Chenko nacisnal spust.
I w tym momencie zrozumial. Cofnal sie w kierunku drzwi.
– To podstep! – wrzasnal. – Podstep!
Cash zobaczyl blysk wystrzalu, zawolal: „Padl strzal!” i blyskawicznie wzial na cel okno od polnocy. Gorna polowa byla otwarta, dolna zamknieta. Nie bylo sensu strzelac w gorna. Wznoszacy sie tor lotu pocisku gwarantowal pudlo. Dlatego Cash strzelil w szybe. Pomyslal, ze jesli zasypie pomieszczenie gradem odlamkow, moze popsuje komus zabawe.
Sokolov obserwowal szalejaca na ekranie Vladimira plame, gdy uslyszal strzal Chenki i jego ostrzegawczy krzyk. Spojrzal w kierunku drzwi, a potem na poludniowy monitor. Nic. Potem uslyszal stlumiony huk strzalu i brzek sypiacego sie szkla. Wstal od stolu i podszedl do drzwi.
– Jestes caly? – zawolal.
– To podstep! – odkrzyknal Chenko. – Na pewno.
Sokolov odwrocil sie i bardzo uwaznie przyjrzal sie wszystkim czterem ekranom.
– Nie! – zawolal. – Nie potwierdzam. Nikogo nie widac.
Reacher dotknal frontowej sciany domu. Stary siding z desek, wielokrotnie malowanych. Reacher znajdowal sie dziesiec stop na poludnie od podjazdu, dziesiec stop od drzwi frontowych, przy oknie ciemnego i pustego pokoju. Okno bylo wysokim
prostokatem, podzielonym na dwie polowy. Dolna byla podnoszona – wsuwala sie za gorna. Moze ta gorna tez byla przesuwana. Nie wiedzial, jak nazywa sie ten typ okien. Rzadko mieszkal w domach i nigdy zadnego nie mial. Przesuwne? Podwojne?
Nic nie zobaczyl. Za ciemno.
Nagle uslyszal strzaly. Dwa, jeden oddany blisko, drugi dalej. I brzek szkla.
Potem glos Casha w sluchawce:
– Helen? Wszystko w porzadku?
Brak odpowiedzi.
Cash spytal ponownie:
– Helen? Helen?
Nie odpowiedziala.
Reacher schowal telefon do kieszeni. Wepchnal ostrze noza w szpare miedzy framugami gornej i dolnej polowki okna. Powoli i ostroznie przesunal ostrze od prawej do lewej, szukajac zasuwki. Znalazl ja na samym srodku. Delikatnie po-stukal w nia. Mial wrazenie, ze jest z grubego mosiadzu. Z pewnoscia obraca sie o dziewiecdziesiat stopni, wchodzac lub wychodzac z gniazda.
Tylko w ktora strone?
Popchnal od prawej w lewo. Ani drgnie.
Poruszyla sie.
Pchnal mocniej i wysunela sie z gniazda.
Latwizna.
Podniosl dolna polowke okna i przetoczyl sie po parapecie do srodka.
Cash wysunal sie naprzod i przesunal lufe karabinu, az byla wycelowana na wschod, wzdluz ogrodzenia. Spojrzal przez
lunete. Niczego nie dostrzegl. Wycofal sie w mrok. Chwycil telefon.
– Helen? – szepnal.
Cisza.
Reacher przeszedl przez pusty pokoj do drzwi. Byly zamkniete. Przylozyl do nich ucho. Nasluchiwal. Nic nie uslyszal. Powoli i ostroznie przekrecil klamke. I rownie powoli otworzyl drzwi. Wystawil glowe. Sprawdzil korytarz.
Pusty.
Z otwartych drzwi pietnascie stop dalej saczylo sie swiatlo. Przystanal. Kolejno podniosl obie nogi i wytarl podeszwy butow o spodnie. Potem otarl dlonie. Na probe zrobil krok naprzod, sprawdzajac podloge. Zadnego dzwieku. Ruszyl naprzod, powoli i bezszelestnie. Jachtowe obuwie do czegos sie przydaje.
Stanal w progu.
Zobaczyl plecy dwoch mezczyzn. Siedzieli ramie w ramie przy dlugim stole, plecami do drzwi. Patrzyli na monitory. Widmowo zielone obrazy ciemnosci. Po lewej Vladimir. Po prawej facet, ktorego Reacher wczesniej nie widzial. Sokolov? Na pewno.
Reacher jednym dlugim i bezszelestnym krokiem wszedl do pokoju. Przystanal. Wstrzymal oddech. Obrocil noz w dloni. Kciukiem i wskazujacym palcem chwycil ostrze cal od konca. Podniosl reke. Zamachnal sie.
Rzucil noz.
Ostrze wbilo sie na dwa cale w kark Sokolova.
Vladimir zerknal w prawo, skad dolecial gluchy stuk. Reacher nie czekal. Vladimir spojrzal przez ramie. Zobaczyl go. Odepchnal krzeslo od stolu i zaczal sie podnosic. Reacher widzial,
ze przeciwnik mierzy wzrokiem odleglosc dzielaca go od rewolweru. Rosjanin skoczyl w kierunku broni. Reacher zastapil mu droge, uchylil sie przed lewym sierpowym, uderzyl barkiem w jego piers, oplotl go ramionami i podniosl w powietrze. Po prostu podniosl go i odwrocil sie plecami do stolu.
A potem scisnal.
Najlepszy sposob, zeby bez halasu zabic czlowieka tak mocno zbudowanego jak Vladimir, to po prostu go zmiazdzyc. Nie bic, nie strzelac, nie szamotac sie. Jesli w zasiegu rak i nog przeciwnika nie bedzie zadnych sprzetow, nie zdola narobic halasu. Zadnych krzykow i wrzaskow. Tylko przeciagle, ledwie slyszalne westchnienie, z jakim wypusci powietrze z pluc, zeby juz wiecej go nie zaczerpnac.
Reacher trzymal Vladimira stope nad podloga i sciskal z calych sil. Miazdzyl piers Vladimira w niedzwiedzim uscisku, tak morderczym i strasznym, ze nie zdolalaby go rozerwac zadna ludzka sila. Vladimir nie spodziewal sie czegos takiego. Sadzil, ze to wstep do dalszych zmagan. Poczatek walki. Kiedy zrozumial, oszalal ze strachu.