3
Zaparkowali przy Haweli i podeszli do brzegu. March pokazal jej miejsce, w ktorym odnalezione zostalo cialo Buhlera. Zrobila pare zdjec, podobnie jak przed czterema dniami Spiedel, ale nie bylo specjalnie czego fotografowac. W blocie pozostalo kilka ledwie widocznych odciskow butow. W miejscu, w ktorym z wody wyciagnieto cialo, zgnieciona byla trawa. Za dzien albo dwa zniknie nawet i to. Charlie odwrocila sie od jeziora i drzac z zimna otulila szczelniej plaszczem.
Jazda do willi Buhlera byla zbyt niebezpieczna, zatrzymal sie wiec, nie gaszac silnika, przy koncu grobli. Charlotte wychylila sie przez okno, zeby zrobic zdjecie drogi prowadzacej na wyspe. Czerwono-bialy szlaban byl opuszczony. Ani sladu wartownika.
— To wszystko? — zapytala. — „Life” nie zaplaci mi wiele za te zdjecia.
Przez chwile sie zastanawial.
— Moze pokaze ci jeszcze jedno miejsce.
Dom pod numerem 56/58 przy Am grossen Wannsee okazal sie duzym dziewietnastowiecznym palacykiem z biegnaca wzdluz fasady kolumnada. Nie miescila sie juz w nim kwatera niemieckiego Interpolu. W okresie powojennym w budynku znalazla siedzibe szkola dla dziewczat. Wysadzana kwitnacymi drzewami ulica tonela w zieleni i rozu. March rozejrzal sie na wszystkie strony i nacisnal klamke furtki. Nie byla zamknieta. Dal znak Charlie, zeby podeszla blizej.
— Jestes moja zona — powiedzial, otwierajac furtke. — Mamy coreczke…
Kiwnela glowa.
— Tak, oczywiscie. Nazywa sie Heidi. Ma siedem lat i male warkoczyki…
— Nie czuje sie zbyt dobrze w obecnej szkole. Ten zaklad polecili nam znajomi. Chcielismy sie rozejrzec… — Weszli na teren posesji. Xavier zamknal z powrotem furtke.
— Ale jezeli naruszamy cudzy teren, oczywiscie bardzo przepraszamy — dodala. — Czy Frau March nie wyglada zbyt mlodo, zeby miec siedmioletnia corke?
— W wieku osiemnastu lat uwiodl ja przystojny inspektor…
— Brzmi to dosyc prawdopodobnie.
Kolisty, wysypany zwirem podjazd biegl wokol obsadzonych kwiatami grzadek. Xavier probowal sobie wyobrazic, jak moglo to wszystko wygladac w styczniu 1942. Ziemia przyproszona sniegiem albo pokryta szronem. Bezlistne drzewa. Przy wejsciu kilku drzacych z zimna straznikow. Zajezdzajace jeden po drugim rzadowe samochody, chrzest opon po oblodzonym zwirze. Adiutant, ktory salutuje i daje krok do przodu, zeby otworzyc drzwiczki. Stuckart: przystojny i elegancki. Buhler: ze swymi starannie ulozonymi w teczce notatkami prawnika, Luther: mrugajacy zza grubych szkiel okularow. Czy kiedy oddychali, z ich ust unosily sie obloki pary? I Heydrich. Czy przybyl pierwszy, jako gospodarz? Czy ostatni, zeby pokazac, kto tu jest panem? Czy jego wiecznie blade policzki zarozowil mroz?
Budynek byl zamkniety i opustoszaly. Podczas gdy Charlie robila zdjecia, March przecisnal sie przez niskie krzaki, zeby zajrzec do srodka klasy. Rzedy malych lawek, na blatach ktorych ustawiono male, jakby zaprojektowane dla krasnoludkow, odwrocone do gory nogami krzeselka. Dwie tablice, na ktorych zapisano teksty specjalnych partyjnych modlitw.
Na dziecinnych wiszacych na scianach rysunkach widac bylo niebieskie laki, zielone niebo i zolte niczym siarka chmury. Wyobraznia dzieci niebezpiecznie zblizala sie do zdegenerowanej sztuki; nalezalo wybic im z glowy cala te perwersje… Nawet stad dobiegal Xaviera zapach szkoly: charakterystyczna mieszanka kredowego pylu, drewnianej podlogi i stechlego jedzenia ze stolowki.
W sasiednim ogrodzie ktos palil mokre drzewo i zeschniete liscie. Za domem snul sie bialy gryzacy dym. Po obu stronach prowadzacych w dol szerokich schodow staly zastygle w bezruchu, grozne kamienne lwy. Za trawnikiem jasniala miedzy drzewami matowa tafla Haweli. Spojrzeli na poludnie. Odlegly o mniej niz pol kilometra Schwanenwerder z pewnoscia bylo widac z okien na pietrze. Czy kiedy na poczatku lat piecdziesiatych Buhler kupowal swoja wille, na jego decyzje miala wplyw bliskosc tego miejsca — czy przestepce ciagnelo na miejsce zbrodni? A jesli tak, to na czym dokladnie polegala ta zbrodnia?
March pochylil sie i wzial do reki garsc ziemi. Powachal ja, a potem pozwolil, by przesypala sie miedzy palcami. Slad wywietrzal przed wieloma laty.
Przy koncu ogrodu stalo kilka drewnianych, pozielenialych ze starosci beczek, ktorych ogrodnik uzywal do zbierania deszczowki. Xavier i Charlie usiedli na nich obok siebie, kiwajac w powietrzu nogami i gapiac sie na jezioro. Nigdzie mu sie nie spieszylo. Nikt nie powinien ich tutaj szukac.
Ogarnela go trudna do opisania melancholia. Cisza, zeschle, miotane wiatrem liscie, zapach dymu — to wcale nie kojarzylo sie z wiosna. Predzej z jesienia, kiedy wszystko dobiega kresu.
— Czy ci mowilem — zapytal — ze zanim wyplynalem na morze, w naszym miescie bylo wielu Zydow? Kiedy wrocilem, wszyscy znikneli. Pytalem o to. Ludzie mowili, ze ewakuowano ich na Wschod. Ze zostali przesiedleni.
— Wierzyli w to?
— Publicznie tak, oczywiscie. Ale i prywatnie madrzej bylo nie spekulowac. Madrzej i latwiej. Udawac, ze to prawda.
— Wierzyles w to?
— Nie zastanawialem sie nad tym — odparl. — Kogo to zreszta obchodzi? — dodal nagle. — Przypuscmy, ze wszyscy dowiedzieliby sie prawdy. Czy to w istocie ma jakies znaczenie?
— Ktos uwaza, ze ma — przypomniala mu. — Dlatego wlasnie zgineli wszyscy uczestnicy zwolanej przez Heydricha konferencji. Wszyscy oprocz samego Heydricha.
Spojrzal w strone domu. Jego matka, szczerze wierzaca w duchy, czesto powtarzala, ze ceglane sciany i cement nasiakaja historia, ze magazynuja niczym gabka wszystko to, czego byly swiadkami. Od tego czasu March ogladal wiele miejsc, w ktorych popelniono rozne zbrodnie i trudno mu bylo w to uwierzyc. Dom pod numerem 56/58 Am grossen Wannsee rowniez nie sprawial zlowrogiego wrazenia. Byl zwyczajnym, nalezacym niegdys do