przemyslowca palacykiem, ktory przerobiono na szkole dla dziewczat. Co teraz wchlanialy ceglane sciany? Mlodziencze zauroczenia? Lekcje geometrii? Egzaminacyjne stresy?
Wyciagnal zaproszenie od Heydricha. „Po dyskusji przewidziany jest lunch”. Zaczeli o dwunastej w poludnie. Skonczyli prawdopodobnie o trzeciej albo czwartej. Kiedy wyjezdzali, musialo juz zmierzchac. Zolte lampy w oknach; unoszaca sie znad jeziora mgla. Czternastu mezczyzn. Dobrze nakarmionych mezczyzn; niektorym zaszumialo byc moze w glowie podane przez Gestapo wino. Samochody, ktore mialy ich zawiezc z powrotem do srodmiescia. Czekajacy dlugo na mrozie, przytupujacy nogami kierowcy z nosami niczym lodowe sople…
A po pieciu miesiacach Martin Luther wkracza w srodku upalnego lata do zuryskiego gabinetu Hermanna Zaugga, bankiera bogatych i przestraszonych, i zaklada skrytke z czterema kluczami.
— Zastanawiam sie, dlaczego przyszedl z pustymi rekoma.
— Co? — zapytala roztargniona. Wyrwal ja z zamyslenia.
— Zawsze wydawalo mi sie, ze Luther bedzie niosl jakas mala walizeczke. A jednak kiedy schodzil po stopniach na twoje spotkanie, nic przy sobie nie mial.
— Moze poupychal wszystko w kieszeniach.
— Moze. — Nieruchome wody Haweli wygladaly jak’ jezioro rteci. — Ale musial przeciez przyleciec z Zurychu z jakims bagazem. Spedzil za granica cala noc. I pobral cos z banku.
Wiatr poruszyl drzewami. Xavier rozejrzal sie dookola.
— Stary sukinsyn nigdy nikomu nie ufal. Nie bylby soba, gdyby nie chowal w rekawie jakiegos asa. Nie zaryzykowalby przekazania Amerykanom od razu wszystkich materialow: nie moglby sie wtedy z nimi targowac.
Nisko nad ich glowami przelecial schodzacy do ladowania odrzutowiec — razem z wysokoscia lotu obnizal sie ton jego silnikow. Tego dzwieku nie znano w roku 1942…
Nagle March skoczyl na nogi, pomogl Charlie zejsc z beczki i ruszyl wielkimi krokami w strone domu. Biegla za nim, potykajac sie, smiejac i wolajac, zeby zwolnil.
Zaparkowal volkswagena na poboczu drogi w Schlachtensee i pobiegl do budki telefonicznej. Max Jaeger nie odbieral telefonu ani przy Werderscher Markt, ani w domu. Sluchajac sygnalu Xavier zapragnal nagle z kims sie skontaktowac, z kims pogadac.
Wykrecil numer Rudiego Haldera. Moze go przeprosi, da do zrozumienia, ze gra byla warta swieczki. Nikt nie odpowiadal. Przez chwile gapil sie bezmyslnie w sluchawke. Moze Pili? Nawet rozmowa z wrogo nastawionym do niego chlopcem byla jakims rodzajem kontaktu. Ale w domu w Lichtenrade takze nikt nie odbieral telefonu.
Miasto zamknelo sie przed nim.
Byl w polowie drogi do samochodu, kiedy tkniety naglym impulsem zawrocil i wykrecil numer wlasnego mieszkania. Po drugim dzwonku odezwal sie mezczyzna.
— Tak? — Glos Krebsa; w mieszkaniu bylo Gestapo. — To ty, March? Wiem, ze to ty! Nie rozlaczaj sie!
Wypuscil z reki sluchawke, jakby go ugryzla.
Pol godziny pozniej wchodzil przez drewniane obdrapane drzwi do berlinskiej kostnicy. Bez munduru czul sie nagi. W kacie plakala cicho jakas kobieta; obok niej, nie wiedzac, jak zareagowac na tak jawnie manifestowane w miejscu publicznym emocje, siedziala sztywno wyprostowana policjantka z korpusu pomocniczego. March pokazal pracownikowi swoja legitymacje i zapytal o Martina Luthera. Mezczyzna przejrzal stos kartek z pozaginanymi rogami.
— Mezczyzna, okolo szescdziesieciu lat, zidentyfikowany jako Martin Luther. Przywieziony zaraz po polnocy. Wypadek kolejowy.
— A co z tym facetem, ktory zginal dzis rano podczas strzelaniny na Adolf Hitler Platz?
Kierownik westchnal, polizal pozolkly od nikotyny palec i obrocil kartke.
— Mezczyzna, okolo szescdziesieciu lat, zidentyfikowany jako Alfred Stark. Przywiezli go przed godzina.
— To ten. Jak zostal zidentyfikowany?
— Mial w kieszeni dowod.
— Dobrze. — March ruszyl zdecydowanym krokiem w strone windy, przecinajac wszelkie ewentualne protesty. — Sam znajde droge.
Pech chcial, ze kiedy otworzyly sie drzwi windy, zobaczyl za nimi doktora Augusta Eislera.
— March! — Zaskoczony Eisler dal krok do tylu. — Kraza pogloski, ze zostales aresztowany.
— Pogloski sa nieprawdziwe. Pracuje w cywilnym przebraniu. Doktor przyjrzal sie jego garniturowi.
— Jako alfons? — Wlasny zart tak go ubawil, ze musial zdjac okulary i wytrzec zalzawione oczy. March rozesmial sie razem z nim.
— Nie, jako lekarz sadowy. Powiedziano mi, ze pensja jest dobra i nie obowiazuja stale godziny pracy. Eisler przestal sie usmiechac.
— Zebys wiedzial. Siedze tutaj od pomocy. Rozkaz z samej gory — dodal, sciszajac glos. — Operacja Gestapo. Cicho sza. — Poklepal sie po nosie. — Nie moge powiedziec ci nic wiecej.
— Odprez sie, Eisler. Znam sprawe. Czy Frau Luther zidentyfikowala juz szczatki?
Doktor wygladal na rozczarowanego.
— Nie — mruknal. — Oszczedzilismy jej tego.
— A Stark?
— No, no, March, jestes naprawde dobrze poinformowany. Wlasnie do niego ide. Chcesz sie przylaczyc?
March przypomnial sobie eksplodujaca glowe, gesty, tryskajacy w gore strumien mozgu i krwi.
— Nie, dziekuje.
— Tak myslalem. Z czego do niego strzelano? Z panzerfausta?
— Zlapali zabojce?
— To ty jestes policjantem. Ty mi powiedz. „Nie badz zbyt drobiazgowy”, polecono mi.
— Gdzie sa rzeczy Starka?
— Zapakowane i gotowe do odjazdu. W magazynie.
— Gdzie to jest?
— Idz tym korytarzem. Czwarte drzwi po lewej. March ruszyl w tamta strone.
— Hej, March! — zawolal za nim Eisler. — Zachowaj dla mnie kilka swoich najlepszych dziwek! — Piskliwy smiech lekarza scigal go wzdluz korytarza.
Czwarte drzwi po lewej nie byly zamkniete. Sprawdzil, czy nikt go nie obserwuje, i wszedl do srodka.
Magazyn byl niewielki, szeroki na trzy metry. Po obu stronach przejscia, w ktorym mogla sie zmiescic akurat jedna osoba, staly zakurzone metalowe regaly, wypelnione stosami zapakowanej w grube polietylenowe worki odziezy. Byly tu takze walizki, torby, parasole, sztuczne nogi, kapelusze, a nawet groteskowo powykrecany fotel na kolkach. Nalezace do zmarlych przedmioty na ogol odbierali z kostnicy ich najblizsi krewni. Jesli okolicznosci smierci byly niejasne, zabierala je policja albo przesylano je bezposrednio do laboratorium kryminalistycznego w Schonweld. Xavier zaczal sprawdzac plastikowe tabliczki, na ktorych odnotowano date i miejsce zgonu oraz nazwisko ofiary. Niektore rzeczy lezaly tu od lat: zalosne lachmany i rupiecie, ostatni spadek po tych, o ktorych nie dbal nikt, nawet policja.
Jakie to typowe dla Globusa, ze nie przyznal sie do bledu. Za wszelka cene trzeba bylo ratowac przekonanie o nieomylnosci Gestapo. Dlatego cialo Starka nadal traktowane bylo jako Luthera, podczas gdy Luther pochowany zostanie jako ubogi wloczega, Stark.
March przyciagnal blizej tobol, ktory lezal najblizej drzwi, i obrocil do swiatla tabliczke. 18.04.64. Adolf Hitler PL Stark, Alfred.
A zatem Luther odszedl z tego swiata niczym najnedzniejszy wiezien kacetu: zabity z broni palnej, na pol zaglodzony, ubrany w nalezace do kogos innego brudne lachy. Jego cialo sprofanowal noz chirurga, w jego rzeczach grzebal nieznajomy. Dosiegla go sprawiedliwosc losu — jedyna bodaj sprawiedliwosc, na ktora mozna liczyc.