Rzeczywiscie, dla wielu z nich byl to prawdziwy czas proby. W Kalifornii minely — ponad cztery dni teraz, zgodnie ze wskazaniami niezaleznych chronometrow Vremiatronu, bylo tam czwartkowe popoludnie — cztery bardzo pracowite dni. Ludzi i sprzet przerzucano w czasie i przestrzeni niemal bez przerwy, by przyspieszyc montaz i dubbing. Spiderman i jego ludzie nagrywali dzwiek w jednym ze studiow. Paradoks dublowania sie w czasie stal sie tak czesty, ze sprzet wykorzystywano dwadziescia cztery godziny na dobe i w wielu przypadkach ludzie potykali sie niemal o swoje sobowtory. Barneyowi na przyklad mocno utkwila w pamieci scena ozywionej dyskusji miedzy trzema profesorami Hewettami, ktora zreszta pragnalby jak najszybciej zapomniec. Pociagnal wolno ze szklanki.
— Nie, naprawde — upieral sie Charley. — Wiem, ze wszystkich z nas wytracilo nieco z rownowagi to sciskanie rak sobie samym, ale nie o to mi chodzi. Problem w tym, dlaczego krecimy film akurat w tym miejscu.
— Poniewaz jest to miejsce, do ktorego przywiozl nas profesor — odpowiedzial logicznie Barney.
— Doskonale! Ale dlaczego profesor przywiozl nas wlasnie tutaj?
— Dlatego, ze jest to jedno z miejsc, w ktorym on i Jens szukali osadnikow — odparl Barney spokojnie. Tego wieczoru mial cierpliwosc dla kazdego.
— Znow racja. Ale teraz powinienes zadac sobie pytanie, dlaczego Jens zdecydowal sie szukac osadnikow tu, a nie gdzie indziej. Moze mu pan to wyjasni, profesorze?
Hewett zdjal okulary i delikatnie otarl wargi serwetka.
— Jestesmy tutaj — zaczal — poniewaz we wczesnych latach szescdziesiatych Helga Ingstad przeprowadzila na tym terenie prace wykopaliskowe. Znaleziono pozostalosci dziewieciu budynkow, a analiza metoda C — 14 odkrytych na stanowisku szczatkow, pozwolila datowac je na mniej wiecej rok tysieczny.
— Masz pojecie, co to oznacza? — spytal Charley.
— Wyjasnijcie — odparl Barney w roztargnieniu, nucac rytmiczna melodii „Ruszajmy, Wikingowie”, lejtmotyw calego filmu, grany cicho przez Spidermana gdzies na dalszym planie.
— Teraz mamy rok 1006 — ciagnal Charley. — W obozie ponizej stoi dziewiec budynkow, z ktorych dwa; te spalone dla potrzeb filmu, sa w ruinie i wymagaja odbudowy. A zatem osada normanska w Epaves Bay powstala w XI wieku dlatego, ze jej slady odkryto w wieku XX. Mozna powiedziec, ze mamy do czynienia z petla czasu — petla, ktora nie ma ani poczatku, ani konca. Przybylismy tu, by zostawic slady, ktore zostana odkryte po to, by doprowadzic nas do tego miejsca, abysmy tu zostawili slady…
— Dosc — Barney uniosl reke. — Mialem juz kontakt z taka petla. Teraz bedziesz pewnie chcial mi wmowic, ze to, co przekazuja sagi jest prawda, za ktora my ponosimy odpowiedzialnosc. Albo ze Ottar to w rzeczywistosci Thorfinn Karlsefni, facet, ktory zalozyl pierwsza osade w Winlandzie.
— Oczywiscie — powiedzial Ottar. — To ja!
— Co rozumiesz przez to „To ja”? — spytal Barney wybaluszajac oczy.
— Thorfinn Karlsefni, syn Thorda Konskiej Glowy, syn Thorhildy Rjupa, corki Thorda Gellira… — Nazywasz sie Ottar.
— Oczywiscie. Ottar jest imieniem, ktorym nazywaja mnie na co dzien, skrotem. Moim prawdziwym imieniem jest Thorfinn Karlsefii, syn Thorda…
— Pamietam fragmenty sagi o Karlsefnim — przerwal mu Charley. — Studiowalem ja piszac scenariusz. W sadze mowi sie, ze przybyl on do Winlandu przez Islandie i ozenil sie z dziewczyna o imieniu…
Gudrid!
— To przeciez filmowe imie Slithey — wydusil z siebie Barney.
— Poczekaj, to nie wszystko — podnieconym glosem oznajmil Charley. — Pamietam, ze Gudrid miala mu urodzic syna w Winlandzie. Dano mu imie Snorey.
— Snorey — Barney poczul dziwne mrowienie na karku. — Jeden z krasnoludkow z Krolewny Sniez…
— Nie rozumiem dlaczego wszyscy tak sie tym przejmuja — stwierdzil profesor Hewett. — Od kilku tygodni wiemy o istnieniu takich petli czasu. Powinnismy raczej przedyskutowac nie wyjasnione szczegoly mechanizmu powstawania takiej petli.
— Ale znaczenie tego faktu, profesorze! Znaczenie! Jesli to prawda, to jedynym powodem, dla ktorego Wikingowie osiedlili sie w Winlandzie jest nasza decyzja, by nakrecic film o osiedleniu sie Wikingow w Winlandzie.
— Powod rownie dobry jak kazdy inny — spokojnie odparl profesor.
— Potrzeba tylko troche czasu, zeby sie do tego przyzwyczaic — mruknal Barney.
Mowiono potem, ze przyjecie bylo godne najwyzszego uznania. Przeciagnelo sie az do switu, totez niewiele udalo sie zrobic nastepnego dnia. Ale minelo juz poprzednie napiecie, poza tym znakomita wiekszosc czlonkow ekipy przestala juz byc potrzebna. Znikali po kilku na raz, niektorzy na wakacje na Stara Kataline, wiekszosc jednak chciala wracac prosto do domu. Odjezdzali uszczesliwieni, wymachujac radosnie grubymi plikami kart godzinowych. W departamencie finansowym Climactic Studios dlugo w noc palily sie swiatla. Gdy, ku satysfakcji Barneya, film zostal juz zmontowany, skopiowany i nawiniety na szpule, w obozie pozostala jedynie garstka ludzi, glownie niezbednych przy ostatecznej likwidacji pleneru kierowcow.
— Nie wiem, czy bedzie pan mial jeszcze kiedys okazje oddychac tak czystym powietrzem — odezwal sie Dallas i popatrzyl ze szczytu wzgorza na rozposcierajaca sie ponizej osade Wikingow.
— Bede tesknil za czyms wiecej — odpad Barney. — Zaczynam sobie zdawac spraw, ze z poczatku myslalem wylacznie o filmie. Teraz, gdy film mamy juz poza soba, wiem; ze wszystko to bylo czyms znacznie wazniejszym niz ktokolwiek z nas mogl sobie wtedy wyobrazic. Rozumiesz?
— Skapowalem. Ale niech pan pamieta, ze wielu chlopakow zobaczylo Paryz tylko dlatego, ze rzad wyslal ich tam, zeby tlukli Szkopow. Roznie w zyciu bywa, oj roznie!
— Wydaje mi sie, ze masz racje ; Barney zaczal ssac prawa dlon. — Ale nie mow tak. Przypomina mi to az nazbyt paradoksalna petle czasu.
— Co sie panu stalo w reke?
— Nic takiego. Chyba drzazga.
— Niech pan pojdzie do pielegniarki, zeby to panu wyjela zanim zamknie caly swoj kram.
— Chyba masz racje. Powiedz wszystkim, ze ruszamy za dziesiec minut.
Pielegniarka uchylila drzwi przyczepy i wyjrzala z niej podejrzliwie.
— Przykro mi, nieczynne.
— Mnie rowniez przykro. Prosze otworzyc, to punkt pierwszej pomocy!
Pielegniarka mruknela cos na temat zakresu pierwszej pomocy, ale otworzyla gabinet.
— Nie daje rady wyciagnac tego pinceta — stwierdzila po chwili, nie bez odcienia zlej woli w glosie. Wytne panu malenki kawalek skory skalpelem.
Caly zabieg nie trwal nawet minuty i dopoki malenkiej ranki nie posmarowano jodyna, mysli Barneya skupione byly na znacznie powazniejszych zagadnieniach.
— Auuu! — wrzasnal.
— To nie moglo zabolec, Mr Hendrickson, nie takiego duzego chlopca jak pan. — Pielegniarka wyszla i zaczela szukac czegos w sasiednim pomieszczeniu. — Przykro mi, ale skonczyly sie plastry. Na razie owine to panu gaza.
Zaczela bandazowac mu dlon. W tym momencie Barney zdal sobie sprawe z tego, co sie dzieje i wybuchnal gromkim smiechem.
— Drzazga — powtorzyl i spostrzegl, ze ubral sie dzis w najlepsze, tweedowe spodnie i lotnicza, skorzana kurtke. — Zaloze sie, ze ma pani tutaj merkurochrom, jestem tego pewien.
— Dziwne pytanie. Pewnie ze mam.
— A zatem niech pani zabandazuje te reke dokladnie, slicznie i az po sam lokiec. Juz ja mu pokaze, temu skurwysynowi sadyscie!
— Co? Komu?
— Mnie! A komu? Potraktowalem siebie w taki sposob i teraz zamierzam zrobic to samo ze soba. Przypuszczam, — ze bede musial tak sie ze soba obejsc…
Pielegniarka nie odwazyla sie wypowiedziec juz ani jednego slowa. Zalozyla Barneyowi szeroki i wielki opatrunek jak sobie tego zyczyl i nawet nie zaprotestowala, gdy oblal go taka iloscia merkurochromu, ze co najmniej polowa splynela na nieskazitelnie czysta podloge gabinetu. Zamknela tylko drzwi na klucz natychmiast po