okiem na kartke i usmiech rozjasnil mu twarz.
— Oczywiscie! Alez glupiec ze mnie. To jasne! Przez caly czas lezalo to przede mna, ze tak powiem, jak na dloni, a ja tego nie zauwazylem. Rozwiazanie jest dziecinnie proste.
— Czy zechcialby pan mi to wytlumaczyc? — spytal niecierpliwie Barney.

— Ten schemat przedstawia dwie podroze w czasie. Mniejszy luk, z prawej strony, bedzie dla nas najbardziej interesujacy, poniewaz wyjasnia, skad przybylo panskie „drugie ja” z filmem pod pacha. Tak, skonczenie tego filmu i dostarczenie go na miejsce przed umowionym terminem jest absolutnie mozliwe.
— Jak? — spytal Barney, zerkajac na zupelnie niezrozumialy dlan schemat.
— Moze pan krecic dalej i nie ma najmniejszego znaczenia ile czasu panu to zajmie. Gdy pan skonczy znajdzie sie pan w punkcie oznaczonym na tym szkicu litera B. Punt A — to panski termin. Wroci pan po prostu do jakiegos momentu w czasie przed punktem A, dostarczy pan tasme i przesunie sie do punktu B. Genialnie proste.
Barney zaciskal kurczowo kartke w dloni.
— Pozwoli pan, ze powtorze? Twierdzi pan, ze moge nakrecic film p o terminie, po czym przeniesc sie w czasie
— Tak wlasnie twierdze. — To brzmi idiotycznie!
— Geniusz wydaje sie szalencem tylko kretynom.
— Postaram sie nie pamietac o tej uwadze — jesli wyjasni mi pan jedna sprawe. Ten kawalek papieru ze schematem — potrzasnal nim przed nosem profesora. — Kto go narysowal?
— Nie mam pojecia. Widze to po raz pierwszy.
— Tak myslalem. Wreczono mi te kartki w poniedzialek rano przed drzwiami gabinetu L.M. Przed chwila pokazalem ja panu. Teraz wloze ja do portfela i bede trzymal przy sobie az do konca zdjec. Potem wroce z powrotem w czasie, aby oddac film L.M. Spotkam samego siebie przed biurem, wyjme schemat z portfela i wrecze go samemu sobie, po to tylko, by znow wlozono go do portfela. Rozumie to pan?
— Tak. Nie widze w tym nic niepokojacego.
— Pan moze i nie widzi. Ale jesli wszystko odbedzie sie w ten sposob, to nikt go nigdy nie narysowal. Wedruje po prostu w portfelu i ja wreczam go samemu sobie. Niech pan to wytlumaczy! dodal Barney triumfujaco.
— Nie ma potrzeby. To wyjasnia sie samo przez sie. Ten kawalek papieru jest autonomiczna petla w czasie. Nikt go nigdy nie rysowal. On istnieje dlatego, ze jest, oto wlasciwe wyjasnienie. Jesli pan chce to pojac, sprobuje dac panu przyklad. Wie pan zapewne, ze kazdy pasek papieru ma dwie strony — ale jesli jeden z jego koncow przekreci pan o 180° i polaczy z drugim koncem, to otrzyma pan wtedy wstege Moebiusa, ktora ma tylko jedna strone. I ona istnieje. Zaprzeczanie temu w niczym nie zmienia samego faktu. To samo jest z panskim schematem — on istnieje.
— Ale skad sie wzial?
— Jesli juz musi miec pan jakies zrodlo, to niech pan przyjmie, ze z tego samego miejsca, w ktorym znikla druga strona na wstedze Moebiusa.
Sklebione mysli Barneya splataly sie nagle w gruby supel po czym rozplynely w pustce. Gapil sie na rysunek, poki nie rozbolaly go oczy. Ktos
— Gotowi do skoku w czasie na kazdy panski rozkaz — zameldowal Dallas.
— Jakiego skoku w czasie? — Barney spojrzal niewidzacym wzrokiem na stojacego przed nim kaskadera.
— W nastepna wiosne, do 1006 roku — rozmawialismy o tym przed godzina. Zywnosc dla Ottara zostala dostarczona; a cala ekipa czeka gotowa i spakowana na panskie polecenia — Dallas wskazal dlonia na dlugi szereg ciezarowek i przyczep.
— Tak… nastepna wiosna. Tak, masz racje — ocknal sie Barney. — Dallas, czy wiesz co to jest paradoks?
— Hiszpanski fryzjer goli kazdego goscia w miescie, ktory nie goli sie sam. Kto goli fryzjera?
— Tak, cos w tym rodzaju, tylko jeszcze gorzej. — Barney przypomnial sobie nagle o zabandazowanej rece i uwaznie obejrzal z obu stron swoja prawa dlon. — Co sie stalo z moja reka?
— Na oko wyglada doskonale — odparl Dallas, — Moze napije sie pan drinka?
— To nic nie pomoze. Przed chwila widzialem siebie samego z reka owinieta w zakrwawiony bandaz i nawet nie powiedzialem sobie, co sie stalo i czy to cos groznego. Rozumiesz co mam na mysli?
— Taak. Chyba potrzebne sa panu dwa drinki.
— Bez wzgledu na to, co ty i twoi kumple z epoki zelaza myslicie, alkohol nie rozwiazuje wszystkich problemow. Znaczy to, ze jestem czyms niepowtarzalnym w calym wszechswiecie — jestem arcysadomasochista. Wszyscy inni, biedni durnie, sa w tym wzgledzie znacznie ograniczeni. Moga byc masochistami wobec siebie, a sadystami tylko dla innych. A ja moge zadac sobie masochistyczny bol kopiac siebie samego jako sadysta. Zaden inny zboczeniec nie moze tego o sobie powiedziec. — Przebiegl po nim dreszcz. — Mysle, ze jednak chyba sie napije — dodal w koncu.
— Mam tu cos ze soba.
Drink okazal sie byc podlym gatunkiem jakiejs taniej zytniowki, o smaku zblizonym do kwasu mrowkowego. Splynal po przelyku Barneya strumieniem tak piekacym, ze rzeczywiscie odwrocilo to jego uwage od paradoksow czasu i jego wlasnych sadomasochistycznych inklinacji.
— Rozejrzyj sie troche, Dallas — zaproponowal. — Skocz do marca i sprawdz, czy pojawili sie Indianie. Jezeli Ottar stwierdzi, ze nie, posuwaj sie naprzod w odstepach tygodniowych dopoki ich nie spotkasz, a potem wracaj.
Platforma rozplynela sie w powietrzu, po czym pojawila sie z powrotem o kilka stop dalej. Dallas zszedl na dol i zmierzal ku niemu pocierajac dlonia dluga, czarna brode.
— Profesor ustalil, ze nie bylo nas lacznie dziesiec godzin. Wszystko ponad osiem godzin liczy sie nam jako nadliczbowe i…
— Daj sobie spokoj ! Co znalazles?
— Wybudowali czestokol — wyglada to dokladnie jak fort z filmow o Indianach. Na poczatku marca wszystko bylo spokojnie, ale na ostatnim postoju, dwudziestego pierwszego, dostrzezono kilka tych skorzanych lodzi.
— W porzadku, jedziemy. Powiedz profesorowi, by zaczal przerzucac cala ekipe do dwudziestego drugiego marca. Wszystko i wszyscy na miejscu?
— Betty sprawdzila faktury i twierdzi, ze z tym jest OK. Ja i Tex odczytalismy liste. Wszyscy obecni, gotowi i juz czekaja w przyczepach, oczywiscie z wyjatkiem kierowcow.
— Jaka pogoda tam, w marcu?
— Slonecznie, ale powietrze wciaz ostre.
— Kaz ludziom ubrac sie cieplo. Nie mam ochoty widziec cale towarzystwo rozlozone przez grype. Barney wrocil do przyczepy po plaszcz i rekawiczki. Zanim zdazyl wrocic do czola konwoju, operacja byla juz w pelnym toku. Po chwili znalazl sie w koncu wiosny 1006 roku, a byla to zupelnie niezla subpolarna wiosna. Blade slonce nie bylo w stanie ogrzac lodowatego powietrza; platy sniegu bielaly jeszcze na zboczach wzgorz i wzdluz polnocnej strony palisady. Wygladalo to rzeczywiscie jak przyzwoity fort z Dzikiego Zachodu. Barney pomachal w strone kierowcy pickupa, ktory wlasnie pojawil sie na platformie czasu.
— Podwiez mnie na dol, dobrze?
— Nastepny przystanek — Fort Apaczow — odparl wesolo szofer. Kilku Normanow poczelo wspinac sie po zboczu wzgorza, biegnac na powitanie filmowcow. Pickup wyminal ich i zatrzymal sie przed waskim otworem w palisadzie. Spuszczone zen prymitywnie obrobione kloce drewna tworzyly jedyna mozliwa droge do srodka czestokolu. Przez te dziure przeciskal sie na ich spotkanie Ottar.
— Trzeba wyciac w tym brame — powiedzial mu Barney. — Ogromna dwuskrzydlowa brame, zamykana na skobel.
— Niedobrze. Za duza, latwo ja wylamac. To sie robi wlasnie tak!