— Na razie wystarczy! — Spiderman oderwal ustnik trabki od rozgoraczkowanych warg Doody’ego. Doody trabil jeszcze kilka sekund w proznie nim uswiadomil sobie, ze nie daje to zadnych slyszalnych efektow.
— Wlazimy do lajby — zakomenderowal Spiderman.
Hewett parsknal z dezaprobata na widok zalobnie odzianych muzykow wchodzacych na poklad platformy, po czym zamknal sie w kabinie kontrolnej i zaczal uruchamiac Vremiatron.
— Czy to poczekalnia? — zapytal Doody, podazajac za nim do zatloczonego pomieszczenia.
— Wylaz stad, ty kretynie — wysapal profesor.
Doody mamroczac cos po nosem usilowal wykonac jego polecenie, lecz w momencie, gdy wykonywal zwrot, wyciagniety na cala dlugosc suwak jego puzonu uderzyl w rzad wystajacych lamp elektronowych. Dwie z nich trzasnely i wyrzucily z siebie snop iskier.
— Uaaa! — jeknal Doody i upuscil instrument, ktory cala swoja dlugoscia upadl na platanine przewodow elektrycznych i lamp. Z potrzaskanej instalacji posypaly sie iskry. Wszystkie swiatla na ekranie kontrolnym zgasly.
Barney wytrzezwial przed uplywem sekundy. Wypchnal Doody’ego z kabiny kontrolnej w kierunku pozostalych muzykow stojacych zbita gromadka na przeciwleglym koncu platformy.
— Co sie stalo, profesorze — zapytal miekko, gdy wrocil na miejsce.
Odpowiedzi nie bylo. Nie pytal po raz drugi; obserwowal tylko, jak Hewett odrywa z pasja ekrany kontrolne i wyrzuca przez okno zniszczone lampy.
Odeslal muzykow, gdy tylko uslyszal burkliwe „tak” na pytanie, czy musi uplynac co najmniej kilka godzin zanim Vremiatron ponownie bedzie gotow.
O dziewiatej rano profesor Hewett oznajmil, ze naprawa zajmie prawdopodobnie wieksza czesc dnia, nie liczac czasu potrzebnego na znalezienie brakujacych lamp w Los Angeles w niedziele. Barney wmawial sobie nieszczerze, ze mimo wszystko ma jeszcze kupe czasu. Film mial byc oddany dopiero w poniedzialek rano.
O piatej rano w poniedzialek profesor zakomunikowal, ze skonczyl juz naprawe uzwojenia i teraz zamierza przespac sie godzinke. Potem pojdzie szukac potrzebnych lamp.
O dziewiatej rano Barney zatelefonowal i dowiedzial sie, ze przedstawiciele bankow wlasnie przybyli i czekaja na niego. Zasmial sie ochryple i odwiesil sluchawke.
O pol do dziesiatej zadzwonil telefon. Odebral go i od dziewczyny z centrali dowiedzial sie, ze L.M. rozmawial z nia osobiscie, pytajac czy nie wie, gdzie jest Mr Hendrickson. Barney ponownie odwiesil sluchawke.
O pol do jedenastej wiedzial juz, ze nie ma zadnej nadziei. Profesor Hewett jeszcze nie wrocil i nawet nie zadzwonil. A zreszta, gdyby nawet sie teraz pojawil, bylo juz i tak za pozno. Filmu nie da sie w zaden sposob skonczyc na czas.
Wszystko mial juz poza soba. Probowal — i przegral. Szedl w strone biura L. M. jak skazaniec na szafot. Zatrzymal sie przed drzwiami rozwazajac mozliwosc samobojstwa. Nie, braklo mu na to odwagi. Otworzyl drzwi.
16
— Nie wlaz tam rozlegl sie jakis glos. Czyjas reka chwycila Barneya za ramie i odciagnela go od drzwi, ktore zatrzasnely sie automatycznie tuz przed nim.
— Co ty sobie, u diabla, wyobrazasz — kipiac z wscieklosci wrzasnal Barney i odwrocil sie w strone sprawcy tego zamieszania.
— Po prostu nie pozwalam ci popelnic glupstwa, ty idioto! — odparl ten drugi i wyszczerzyl zeby w szerokim usmiechu na widok Barneya, ktory cofnal sie nagle i z opadnieta nisko szczeka wybaluszal na niego oczy.
— Ty jestes… mna… — odezwal sie slabym glosem Barney spogladajac na siebie samego, odzianego w najlepsza pare jego wlasnych tweedowych spodni, skorzana kurtke lotnicza i dzwigajacego pod pacha pudelka z filmem.
— Bardzo trafna uwaga — odparl drugi Barney z niedobrym usmiechem. — Potrzymaj to chwili — wreczyl film Barneyowi i siegnal reka do kieszeni na piersi po portfel.
— Co?!… Co?! — Barney w oslupieniu patrzyl na umieszczona w pudelku nalepke z napisem „Kolumb Wikingiem” — czysc 1. Drugi Barney wyciagnal z portfela zlozona na czworo kartke papieru i wreczyl ja pierwowzorowi, ktory dopiero wtedy spostrzegl, ze jego reka owinieta jest gruba warstwa zaczerwienionego bandaza.
— Co sie stalo z moja… z twoja reka? — zapytal Barney, patrzac z przerazeniem na bandaz. W tej samej chwili — wyjeto mu z rak pudelko i wcisnieto w dlon kartke.
— Daj to profesorowi — rozkazal jego duplikat. — Przestan sie tu petac i skoncz film, dobrze? — Drugi Barney otworzyl drzwi do gabinetu L. M. Wszedl przez nie jeden z technikow, pchajac przed soba wozek wyladowany tuzinem rolek filmu. Technik spojrzal na jednego, potem na drugiego, wzruszyl ramionami i znikl we wnetrzu. Drugi Barney wszedl za nim i drzwi sie zamknely.
— Reka! Co sie stalo z reka? — jeknal Barney w strone zamknietych drzwi. Probowal je otworzyc, ale w koncu wzruszyl ramionami i zrezygnowal. Jego uwage przyciagnela dziwna kartka papieru. Rozlozyl ja. Byl to kawalek najzwyklejszego w swiecie papieru maszynowego, urwany wzdluz marginesu i pusty z jednej strony. Po drugiej rowniez nic nie bylo napisane, widnial tam tylko krosty, pospiesznie nakreslony dlugopisem schemat. Nie mowil on Barneyowi zupelnie nic, totez zlozyl kartke z powrotem i schowal ja do portfela. Nagle przypomnial sobie o rolkach gotowego filmu.
— Skonczylem ten film — krzyknal glosno. Film zostal wykonany i dostarczony na miejsce w terminie!
Dwie przechodzace obok sekretarki odwrocily sie w jego strone i zachichotaly. Barney skrzywil sie i odszedl.
Co powiedzial mu drugi Barney? Aha… „Przestan sie petac i skoncz film”. A czy on w ogole byl w stanie skonczyc ten film? Wyglada na to, ze tak — o ile rzeczywiscie cokolwiek bylo na tych rolkach. Ale jak ma zrobic film teraz, kiedy jest juz dawno po terminie i w dodatku dostarczyc go na czas? — Nic nie rozumiem — mamrotal do siebie idac w strone studio dzwiekowego B.
Potoku mysli, ktory klebil sie w jego glowie nie przerwal nawet widok profesora majstrujacego cos przy Vremiatronie. Barney stal na platformie i intensywnie staral sie pojac, co sie wydarzylo oraz co moze sie jeszcze wydarzyc, ale zmeczenie i szok, spowodowany rozmowa z samym soba pozbawily go przejsciowo pelni wladz umyslowych.
— Naprawa skonczona. Mozemy wracac do roku 1005 — zakomunikowal Hewett wycierajac rece szmate.
— Niech pan to wezmie — odparl Barney siegajac po portfel.
Pomimo iz na Nowej Fundlandii slonce swiecilo pelnym blaskiem, przypominalo to kalifornijski zmierzch, a juz z cala pewnoscia bylo bez porownania chlodniej.
— O ktorej opuscilismy studio? — spytal Barney.
— O 12.03, w poniedzialek i prosze bez zadnych narzekan. Uporalem sie z naprawa blyskawicznie, jesli wziac pod uwage rozmiar wyrzadzonych przez tego polglowka muzykanta szkod.
— Nie narzekam, profesorze. Po prostu zaczynam wierzyc, ze ciagle mamy jeszcze szanse ukonczyc ten film w terminie. W biurze bylem swiadkiem, jak ja sam niose kasety z filmem zatytulowanym „Kolumb Wikingiem”.
— Niemozliwe!
— Latwo powiedziec, ale niewykluczone, ze czeka pana rownie wielki wstrzas, jaki spotkal mnie. Powiedzialem sobie, albo jak pan woli on mi powiedzial, bym wreczyl to panu. Mowi to cos panu? Profesor rzucil