jedynie ustalic, czy zmierzycie sie nadzy, czy tez tak, jak stoicie. Co proponujecie?
— Nadzy — odpowiedziala Doreas, zanim zdolalem otworzyc usta. — On ma zbroje.
Groteskowy herm Septentriona obrocil sie kilka razy w lewo i prawo. Podobnie jak wiekszosc helmow kawalerii nie zakrywal uszu, aby ulatwic doslyszenie w bitewnym zgielku rozkazow przelozonych. Wydawalo mi sie, ze w rzucanym przez czesc twarzowa cieniu dostrzegam waska, czarna wstazke i probowalem sobie przypomniec, gdzie widzialem juz cos takiego.
— Nie zgadzasz sie, hipparcho? — zapytal efor.
— Mezczyzni z moich stron obnazaja sie jedynie w obecnosci kobiet.
— Ale on ma zbroje! — powtorzyla Dorcas. — Ten zas nie ma nawet koszuli.
— Zdejme ja — oznajmil Septentrion. Zrzucil plaszcz i rozpial pancerz, ktory upadl u jego stop. Spodziewalem sie zobaczyc piers rownie masywna, jak mistrza Gurloesa, tymczasem byla ona wezsza od mojej.
— Jeszcze helm.
Septentrion ponownie pokrecil glowa.
— Czy to ostateczna odmowa? — zapytal efor.
— Tak. — W glosie hipparchy mozna bylo doslyszec ledwie uchwytny slad niepewnosci. — Moge powiedziec tylko tyle, ze zakazano mi go zdejmowac.
— Chyba nikt z nas nie chcialby wprawiac w zaklopotanie hipparchy, ani tym bardziej osoby, ktokolwiek by to byl, ktorej on sluzy — zwrocil sie do mnie efor. — Sadze, ze najlepszym rozwiazaniem byloby przyznanie ci, sieur, prawa do czegos, co niwelowaloby te przewage. Czym masz jakas propozycje?
— Odmow walki, Severianie — odezwala sie Agia, ktora milczala nieprzerwanie od chwili, kiedy ja uderzylem. — Albo zachowaj to prawo do momentu, kiedy bedziesz naprawde go potrzebowal.
— Odmow walki — powtorzyla za nia Dorcas, odwiazujaca skrawki materialu, ktorymi byl przymocowany kwiat do tyki.
— Zaszedlem zbyt daleko, zeby teraz sie wycofac.
— Czy juz cos postanowiles, sieur? — zapytal z ponagleniem w glosie efor.
— Chyba tak. — W sakwie caly czas mialem moja maske. Jak wszystkie uzywane przez nasza konfraternie wykonana byla z cienkiej skory wzmocnionej kawalkami kosci. Nie wiedzialem, czy zdola ochronic mnie przed miotanymi przez mojego przeciwnika liscmi, ale pelne grozy westchnienia, jakie daly sie slyszec wsrod tlumu, kiedy naciagnalem ja na twarz, stanowily niemala satysfakcje.
— Czy jestescie gotowi? Hipparcho? Sieur? Panie, na czas walki musisz oddac komus swoj miecz. Wolno wam miec przy sobie jedynie kwiat zemsty.
Rozejrzalem sie w poszukiwaniu Agii, ale zniknela w tlumie. Dorcas wreczyla mi smiercionosny kwiat, a ja oddalem jej Terminus Est. — Zaczynajcie!
Lisc przelecial ze swistem tuz kolo mojego ucha. Septentrion zblizal sie nieregularnym krokiem, lewa reka trzymajac kwiat tuz pod dolnymi liscmi, prawa wysunawszy zas naprzod, jakby chcial wyrwac mi moj orez. Przypomnialem sobie, ze Agia ostrzegala mnie przed takim niebezpieczenstwem i przyciagnalem swoj kwiat tak blisko, jak tylko moglem sie odwazyc.
Przez jakies piec oddechow krazylismy wokol siebie. Potem zaatakowalem jego wysunieta reke, on zas odparowal uderzenie swoim kwiatem. Unioslem moj nad glowe i w tym momencie uswiadomilem sobie, ze jest to najwygodniejsza pozycja — przeciwnik nie byl juz w stanie dosiegnac lodygi, ja zas moglem zarowno uderzac cala roslina, jak i odrywac pojedyncze liscie prawa reka.
Skorzystalem od razu z tej ostatniej mozliwosci, posylajac jeden z lisci w kierunku jego twarzy: Mimo oslony, jaka dawal mu helm, uchylil sie, a ludzie za jego plecami odskoczyli na boki, aby uniknac trafienia. Zaatakowalem ponownie, a w chwile potem jeszcze raz, stracajac w locie rzucony przez niego lisc.
Rezultat byl ze wszech miar godny uwagi. Zamiast opasc natychmiast na ziemie, jak by sie stalo ze zwyklymi przedmiotami, obydwa liscie zwarly sie w walce, zadajac ciosy i pchniecia z taka szybkoscia, ze w chwili, kiedy zaczely spadac, przypominaly juz postrzepione, czarno — zielone wstazki, ktore nagle, nie wiedziec czemu, rozblysly setka barw…
Cos, czy moze ktos, dotykal moich plecow. Bylo to tak, jakby tuz za mna stal jakis czlowiek, przyciskajac lekko swoje cialo do mojego grzbietu. Bylo mi zimno, wiec emanujace od niego cieplo sprawialo mi duza przyjemnosc.
— Severianie! — Glos nalezal do Dorcas, ale dochodzil jakby z wielkiej oddali.
— Severianie! Czy nikt mu nie pomoze? Przepusccie mnie!
Uslyszalem bicie dzwonow. Barwy, ktore dojrzalem w walczacych lisciach, pojawily sie na niebie, gdzie pod polarna zorza rozwinela sie przepyszna tecza. Swiat byl wielkim, paschalnym jajkiem, pomalowanym na wszystkie mozliwe kolory.
— Czy on nie zyje? — zapytal jakis glos tuz przy moim uchu.
— Jasne — odpowiedzial spokojnie inny. — To zawsze zabija. Chcesz czekac, az go zabiora?
— Jako zwyciezca mam prawo do jego szat i broni — uslyszalem dziwnie znajomy glos Septentriona. Dajcie mi ten miecz.
Usiadlem. Kilka krokow od moich stop lezace na ziemi liscie wciaz jeszcze probowaly slabo walczyc. Tuz za nimi stal Septentrion, trzymajac ciagle w reku swoj kwiat. Nabralem w pluca powietrza, zeby spytac, co sie stalo i cos zsunelo sie z mojej piersi na kolana; byl to lisc o zakrwawionym koncu.
Dostrzeglszy moje poruszenie Septentrion uniosl w gore kwiat, ale w tej samej chwili miedzy nas wkroczyl efor z rozlozonymi szeroko ramionami.
— Spokojnie, zolnierzu! — krzyknal ktos z widzow. — Pozwol mu wstac i wziac bron do reki.
Nogi uginaly sie pode mna. Oszolomiony, rozejrzalem sie w poszukiwaniu mego kwiatu i znalazlem go wreszcie tylko dlatego, ze lezal niedaleko stop szamoczacej sie z Agia Dorcas.
— On powinien juz nie zyc! — zawolal hipparcha.
— Ale zyje — odparl efor. — Mozesz wznowic walke, kiedy wezmie bron do reki.
Chwycilem lodyge mego kwiatu i przez moment wydawalo mi sie, ze dotykam ogona jakiegos zimnokrwistego, ale zywego zwierzecia. Zadrzal w mojej dloni, liscie zaszelescily glosno.
— Swietokradztwo! — krzyknela Agia. Spojrzalem na nia, a potem podnioslem kwiat i odwrocilem sie do Septentriona.
Jego oczy byly skryte w cieniu helmu, ale potworne przerazenie mozna bylo poznac po kazdym ruchu ciala. Przez chwile spogladal to na mnie, to na Agie, a potem odwrocil sie i rzucil w kierunku wyjscia z areny. Widzowie zastapili mu droge, wiec zaczal uderzac na oslep kwiatem. Rozlegl sie przerazliwy wrzask; potem nastepne. Moj kwiat zaczal ciagnac mnie do tylu, a wlasciwie nie kwiat, bo ten zniknal, tylko ktos, kto chwycil mnie za reke. Dorcas.
— Agilus! — uslyszalem gdzies z daleka krzyk Agii.
— Laurentia z Domu Harfy! — zawtorowal jej glos innej kobiety.
28. Oprawca
Obudzilem sie nastepnego ranka w lazarecie. Bylo to dlugie, wysokie pomieszczenie, w ktorym na lozkach lezeli ranni i chorzy. Bylem zupelnie nagi i przez dlugi czas, kiedy sen (a moze smierc) wisial mi u powiek, przesuwalem powoli dlonie po moim ciele w poszukiwaniu ran, zastanawiajac sie jednoczenie, jakby dotyczylo to kogos zupelnie innego, jak dam sobie teraz rade bez ubrania i pieniedzy, i jak usprawiedliwie przed mistrzem Palaemonem utrate miecza i plaszcza, ktore od niego otrzymalem.
Bylem bowiem pewien, ze je zgubilem, czy tez raczej ja w jakis sposob im sie zgubilem. Wzdluz rzedu lozek przebiegla malpa z glowa psa, zatrzymala sie na chwile, by na mnie spojrzec i odeszla. Nie wydalo mi sie to wcale dziwniejsze od faktu, ze na moj koc padaly promienie slonca, chociaz nigdzie — nie moglem dostrzec zadnego okna.
Obudzilem sie ponownie i usiadlem. Przez moment zdawalo mi sie, ze znowu znajduje sie w naszej bursie, ze jestem kapitanem uczniow, ze wszystko inne, czyli moje wyniesienie, smierc Thecli, walka na kwiaty zemsty,