Barney przypomnial sobie, ze Tex zarabial niegdys na zycie jako instruktor walki wrecz.

— Tex, wysmiewac sie z ciebie, to jedyna rzecz jakiej na pewno nigdy w zyciu nie sprobuje — odparl szczerze.

— No dobrze… to jest cos takiego… Czulismy to w dzungli — wrazenie, ze ktos cie obserwuje. W polowie przypadkow rzeczywiscie tak bylo. Halas? Trzask? Znam to uczucie. I mialem je przez caly czas naszego pobytu poza obozem. Oni gdzies tu sa. Gdzies calkiem niedaleko stad, jak Boga kocham!

Barney pomyslal nad tym chwile i z trzaskiem wylamal stawy w palcach.

— Sadze; ze masz racje, ale naprawde nie widze w jaki sposob mogloby to nam pomoc. Porozmawiamy jeszcze przy obiedzie, moze da sie cos wymyslic. Cholernie potrzebujemy tych Indian.

Na planie nic nie szlo tak jak nalezy, co po czesci bylo zapewne wina Barneya, ktory myslami bladzil zupelnie gdzie indziej. Cala scena powinna pojsc gladko, w wiekszej czesci akcja byla dziecinnie prosta: Orlyg, ktorego gral Val de Carlo, najlepszy druh i prawa reka Ottara, kocha sie potajemnie w Gudrid, ta zas nie chce powiedziec o tym Thorowi, bojac sie mozliwych konsekwencji. Uczucie Orlyga staje sie jednak na tyle silne, ze gdy Gudrid oswiadcza mu, iz nie potrafi kochac nikogo poza Thorem, w chwili milosnego zaslepienia postanawia zabic swego najlepszego towarzysza. Zaczaja sie w ukryciu i atakuje nadchodzacego Thora. Ten z poczatku nie jest w stanie w to uwierzyc, przekonuje sie jednak w chwili, gdy Orlyg zadaje mu cios sztyletem w ramie. Wtedy bezbronny Thor walczy z Orlygiem i w koncu zabija go jedyna zdrowa reka.

— W porzadku — powiedzial Barney czujac, ze opuszcza go cierpliwosc. — Sprobujmy jeszcze raz i bylbym wam niezmiernie wdzieczny, gdybyscie tyle razem zagrali to jak nalezy i pamietali choc troche o swoich rolach. Pomijajac juz wszystko inne, konczy sie krew i czyste koszule. Na plan! Orlyg — za okret! Thor — idziesz od plazy w jego kierunku. Grac! Kamera!

Ottar stapal ciezko po plazy i przybral lekko zdziwiona mine, gdy Orlyg rzucil sie na niego.

— Ha, Orlygu — rzekl drewnianym glosem. — Coz tu porabiasz, co to wszystko ma… mikli Odin! (Wielki Odynie) Spojrz!

— Stop! — ryczal Barney. — To nie twoja rola, wiesz lepiej niz…

W momencie, gdy spojrzal na zatoke, w miejsce, na ktore wskazywal Ottar, slowa zamarly mu na ustach. Zza wyspy wylanialy sie, jedna za druga, ciemne lodzie, plynace bezglosnie w strone obozu.

— Axir, svero! (Topory, miecze) — zazadal Ottar, rozgladajac sie za jakas bronia.

— Uspokoj sie — rozkazal mu Barney. — Zadnej broni, zadnych bojek! Musimy przyjac ich przyjaznie: O ile tylko bedzie to mozliwe, znalezc cos, czym moglibysmy z nimi pohandlowac. To potencjalni statysci. Tex, miej bron w pogotowiu, ale nie wyjmuj jej. W razie klopotow zajmiesz sie tym.

— Z rozkosza — odparl Tex.

— Ale sam nie zaczynaj. To rozkaz. Gino, masz ich w obiektywie?

— Jak u siebie w domu. A jezeli ci dwudziestowieczni faceci usuna mi sie z pola widzenia, to bede mogl nakrecic cale ich przybycie; ladowanie i reszte.

— Slyszeliscie? Usunac sie z planu — krzyczal Barney. — Lynn, niech pan pedzi co sil w nogach do statku. Bedzie pan tlumaczyl.

— Co? Ani jedno slowo ich jezyka nie jest znane nauce!

— To sie pan naucz! Jest pan tlumaczem — bedzie pan tlumaczyl. Potrzebna nam biala flaga albo cos w tym rodzaju, zeby przekonac ich o naszym pokojowym nastawieniu.

— Mamy biala tarcze — odezwal sie jeden z technikow.

— Powinna byc dobra. Dajcie ja Ottarowi.

Przy samym brzegu lodzie zwolnily. Bylo ich dziewiec, w kazdej siedzialo dwoch lub trzech mezczyzn. Wszyscy uzbrojeni byli we wlocznie lub krotkie luki, nie sprawiali jednak wrazenia szykujacych sie do ataku. Kilka kobiet normanskich zeszlo w kierunku brzegu, chcac zobaczyc co sie dzieje. Ich widok najwyrazniej uspokoil ludzi w lodkach, podplyneli bowiem blizej. Jens Lynn pobiegl w ich kierunku, dopinajac skorzany kaftan.

— Niech pan z nimi porozmawia — krzyknal za nim Barney. — Ale niech pan stanie za Ottarem, tak zeby wygladalo, jakby to on mowil.

Ludzie kultury Cape Dorset podplyneli jeszcze blizej, pokrzykujac cos glosno do siebie. Ich lodzie kolysaly sie teraz na fali tuz przy brzegu.

— Wychodzi mi na to kupa tasmy — zakomunikowal Gino.

— Krec dalej, pozniej wytniemy to, co nam bedzie potrzebne. Cofnij sie troche, bodziesz mial ich pod lepszym katem. O ile w ogole wyladuja. Musimy znalezc cos, co by ich znecilo. Moze cos na handel?

— Bron i woda ognista — poradzil de Carlo. — Tym sie handluje z Indianami we wszystkich westernach.

— Zadnej broni. Ci dowcipnisie, gdyby tylko dostali ja do rak, na pewno domysliliby sie jak jej uzywac.

Barney rozejrzal sie wokolo w poszukiwaniu czegos odpowiedniego i w pewnym momencie dostrzegl rog przyczepy — bufetu, wystajacy zza najwiekszego drewnianego baraku — siedziby Ottara.

— Mam pomysl — zawolal i pobiegl w tym kierunku. Clyde Rawlston stal oparty o przyczepa i bazgral cos na kartce papieru.

— Dopisujecie z Charleyem dodatkowe dialogi do scenariusza? — spytal Barney.

— Nie. Doszedlem do wniosku, ze pisanie scenariuszy wyraznie zle wplywa na moja tworczosc poetycka. Znow pracuje w kuchni.

— Zatwardzialy artysta! Sluchaj, co masz w bufecie?

— Kawe, herbata, ciastka, kanapki z serem, to co zwykle.

— Nie sadne, by czerwonoskorzy byli tym zachwyceni. Nic wiecej?

— Lody.

— To moze byc niezle. Zapakuj je w kilka tych osmolonych wikinskich garow, a ja zaraz kogos po nie przysle. Zaloze sie, ze tym facetom pocieknie na ich widok slinka.

Rzeczywiscie lody podzialaly. Slithey przyniosla galon waniliowy i postawila je na brzegu. Obserwowalo ja kilku brodzacych w wodzie tubylcow, wciaz zbyt oniesmielonych, by wyjsc na brzeg. Slithey nalozyla im po porcji, po czym zaczela jesc sama. Trudno stwierdzic, czy sprawily to lody czy Slithey i jej hormony, dosc ze po kilku minutach skorzane lodzie zostaly wyciagniete na brzeg, a czarnowlosi autochtoni zmieszali sie z grupa Normanow. Barney przygladal sie im uwaznie zza kamery.

— Wygladaja bardziej na Eskimosow niz na Indian — mruknal do siebie — ale kilka pioropuszy i barwy wojenne zrobia swoje.

Rzeczywiscie, przybysze mieli plaskie twarze i typowy, azjatycki wyglad Eskimosow. Byli od nich jednak znacznie wyzsi, nieomal rowni wzrostem Wikingom i wygladali na silnych. Spod rozpietych z powodu upalu okryc, skladajacych sie ze zszytych skor foczych, wyzieraly ciala o brunatnej skorze. Rozmawiali miedzy soba wysokimi glosami, najwidoczniej bardzo ozywieni. Z ogromna ciekawoscia przypatrywali sie nowemu dla siebie otoczeniu — bezpieczne ladowanie rozwialo widac resztki obaw. Z najwiekszym zainteresowaniem z ich strony spotkal sie knorr — zdawali sobie sprawe, ze jest to cos do plywania, lecz jego rozmiary znacznie przewyzszaly nie tylko wszystko, co do tej pory widzieli, lecz takze wszystko, co byli sobie w stanie wyobrazic.

— Jak panu idzie? Zgodzili sie dla nas pracowac? — zagadnal Barney Jensa Lynna.

— Czy pan oszalal? Wydaje mi sie — nie wiem, czy to do pana dociera — wydaje mi sie, ze nauczylem sie dwoch wyrazow z ich jezyka: „Unnnah” znaczy prawdopodobnie „tak”, a „henne” — „nie”.

— Niech pan pracuje dalej. Potrzebujemy ich wszystkich, a nawet jeszcze wiecej, do sceny z atakiem Indian. Fraternizacja na wybrzezu zdawala sie postepowac w najlepsze. Kilku Wikingow dostrzeglo w lodziach jakies pakunki, ludzie kultury Dorset otwierali je, pokazujac zainteresowanym wyprawione skory focze. Najbardziej ciekawi z przybyszow walesali sie miedzy domami, przygladajac sie uwaznie wszystkiemu i zajadle dyskutujac miedzy soba piskliwymi glosami. Jeden z nich, zbrojny we wlocznie z kamiennym ostrzem zauwazyl Gina stojacego za kamera i spojrzal nan z drugiej strony obiektywu, dajac mu tym samym okazje do nakrecenia wspanialego zblizenia. Krajowiec odwrocil sie gwaltownie, gdy uslyszal glosny ryk i towarzyszace mu przenikliwe wrzaski. To byk pognal za krowa, ktora petala sie po blotnistej polanie tuz obok pasma drzew. Mimo niewielkiego wzrostu byk byl bydleciem wrednym i zlym, a bielmo na jednym oku czynilo jego aparycje jeszcze bardziej zlosliwa. Pozwalano mu wloczyc sie swobodnie i nieraz juz trzeba go bylo przeganiac z obozu filmowcow. Teraz potrzasnal lbem i ryknal ponownie.

— Ottar — krzyknal Barney. — Usun stad te bestie zanim zdemoluje nam Indian.

Byk nie zdenerwowal ludzi kultury Cape Dorset, ale przerazil ich bezgranicznie. Nigdy przedtem nie widzieli

Вы читаете Filmowy wehikul czasu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату