— Nikt mi nie mowil o zadnej inwigilacji, Herr Sturmbannfuhrer. Co to za operacja? Kto jest obserwowany?
— Wszyscy. Komunisci. Masoni. Studenci. Slowianie.
— Nikt mi o tym nie powiedzial. Musze sprawdzic.
March zacisnal rece na kierownicy, zeby opanowac ich drzenie.
— Przestrzegamy ciszy w eterze. Jesli ja naruszysz, Heydrich osobiscie przerobi ci jaja na spinki do mankietow. Masz to jak w banku. A teraz oddaj mi legitymacje.
Z twarzy orpowca nie znikaly watpliwosci. Przez chwile wygladal, jakby mial zamiar wywlec Marcha z samochodu, ale potem powoli oddal mu legitymacje.
— No nie wiem…
— Dziekuje za wspolprace, Unterwachtmeister. — March zakrecil szybe, zamykajac w ten sposob dyskusje.
Minuta po dziewiatej. Charlie i Nightingale wciaz pograzeni byli w rozmowie. Xavier spojrzal w lusterko. Gliniarz cofnal sie kilka krokow, stanal w miejscu i wpatrywal sie w samochod. Przez chwile sie namyslal, a potem najwyrazniej podjal decyzje — podszedl do swego motocykla i podniosl do ust mikrofon.
March zaklal pod nosem. Zostaly mu najwyzej dwie minuty.
Nadal ani sladu Luthera.
A potem zobaczyl go. Z Wielkiego Palacu wynurzyl sie ubrany w postrzepione palto mezczyzna w grubych oprawkach okularow. Przez chwile stal w miejscu, rozgladajac sie dookola i opierajac dlon o jedna z granitowych kolumn, tak jakby bal sie jej puscic. A potem z wahaniem ruszyl powoli w dol schodow.
March zapalil silnik.
Charlie i Nightingale wciaz stali odwroceni plecami do Luthera. Szedl prosto w ich strone.
Szybciej. Szybciej. Obejrzyj sie za siebie, na litosc boska!
W tym momencie Charlie obrocila sie. Zobaczyla starca i rozpoznala go. Luther wyciagnal reke niczym wyczerpany, doplywajacy do brzegu plywak.
To sie nie moze udac, pomyslal nagle March. Cos jest nie w porzadku. Cos, czego nie przewidzialem.
Luther mial do Charlie nie wiecej niz piec metrow, kiedy nagle zniknela jego glowa. Rozprysla sie w podmuchu czerwonych mokrych trocin; a potem cialo starca runelo do przodu i stoczylo sie po schodach, a Charlie podniosla reke, zaslaniajac twarz przed bryzgami krwi i mozgu.
Sekunda. Poltorej. Dopiero teraz przez Adolf Hitler Platz przetoczyl sie terkot szybkostrzelnego karabinu maszynowego. Przestraszone golebie wzbily sie w powietrze i zawirowaly niczym strzepy szarego papieru nad calym placem.
Ludzie zaczeli krzyczec.
March wrzucil bieg, wlaczyl kierunkowskaz i wjechal na jezdnie, nie zwracajac uwagi na wsciekle trabienie. Przecial jedno pasmo, potem nastepne; jechal jak czlowiek, ktory uwierzyl, ze nie moze mu sie stac nic zlego; jakby od kolizji mogla go uchronic sama tylko wiara i sila woli. Widzial, jak wokol ciala, z ktorego sciekaly w dol krew i mozg, zgromadzila sie mala grupka. Slyszal policyjne gwizdki. Ze wszystkich stron zblizaly sie czarne mundury — widzial wsrod nich Globusa i Krebsa.
Nightingale zlapal Charlie za ramie i odciagnal na bok, kierujac sie w strone jezdni. Xavier wcisnal hamulec. Dyplomata otworzyl na osciez drzwiczki samochodu, wepchnal Charlie na tylne siedzenie i wcisnal sie w slad za nia. Trzasnely zamykane drzwi; volkswagen skoczyl do przodu.
Zostalismy zdradzeni.
W konferencji uczestniczylo czternascie osob; nie ocalala zadna z nich.
Widzial wyciagnieta reke Luthera, tryskajaca z jego szyi fontanne krwi, walacy sie w dol tulow. Biegnacego Globusa i Krebsa. Luther zabral swoja tajemnice do grobu; nie bylo juz ratunku…
Zdradzeni…
Zajechal na podziemny parking przy Rosen Strasse, niedaleko gieldy, tam gdzie kiedys stala synagoga i gdzie najchetniej spotykal sie ze swoimi informatorami. Czy mozna sobie bylo wyobrazic bardziej odludne miejsce? Wyjal bilet z automatu i wjechal samochodem na stroma rampe zjazdowa. Opony mlaskaly po betonie; swiatlo reflektorow wylawialo z ciemnosci stare, przypominajace skalne rysunki plamy po oleju i weglu.
Poziom drugi byl pusty — w sobote finansowa dzielnica Berlina zamieniala sie w pustynie. March zaparkowal w centralnej zatoce. Kiedy zgasil silnik, zapadla kompletna cisza.
Nikt sie nie odzywal. Charlie czyscila swoj plaszcz papierowa chusteczka. Nightingale zamknal oczy i odchylil glowe do tylu. Nagle Xavier walnal piesciami w kierownice.
— Komu powiedziales? Amerykanin otworzyl oczy.
— Nikomu.
— Ambasadorowi? Ludziom w Waszyngtonie? Rezydentowi wywiadu?
— Powiedzialem juz: nikomu. — W jego glosie zabrzmial gniew.
— To nic nie da — odezwala sie Charlie.
— To obrazliwe i absurdalne. Chryste, wy dwoje…
— Rozwazmy wszystkie mozliwosci. — March zaczal wyliczac je na palcach. — Luther sam sie komus wygadal: smieszne. W budce przy Biilow Strasse zalozony byl podsluch: niemozliwe. Nawet Gestapo nie stac na to, zeby podsluchiwac wszystkie budki telefoniczne w Berlinie. Doskonale. Wiec moze podsluchano nas w nocy w lazience? Malo prawdopodobne, skoro sami ledwie sie slyszelismy.
— Dlaczego ktos musial kogos podsluchac? Moze po prostu szli za Lutherem?
— W takim razie dlaczego nie zgarneli go wczesniej? Dlaczego zastrzelili go w miejscu publicznym dokladnie wtedy, kiedy zamierzal sie skontaktowac?
— Patrzyl prosto na mnie… — Charlie skryla twarz w dloniach.
— To wcale nie musialem byc ja — oswiadczyl Nightingale. — Przeciek mogl rownie dobrze pochodzic od ktoregos z was.
— Jakim cudem? Cala noc bylismy razem.
— Tego jestem pewien — syknal wsciekle i zlapal za klamke. — Powinnas wrocic ze mna do ambasady, Charlie. Teraz. Wsadzimy cie do pierwszego samolotu, wylatujacego dzis w nocy z Berlina, i bedziemy sie modlic, zeby nikt nie skojarzyl cie z tym, co sie stalo. Chodz.
Potrzasnela glowa.
— Jesli nie martwisz sie o siebie, pomysl o swoim ojcu.
— A co on ma z tym wspolnego? — zapytala sceptycznie. Amerykanin wygramolil sie z volkswagena.
— Nie powinienem nigdy godzic sie na to szalenstwo. Jestes glupia jak but. A ten facet — powiedzial, kiwajac glowa w strone Marcha — jest juz martwy.
Odszedl od samochodu. Odglosy jego krokow odbijaly sie echem od scian parkingu — z poczatku glosno, potem coraz ciszej. Trzasnely zamykane metalowe drzwi i Nightingale zniknal im z oczu.
Xavier spojrzal na Charlie w lusterku. Wydawala sie bardzo mala, zwinieta w klebek na tylnym siedzeniu.
Gdzies daleko rozlegl sie jakis halas. To uniosla sie bariera przed wjazdem na rampe. Na dol zjezdzal samochod. March poczul, jak nagle ogarnia go panika. Miejsce ich schronienia moglo rownie dobrze okazac sie pulapka.
— Nie mozemy tutaj zostac — powiedzial, zapalajac silnik. — Musimy byc w ciaglym ruchu.
— W takim razie chce zrobic wiecej zdjec.
— Musisz?
— Ty zbierasz swoje dowody, ja gromadze moje.
Popatrzyl na nia ponownie. Odlozyla na bok chusteczke i wlepila w niego oczy. Malowal sie w nich rodzaj kruchej determinacji. Zdjal noge z hamulca. Jazda przez miasto byla ryzykowna, nie mial co do tego watpliwosci, ale co innego mu zostalo? Polozyc sie za zamknietymi drzwiami i czekac, az po niego przyjda?
Skrecil i wjechal na rampe wyjazdowa w tej samej chwili, kiedy z tylu zalsnily swiatla reflektorow.