— Dobrze, to brzmi bardzo rozsadnie — przytaknal Barney. — Ruszamy!

Lodzie zwalnialy, w miare jak pojawialo sie ich coraz wiecej. Wszystko wskazywalo na to, ze formuja sie do ataku. Zreszta bez wzgledu na przyczyny, opoznienie pozwolilo ludziom na brzegu zajac pozycje obronne. Gdy tylko ustawiono filmowcow zgodnie ze wskazowkami Dallasa, on sam i Barney ruszyli co sil w nogach w strone obozowiska Wikingow. Dallas uzbrojony byl w rewolwer i pistolet maszynowy z ramion zwisaly mu tasmy z amunicja. Dzwigal tez kilka ciezkich, zlowieszczo wygladajacych, metalowych pudel. Byli ostatnimi, ktorzy dostali sie w obreb palisady. Ogromna dwuskrzydlowa brama, zamykana na dlugi, drewniany skobel, zatrzasnela sie tuz za ich plecami. Przez jeden z waskich otworow strzelniczych Barney dostrzegl, ze ciezarowka z kamera zdazyla juz zajac pozycje na szczycie wzgorza.

— Skad sie bierze ten halas? — spytal Ottar.

— Nie mam bladego pojecia — odparl Barney. — Zblizaja sie!

Lodzie ruszyly, macac spokojne wody zatoki. Barney wsparl trzydziestopieciomilimetrowa kamere o jeden z bali tworzacych palisade i wycelowal jej obiektyw wprost na nadciagajace lodzie. Promienie slonca; ktore wychynelo wlasnie zza chmur, zalamywaly sie w rozbryzgach wzbijanej uderzeniami niezliczonych wiosel wody.

Widok zblizajacych sie nieublaganie czarnych skorzanych lodzi mial w sobie cos przerazajacego. Ciemne stroje plynacych w nich ludzi sprawialy wrazenie, ze nadciaga umundurowana armia krolestwa mroku. W miary jak lodzie podplynely do brzegu, narastal niezwykly mrozacy krew w zylach loskot. Barney zacisnal kurczowo rece na kamerze i filmowal zajadle, szczesliwy ze ma jakies zajecie, ktore pozwala mu nie myslec o niczym innym. Czul, ze gdyby nie to, podkulilby ogon i zwial dokad pieprz rosnie.

— Slyszalem juz kiedys takie odglosy — zastanawial sie na glos Dallas. — Taki sam denerwujacy jazgot, tylko cichszy.

— Pamietasz gdzie? — spytal Barney ustawiajac obiektyw na zblizenie ladujacych lodzi. Byly bardzo blisko.

— Tak. W Australii. Maja tam tubylcow. Ich szamani wiruja nad glowa jakimis kijami, ktorych konce zderzaja sie ze soba i daje to wlasnie taki dzwiek.

— Kolatki! Oczywiscie. Uzywa ich wiele prymitywnych plemion. Przypisuja im wlasnosci magiczne. Na pewno kazdy Indianin w lodzi kreci czyms takim.

— Mam tu swoja magie, by zalatwic sie z ich magia — zawolal Ottar wymachujac nad glowa toporem.

— Nie szukaj klopotow. Musimy za wszelka cene uniknac starcia.

— Coo? — ryknal Ottar, wstrzasniety do glebi swego wikinskiego ducha. — Chca walczyc, bedziemy walczyc! Nie ma tu tchorzy. — sypnal na Barneya, judzac go do odpowiedzi.

— Laduja — powiedzial Dallas i stanal miedzy nimi.

Jakiekolwiek zludzenia co do pokojowego charakteru wizyty rozwialy sie calkowicie. Kazda z przyplywajacych lodzi wciagano na brzeg, a ich pasazerowie wyladowywali wlocznie, luki i kolczany pelne krotkich, lecz masywnych strzal o kamiennych grotach. Barney skoncentrowal sie na zblizeniach. Byl w stanie dostrzec najdrobniejsze szczegoly ich wyposazenia bojowego. Prawde mowiac, widzial tych szczegolow znacznie wiecej niz by sobie zyczyl. Gino powinien zlapac calosc wydarzen.

— Ottar — powiedzial Dallas — kaz swym ludziom, by kryli sie za palisada i nie wystawiali glow. Ottar mruknal cos pod nosem, ale wykonal polecenie. Koncepcja obrony z trudem miescila sie w mentalnosci Wikingow, nie byli oni jednak kompletnymi samobojcami. Napastnicy mieli co najmniej dwudziestokrotna przewage liczebna i nawet wojowniczy Normanowie zmuszeni byli przyjac to do wiadomosci.

Gdy tuz obok zagwizdala pierwsza strzala a wlocznia wbila sie z loskotem w czestokol nieco ponizej kamery, Barney padl i usilowal wepchnac obiektyw w ciasny przeswit pomiedzy belkami. Zawezalo to co prawda pole widzenia, bylo jednak znacznie mniej szkodliwe dla zdrowia.

— Bron tchorzow — mamrotal Ottar. — Tchorze. Tak sie nie walczy.

Z wsciekloscia rabnal toporem o tarcze. Wikingowie mieli w glebokiej pogardzie luk i strzaly, uznawali jedynie atak i walke wrecz.

Gdy rozladowano juz wszystkie lodzie, ludzie kultury Cape Dorset zgromadzili sie wokol palisady usilujac znalezc sposob na dostanie sie do srodka. Szturm utknal w martwym punkcie. Kilku probowalo sie wspinac, lecz szybkosc, z jaka rozwscieczeni Wikingowie pozbawiali ich glow i innych czesci ciala ostudzila zapal reszty. Napastnicy wymachiwali bronia i skrzeczeli cos piskliwymi glosami. Nad wszystkim gorowal jazgot kolatek. Dallas wskazal reka na grupke mezczyzn, stojacych za plecami reszty.

— Wygladaja na wodzow, albo kogos w tym rodzaju. Maja tez inne ubrania — jakis skorzany ekwipunek ze sterczacymi na wszystkie strony lisimi ogonami.

— To raczej przedstawiciele ich nauk magicznych — oznajmil Barney. — Ciekaw jestem, po co tu przyszli.

Przed nimi zaczelo sie cos w rodzaju zorganizowanej akcji kierowanej najwyrazniej przez ludzi w futrach. Pod ich nadzorem czesc atakujacych pobiegla w strone pobliskiego lasu, skad wrocila obladowana chrustem.

— Probuja rozwalic palisade? — spytal Barney.

— Gorzej, jak mi sie wydaje — odparl Dallas. — Czy ludzie kultury Cape Dorset maja jakies pojecie o ogniu?

— Musza miec. Jens mowil mi, ze na terenie ich obozowiska znajdowano paleniska i slady popiolu. — Tego wlasnie sie obawialem — Dallas ze smutkiem wskazal na podnoze palisady, gdzie ukladano wlasnie stos chrustu. Na prozno Wikingowie dzgali wloczniami i wymachiwali mieczami i toporami stos rosl coraz wyzej. Chwile potem ze stojacej z tylu grupy wodzow wyskoczyl jakis mezczyzna i ruszyl biegiem przez wrzeszczacy tlum trzymajac w reku plonaca pochodnie. Wlocznie Wikingow padaly wokol niego jak grad, udalo mu sie jednak podejsc wystarczajaco blisko. Wymachiwal przez chwile plonaca glownia, by podsycic plomien, wreszcie cisnal ja wysokim lukiem na gore chrustu. Suche drewno z trzaskiem stanelo w ogniu. W gore buchnal snop dymu.

— Moge skonczyc cala te zabawe w jednej chwili — stwierdzil Dallas zabierajac sie do otwierania lezacych przed nim pudel.

— Nie — Ottar powstrzymal go ruchu reki. — Chca walki. Bedziemy walczyc. Zajmiemy sie tym ogniem.

— Byc moze, ale w tym czasie was porabia.

— My tez ich troche porabiemy. — Szczerzac zeby w zlym usmiechu Ottar poczal schodzic z pomostu. Poza tym Barney chce miec dobre zdjecia walki z Indianami — dodal.

Barney zawahal sie, ale nie sposob bylo przejsc do porzadku dziennego nad wymowa spokojnego, zdawaloby sie pozbawionego wszelkiego wyrazu spojrzenia Dallasa.

— Oczywiscie, ze chce miec film — wybuchnal. — Ale nie za cene czyjegos zycia! Niech Dallas sie tym zajmie.

— Nie — powtorzyl Ottar. — Zrobimy ci dobra walke do twojego filmu.

Ryknal smiechem. — Nie wygladaj tak ponuro, gamli vinr (Stary przyjacielu), walczymy takze dla siebie. Wy niedlugo odjedziecie, a kiedy was juz nie bedzie, chcemy, zeby ci skraellingowie dobrze pamietali, jak Normanowie walcza — i zniknal.

— Ma racje — stwierdzil Dallas. — Ale jezeli wpadnie w jakies klopoty, musimy byc gotowi, by go z nich wyciagnac. — Otworzyl najwieksze z pudel i wydobyl z niego megafon oraz zwoj izolowanego drutu. Zamierzam zainstalowac to tak daleko od nas na ile pozwoli mi dlugosc przewodow.

— Co to?

— Wzmacniacz do specjalnych efektow dzwiekowych. Zobaczymy jak zareaguja tubylcy, gdy tylko uslysza ten huk.

Ottar zgromadzil wszystkich swoich wojownikow przy bramie. Na walach pozostaly jedynie kobiety i starsze dzieci. Barney z ogromnym zdziwieniem dostrzegl, ze jedna z dwoch kobiet szykujacych sie do otwarcia wrot byla Slithey. Byl najzupelniej przekonany, ze jest bezpieczna w obozie filmowym. Krzyknal cos do niej, lecz w tym momencie Ottar wzniosl topor i glos Barneya utonal w zgielku wybiegajacych na otwarte pole Wikingow.

To byl rodzaj walki, jaki Wikingowie najlepiej znali i najbardziej lubili. Zwarta, wyjaca masa rzucili sie na ludzi — z Cape Dorset. Przewaga liczebna tych ostatnich nie miala zadnego znaczenia, bowiem jedynie z trudem, o ile w ogole, byli oni w stanie podjac walke z normanskimi rzeznikami, niemal zupelnie niewidocznymi za oslona tarcz i metalowych helmow. Tak, rzeznikami, to bylo wlasciwe okreslenie. Ich krotkie miecze i topory doslownie szatkowaly na kawalki ludzi z Cape Dorset i ich prymitywna bron.

Вы читаете Filmowy wehikul czasu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату