takiego ryczacego i parskajacego stworzenia; staneli teraz oniemieli ze strachu. Ottar chwycil jakis lezacy na brzegu drag i z krzykiem pedzil w strone zwierzecia. Byk jednakze zryl racicami ziemie, po czym pochylil leb i zaatakowal Ottara. Wiking odskoczyl w pore, obrzucil go krotkimi, acz plugawymi staronorweskimi slowami i zdzielil dragiem w bok. Nie odnioslo to wszakze oczekiwanego skutku. Zamiast skrecic i ruszyc na swego przesladowce, zwierze zaryczalo i ruszylo do ataku na ludzi z Cape Dorset, najwyrazniej kojarzac ich odmienny wyglad z klopotami, w jakie aktualnie popadlo. Przybysze z wrzaskiem rzucili sie do ucieczki.

Panika udzielila sie i innym. Ktos krzyknal, ze skraellingowie atakuja i Normanowie rozbiegli sie w poszukiwaniu broni. Dwoch przerazonych przedstawicieli kultury Cape Dorset, ktorzy szamotali sie miedzy chalupami, dopadlo do domu Ottara i usilowalo wedrzec sie do srodka, lecz drzwi byly zaryglowane. Ottar rzucil sie do obrony swego domowego ogniska i kiedy jeden z mezczyzn odwrocil sie, trzymajac wlocznie w uniesionej do ciosu rece, Wiking opuscil drag na jego glowe. Drag rozpadl sie na dwie czesci. To samo stalo sie z czaszka przybysza.

Po minucie bojka dobiegla konca. Byk, sprawca calego zamieszania, przebrnal przez strumien i teraz spokojnie skubal trawe na drugim jego brzegu. Skorzane lodzie pchane wscieklymi uderzeniami wiosel pruly wode w kierunku otwartego morza. Na brzegu walaly sie pozostawione w poplochu paki foczych skor. Dwoch ludzi z Cape Dorset, wliczajac tego, ktoremu zadal cios Ottar, lezalo martwych. W ramieniu jednego z Wikingow tkwila strzala.

— Madonna mia! — odezwal sie Gino, wstajac zza kamery i wycierajac czolo rekawem. — Ale charakterki. Gorzej niz Sycylijczycy.

— Wszystko zostalo w idiotyczny sposob zaprzepaszczone — Jens siedzial na ziemi, obiema rekami trzymajac sie za zoladek. — Oni wszyscy byli przerazeni jak dzieci — dzieciece umysly w cialach doroslych mezczyzn. Dlatego sie mordowali. Zmarnowali wszystko.

— Ale dzieki temu mamy swietne zdjecia — odparl Barney. — I nie jestesmy tu po to, by ingerowac w miejscowe obyczaje. Co sie panu stalo? Ktos w tym rozgardiaszu kopnal pana w brzuch?

— Nie ingerowac w miejscowe obyczaje! Bardzo dowcipne! Niszczy pan zycie tych ludzi dla swojej filmowej szmiry, a potem stara sie pan uniknac wszelkich konsekwencji swych poczynan! — Jens skrzywil sie raptownie i zacisnal zeby.

Barney spojrzal na niego i zauwazyl czerwony strumyk wyplywajacy spomiedzy palcow Lynna.

— Pan jest ranny — rzekl z niedowierzaniem i rozejrzal sie wokolo. — Tex! Opatrunek, migiem.

— Skad ta troska o mnie? Widzialem, jak pan patrzyl na tego parobka ze zraniona reka. Nie zauwazylem, zeby pan sie nim przejal. Normanowie po bitwie zszywali sobie rany drewnianymi szpilkami. Czemu nie przyniosl mi pan troche wiorow?

— Niech sie pan uspokoi Jens, jest pan ranny. Zaopiekujemy sie panem.

Tex przygnal z apteczka pierwszej pomocy, postawil ja obok Jensa, a sam przykleknal z boku.

— Co sie stalo? — zapytal spokojnym, zaskakujaco lagodnym glosem.

— Wlocznia. Dzialo sie to tak szybko, ze nie zdawalem sobie z niczego sprawy. Stalem miedzy lodzia a jednym z nich. Byl przerazony. Podnioslem rece do gory i probowalem cos powiedziec — potem byl juz tylko spazm bolu i on uciekl.

— Obejrze to. Widzialem kilka podobnych ran. Na Nowej Gwinei. — Glos Texa brzmial fachowo i spokojnie.

Delikatnie rozsunal rece Lynna i szybkim ruchem noza przecial zakrwawione ubranie.

— Nie najgorzej — stwierdzil, przypatrujac sie krwawej ranie. — Sliczna mala dziurka we flakach. Ponizej zoladka i nie wyglada na tyle gleboka, by uszkodzic cokolwiek innego. Przypadek szpitalny. Pozszywaja dziury, zaloza kilka saczkow do brzucha i nafaszeruja antybiotykami az po same uszy. Gdyby probowac leczyc to w warunkach polowych, przekrecilbys sie w ciagu dwoch dni na zapalenie otrzewnej.

— Jestes cholernie szczery — odparl Lynn i usmiechnal sie.

— Zawsze — Tex wyjal ampulke z morfina i odlamal jej koniec. — Gdy gosc wie co z nim jest, nie uskarza sie na opieke. Lepiej dla niego i lepiej dla innych.

Zrobil zastrzyk z szybkoscia wskazujaca na dlugoletnia praktyke.

— Jestes pewien, ze nie moze sie mna zajac pielegniarka? Nie chcialbym jeszcze wracac…

— Pelne wynagrodzenie plus premia — rzekl Barney z usmiechem. — I osobny pokoj w szpitalu, niech sie pan nie martwi tym wszystkim.

— Nie chodzi mi o pieniadze, panie Hendrickson. Wbrew temu, co pan sadzi, sa jeszcze inne, poza szmalem rzeczy na tym swiecie. Zaliczam do nich rowniez to, czym sie zajmuje. Jedna strona moich notatek warta jest wiecej niz kazda z rolek panskiego celuloidowego szkaradzienstwa.

Barney usmiechnal sie i sprobowal zmienic temat.

— Doktorze, nikt juz nie robi filmow z celuloidu. Mamy bezpieczniejsze materialy. Niepalne. Tex przylozyl do rany opatrunek sulfonamidowy i obwiazal ja ciasno bandazem elastycznym.

— Musi pan sciagnac tu doktora — niespokojnie odezwal sie Jens. — Musze wysluchac jego opinii na temat mojego odjazdu. Skonczycie ten film, gdy tylko odjade i nigdy nie bede mial okazji tu wrocic. Lapczywie, jakby chcac zapamietac wszystko, Lynn wpatrywal sie w zatoke, stojace wokol domy, ludzi. Tex pochwycil znaczace spojrzenie Barneya i pokrecil przeczaco glowa. Machnal reka w kierunku obozu.

— Ide po samochod i poprosze profesora, by uruchomil Vremiatron. Ktos powinien obandazowac reke temu Wikingowi i dac mu penicyline.

— Przywiez ze soba pielegniarke. Ja zostane tu z Jensem — odparl Barney.

— Musze panu powiedziec, ze zupelnie przypadkowo dokonalem pewnego odkrycia — Lynn polozyl reke na ramieniu Barneya. — Uslyszalem jak Ottar opowiadal jednemu ze swoich ludzi o tarczy zyrokompasu na okrecie. Wymawiaja te nazwe po swojemu, brzmi to mniej wiecej „usas — notra”. Zaszokowalo mnie to. W sagach islandzkich jest wyraz, wspomniany tylko jeden raz. Odnosi sie do jakiegos instrumentu nawigacyjnego, ktorego nigdy nie udalo sie zidentyfikowac. Wymawia sie go „husanotra”. Jesli tak, to wplyw naszego pojawienia sie w jedenastym stuleciu jest wiekszy, niz ktokolwiek z nas mogl to sobie wyobrazic. Wszystkie mozliwosci musza zostac sprawdzone. Nie moge wracac!

— To bardzo interesujace, co pan mowi — Barney spojrzal w strone obozu, lecz samochodu ciagle jeszcze nie bylo widac. — Powinien pan to opisac w jakims czasopismie naukowym. Po to one sa.

— Idiota! Pan nie ma najmniejszego pojecia o czym mowie. Z panskiego punktu widzenia Vremiatron istnieje tyko po to, by go skurwic, uzywajac do produkcji jakichs wszawych filmow…

— Niech pan nie bedzie taki pochopny w wyzwiskach — odrzekl Barney, starajac sie zachowac spokoj ze wzgledu na rannego. — Nikt jakos nie spieszyl sie, by pomoc Hewettowi. Dopiero my dalismy mu pieniadze. Gdyby Vremiatron nie zostal uzyty do filmu sleczalby pan teraz z nosem utkwionym w ksiazkach na panskim uniwersytecie w Los Angeles, nie majac pojecia ani o jednym z tych odkryc i faktow, ktore uwaza pan za takie wazne. Nie neguje wartosci panskiego zawodu — niech pan uszanuje moj. Przed chwila uslyszalem tu cos o skurwianiu sie. To niczego nie dowodzi. Wojny prostytuuja naukowcow, ale cos mi sie widzi, ze wszystkich wielkich wynalazkow dokonano wtedy, kiedy toczyla sie jakas wojna, dzieki ktorej mogly zostac sfinansowane.

— Wojny nie finansuja badan podstawowych, a tylko te decyduja o postepie.

— Najmocniej przepraszam, ale to wlasnie zbrojenia chronia nas przed bombami wroga, co daje tym, ktorzy zajmuja sie badaniami podstawowymi czas i mozliwosc ich prowadzenia.

— Gladka odpowiedz, ale nie wyczerpuje zagadnienia. Cokolwiek by pan twierdzil — podroze w czasie wykorzystano do produkcji tanich filmow i kazda, cenna na wage zlota prawda historyczna moze byc odkryta wylacznie przez przypadek.

— Niezupelnie — odparl Barney i westchnal z ulga, uslyszal bowiem odglos nadjezdzajacej ciezarowki. — Nie przeszkadzamy panu w badaniach — przeciwnie, nawet w nich pomoglismy. Mial pan absolutnie wolna reke. Jezeli chodzi o przemysl filmowy, zgoda — zainwestowalismy we Vremiatron jako w nawy, eksperymentalny srodek produkcji. Z materialem, ktory pan zgromadzil, moze pan rozmawiac z dowolna fundacja na temat sfinansowania budowy nastepnej platformy czasu, tym razem dla celow poznawczych i dla wlasnej satysfakcji.

— Tak wlasnie mam zamiar postapic!

— Ale jeszcze nie teraz. — Ciezarowka zatrzymala sie obok. — Profesor zwiazany jest z nami umowa, ktora zapewnia nam wylacznosc uzywania tego wynalazku przez pare nastepnych lat. Dopoki nie zwroca sie nam

Вы читаете Filmowy wehikul czasu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату