sie na brzeg, tratowali sie wzajem na mieliznie i gnali na wyscigi w kierunku kamery, by dorwac sie do jedzenia i picia.

— Stop! — polecil Barney. — Ale nie odchodz, Gino. Chcialbym nakrecic wyladunek bydla, kiedy juz sie napchaja do syta.

Pojawil sie Ottar z nadgryziona do polowy szynka w jednej dloni i butelka w drugiej.

— Jak sadzisz, nadaje sie to na wasze obozowisko? — zagadnal go Barney. Ottar rozejrzal sie naokolo i przytaknal uszczesliwiony.

— Dobra trawa, Babra woda. Pelno drewna na opal przy brzegu, pelno drzew o twardym drewnie na wzgorzach. Do scinania. Ryby, polowanie. To dobre miejsce! Gdzie jest Gudrid? Gdzie reszta?

— Maja wolny dzien. Na Starej Katalinie. Platny wolny dzien, z wielkim party, piknikiem i wszystkimi innymi przyjemnosciami.

— Dlaczego party?

— Dlatego, ze jestem wspanialomyslny i lubie, gdy ludzie sie ciesza; dlatego ze nie mielismy tu nic do roboty przed waszym przybyciem i dlatego, ze tak jest taniej. Czekalem tu z podstawowa ekipa przez trzy tygodnie — cala reszta, ci co sa na party, wyjechali tam tylko na jeden dzien.

— Chce widziec Gudrid!

— Masz na mysli Slithey. Mysle, ze ona rowniez pragnie cie ujrzec.

— Minelo wiele czasu…

— Jestes zwolennikiem niewyszukanych przyjemnosci, Ottarze. Dokoncz najpierw szynke, a potem staraj sie zapamietac ten historyczny moment. Przybyles wlasnie do Nowego Swiata.

— Zgrywasz sie, Barney. Ten swiat jest tak samo stary, po prostu to jest Winland. Wyglada, ze sa tu niezle drzewa.

— Zapamietam te wiekopomne slowa — rzekl Barney.

14

— Nie czuje sie dzis najlepiej — stwierdzila Slithey, rozluzniajac zlocista klamre paska. — To musi miec jakis zwiazek z tutejszym powietrzem. Moze klimat, albo co?

Cos w tym guscie — w glosie Barneya nie bylo ani cienia sympatii. — Chyba powietrze, bo oczywiscie nie moze to miec nic wspolnego z tym szalenczym wikinskim piknikiem wczoraj na plazy, ze smazonymi ostrygami, paleniem ogniska i szescioma beczkami piwa, ktore przy okazji wypito.

Jedyna odpowiedzia bylo poglebienie sie zielonkawego odcienia zazwyczaj mlecznobialej cery i brzoskwiniowych policzkow Slithey. Barney wytrzasnal na drzaca dlon dwie kolejne pigulki i podal je aktorce.

— Polknij je, zaraz przyniose ci szklanke wody.

— Za duzo tego. Nie dam rady ich przetknac — odparla slabym glosem.

— Dobrze ci radze, mamy caly dzien zdjec przed soba. To gwarantowana kuracja doktora Hendricksona dla wszystkich skacowanych. Aspiryna na bol glowy. Dramamim na mdlosci. Soda oczyszczona na zgage. Benzedryna na stany lekowe i dwie szklanki wody na zlagodzenie stanu odwodnienia organizmu. Nigdy nie zawodzi.

Slithey faszerowala sie wlasnie kapsulkami, gdy do drzwi przyczepy zapukala sekretarka Barneya. Poprosil ja do srodka.

— Wygladasz dzis kwitnaco, Betty — zauwazyl.

— Mam uczulenie na ostrygi i dlatego wczesnie poszlam spac. W reku trzymala dzienny rozklad zajec.

— Mam pytanie do pana — szybko przesunela palcem po poszczegolnych pozycjach spisu. — Aktorzy w porzadku… dublerzy OK… obsluga kamer takze… technicy. O wlasnie. Technicy pytaja, czy potrzebna bedzie panu krew i sztylety z wchodzacym do rekojesci ostrzem?

— Oczywiscie, ze tak: Przeciez nie krecimy poranku dla przedszkolakow. — Wstal i zalozyl marynarka. — Idziemy, Slithey.

— Przyjde na plan za dziesiec minut — odrzekla ledwo doslyszalnym glosem.

— Dobrze, ale nie pozniej. Grasz w pierwszej scenie.

Byl pogodny, sloneczny poranek. Slonce wyszlo wlasnie zza pasma wzgorz i sklecone z dlugich bali szopy z pokrytymi brzozowa kora przybudowkami rzucaly dlugie cienie na laka. Osadnicy normanscy najwidoczniej byli zajeci — z dziury w kalenicy najwiekszego budynku prosto w niebo ulatywala smuga niebieskawego dymu.

— Mam nadzieje, ze Ottar jest w lepszej formie niz jego partnerka — rzekl Barney patrzac na przeciwlegly brzeg zatoki. — Betty, spojrz tam, po lewej stronie wyspy… to skaly, czy motorowka?

— Nie wzielam okularow…

— To chyba motorowka, patrz, nadplywa. No, najwyzszy juz czas, zeby zdecydowali sie wrocic. Barney zbiegal dlugimi susami w dol zbocza i Betty chcac dotrzymac mu kroku musiala puscic sie za nim galopem, omijajac stado przezuwajacych krow. Lodz byla teraz zupelnie dobrze widoczna. Nad woda niosl sie slaby terkot silnika. Wiekszosc ekipy stala przy brzegu opodal knorra. Gino montowal kamera.

— Wyglada na to, ze wracaja nasi badacze — zawolal do Barneya i wskazal reka na morze.

— Zauwazylem i zatroszcze sie o to osobiscie. Reszta niech zajmie miejsca na planie. Krecimy te scena jak tylko skoncze z nimi rozmawiac.

Barney oczekiwal na zblizajaca sie lodz niemal na samej granicy fal. Na rufie Tex sterowal za pomoca przyczepnego silnika, a Jens Lynn usadowil sie naprzeciw niego. Obaj mezczyzni byli solidnie zarosnieci i wygladali na mocno ze soba skloconych.

— No i co? Jakie wiesci? — zapytal Barney, zanim jeszcze lodz dobila do brzegu.

Lynn pokrecil glowa z niczym nieporownywalnym, skandynawskim smutkiem.

— Nic — odparl. — Nic wzdluz calego wybrzeza. Doplynelismy tak daleko, jak nam na to pozwalal zapas paliwa i nie znalezlismy niczego!

— Niemozliwe! Widzialem tych Indian na wlasne oczy, a Ottar nawet zabil dwoch innych. Musza byc gdzies w okolicy!

Lynn wyszedl na brzeg i przeciagnal sie.

— Bylem zainteresowany ich odnalezieniem w rownym stopniu co pan. To bylaby niepowtarzalna okazja do badan. Konstrukcja ich lodzi i ornamenty na ostrzu wloczni nasunely mi przypuszczenie, ze sa to przedstawiciele prawie nieznanej nauce kultury Cape Dorset. Wiemy o nich stosunkowo niewiele, zaledwie kilka malo znaczacych informacji, wynikajacych z badan archeologicznych. O ile mozna stwierdzic, ostatni jej przedstawiciele wymarli gdzies z koncem tego, to znaczy, jedenastego stulecia…

— Nie interesuje mnie panska niepowtarzalna szansa przeprowadzenia obserwacji naukowych interesuje mnie moja niepowtarzalna szansa ukonczenia tego filmu. Potrzebujemy Indian! Gdzie oni sa? Musieliscie chyba natknac sie na jakies slady?

— Odkrylismy kilka obozowisk na wybrzezu, ale byly opuszczone. Ludzie kultury Cape Dorset to koczownicy, zmieniaja swoje siedziby, posuwajac sie w slad za stadami fok i lawicami dorszy. Przypuszczam, ze o tej porze roku przeniesli sie nieco dalej na polnoc.

Tex przewrocil lodz dnem do gory i usiadl na niej.

— Nie chce uczyc doktora jego fachu ale… — zaczal.

— To zabobony, przesady — warknal Lynn.

Tex chrzaknal i splunal do wody. Nie ulegalo najmniejszej watpliwosci, ze doszlo miedzy nimi do ostrej wymiany zdan. Tex potarl zarosniety czarna szczecina policzek i nie bez wahania zaczal:

— Tak na oko, Barney, doktor ma racje. Rzeczywiscie nie odnalezlismy nikogo ani niczego, jesli nie liczyc kilku starych obozowisk i paru kup foczych kosci. Ale mimo to, wydaje mi sie, ze oni sa gdzies w okolicy i ze obserwowali nas przez caly czas wyprawy. To nie jest wcale takie trudne. Ten cholerny silnik od kosiarki — wskazal motor lodzi — slychac na odleglosc pieciu mil. Jezeli oni, jak utrzymuje doktor, sa lowcami fok, mogli przyczaic sie gdzies w ukryciu, kiedy zauwazyli, ze sie zblizamy. Dlatego ich nie zobaczylismy. Ale jestem pewien, ze gdzies tu sa.

— Masz jakies dowody na poparcie tego, co mowisz? — spytal Barney.

Tex zrobil nieszczesliwa mine i zasepil sie.

— Nie mam ochoty na to, by ktokolwiek wysmiewal sie ze mnie — odburknal agresywnie.

Вы читаете Filmowy wehikul czasu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату