kazdym podescie zmienialy kierunek. Do pierwszego podestu dotarl, wchodzac tylem. To mialo sens. W ten sposob natychmiast by zauwazyl, gdyby ktos probowal przechylic sie przez porecz i spojrzec w dol. Reacher trzymal sie blisko sciany. Jesli schody skrzypialy, to najbardziej na srodku. Szedl powoli, ostroznie stawiajac stopy, delikatnie i z rozmyslem. Cicho. Jachtowe obuwie do czegos sie przydaje.
Kiedy wszedl na szosty stopien, jego glowa znalazla sie na wysokosci podlogi pierwszego pietra. Wycelowal rewolwer. Wszedl na kolejny stopien. Teraz widzial caly korytarz. Pusty. Cichy, wylozony chodnikiem, oswietlony jedna slaba zarowka. Nie bylo w nim niczego interesujacego, tylko zamkniete drzwi, po trzy z obu stron. Reacher odetchnal i dotarl na podest. Skrecil w lewo i pokonal drugi rzad schodkow. Wyszedl na gore. Znalazl sie na korytarzu.
I co teraz?
Szescioro zamknietych drzwi. Kto jest gdzie?
Mial na sobie ten znajomy dwurzedowy garnitur. Szary, watowane ramiona, mankiety przy nogawkach spodni. Reacher pchnal go nozem w gardlo. Blyskawicznie, prawa reka, instynktownie. Wbil ostrze gleboko i szarpnal w lewo. Przetnij krtan. Ucisz.
Szklo.
Cash odpowiedzial ogniem na strzal oddany przez Chenke z polnocnego okna i jak kazdy dobry snajper postaral sie wyrzadzic jak najwieksze szkody. I jak kazdy dobry snajper, Chenko staral sie, aby na zajetym stanowisku nic nie przeszkodzilo mu w oddaniu strzalu. Sprzata rozbite szklo.
Hurgot, chrobot, chrzest, stuk.
Jak daleko odszedl?
Reacher podkradl sie do kolejnych schodow. Byly identyczne z tymi, ktore prowadzily z parteru na pietro. Szerokie, plytkie, z podestami. Zaczal wchodzic na nie tylem, nasluchujac. Hurgot, chrobot, chrzest, stuk.
Chenko byl dwanascie stop dalej. Plecami do drzwi. Twarza do okna. Szyby obu polowek okna zostaly rozbite. W pokoju bylo zimno. Podloge pokrywala warstwa szkla. Chenko oczyszczal sobie przejscie od drzwi do okna. Zostal mu jeszcze kawalek do oczyszczenia. Karabin stal oparty o sciane, szesc stop dalej. Snajper byl zgarbiony i calkiem pochloniety swoim zajeciem. Poniewaz bylo bardzo wazne. Posliznawszy sie na odlamku szkla, moglby stracic kilka cennych sekund. Chenko mial zasady.
I zaledwie dziesiec sekund zycia przed soba.
Reacher schowal noz do kieszeni. Rozprostowal palce prawej dloni. Ruszyl. Powoli i cicho poszedl oczyszczonym przez
Chenke przejsciem. Cztery bezglosne kroki. Chenko wyczul jego obecnosc. Wyprostowal sie. Reacher od tylu zlapal go za kark. Jedna reka. Mocno scisnal. Zrobil jeszcze jeden dlugi i szybki krok, po czym pchnal Chenke, wyrzucajac go przez rozbite okno.
– Ostrzegalem cie – szepnal w ciemnosc za oknem. -
Powinienes byl mnie zalatwic, kiedy miales szanse.
Potem wyjal z kieszeni telefon.
– Sierzancie? – szepnal.
– Jestem.
– Okno na drugim pietrze, to, w ktore strzeliles. Widzisz je?
– Widze.
– Przed chwila wypadl przez nie facet. Jesli sie podniesie, zastrzel go.
Potem znow schowal komorke i poszedl szukac drzwi na strych.
Znalazl Rosemary Barr cala i zdrowa, siedzaca spokojnie na podlodze strychu. Nogi, rece i usta miala oklejone tasma. Reacher przylozyl palec do ust. Kiwnela glowa. Przecial jej wiezy zakrwawionym nozem i pomogl wstac. Przez moment nie mogla ustac. Potem otrzasnela sie i lekko skinela glowa. Usmiechnela sie. Reacher zgadl, ze chcac za wszelka cene pomoc bratu, zapomniala o strachu i wszelkich innych uczuciach, jakie mogla w tej chwili zywic. Jesli ona wyjdzie z tego cala, to on tez. To przekonanie podtrzymywalo ja na duchu.
– Juz ich nie ma? – szepnela.
– Wszystkich oprocz Raskina i Zeka – odparl szeptem Reacher.
– Raskin sam sie zabil. Slyszalam ich rozmowe. Zek kazal mu to zrobic. Za to, ze pozwolil sobie ukrasc telefon komorkowy.
– Gdzie teraz moze byc Zek?
– Najczesciej siedzi w salonie. Na pierwszym pietrze.
– Ktore to drzwi?
– Ostatnie po lewej.
– W porzadku, zostan tu – szepnal Reacher. – Zajme
sie nim, a potem tu wroce.
– Nie moge tu zostac. Wyprowadz mnie stad.
Zawahal sie.
– No dobrze, ale musisz byc naprawde cicho. I nie rozgladaj sie na boki.
– Dlaczego?
– Trupy – odparl krotko.
– Ciesze sie – powiedziala.
Reacher sprowadzil ja po schodach na drugie pietro. Potem sam podszedl do nastepnych. W budynku panowala cisza. Ostatnie drzwi po lewej byly zamkniete. Machnal na Rosemary, zeby zaczela schodzic. Razem pokonali schody i zeszli na parter. Do pokoju od frontu, przez ktory Reacher dostal sie do srodka. Tam pomogl jej przejsc przez parapet i zejsc z okna na ziemie. Pokazal kierunek.
– Idz tym podjazdem do drogi – powiedzial. – Skrec