kazdym podescie zmienialy kierunek. Do pierwszego podestu dotarl, wchodzac tylem. To mialo sens. W ten sposob natychmiast by zauwazyl, gdyby ktos probowal przechylic sie przez porecz i spojrzec w dol. Reacher trzymal sie blisko sciany. Jesli schody skrzypialy, to najbardziej na srodku. Szedl powoli, ostroznie stawiajac stopy, delikatnie i z rozmyslem. Cicho. Jachtowe obuwie do czegos sie przydaje.

Kiedy wszedl na szosty stopien, jego glowa znalazla sie na wysokosci podlogi pierwszego pietra. Wycelowal rewolwer. Wszedl na kolejny stopien. Teraz widzial caly korytarz. Pusty. Cichy, wylozony chodnikiem, oswietlony jedna slaba zarowka. Nie bylo w nim niczego interesujacego, tylko zamkniete drzwi, po trzy z obu stron. Reacher odetchnal i dotarl na podest. Skrecil w lewo i pokonal drugi rzad schodkow. Wyszedl na gore. Znalazl sie na korytarzu.

I co teraz?

Szescioro zamknietych drzwi. Kto jest gdzie? Powoli ruszyl w kierunku frontowych pomieszczen. Nadstawil uszu przy pierwszych drzwiach. Niczego nie uslyszal. Poszedl dalej. Za drugimi drzwiami tez panowala cisza. Znowu ruszyl naprzod, ale zanim zdazyl dojsc do trzecich drzwi, uslyszal jakies dzwieki nad glowa. Dochodzily z drugiego pietra. W pierwszej chwili nie potrafil ich zidentyfikowac. Szuranie, drapanie, chrzest, powtarzajace sie regularnie i za kazdym razem zakonczone lekkim tupnieciem. Hurgot, chrobot, chrzest, stuk. Hurgot, chrobot, chrzest, stuk. Spojrzal na sufit. W tym momencie otworzyly sie trzecie drzwi i na korytarz tuz przed nim wyszedl Grigor Linsky. Zastygl.

Mial na sobie ten znajomy dwurzedowy garnitur. Szary, watowane ramiona, mankiety przy nogawkach spodni. Reacher pchnal go nozem w gardlo. Blyskawicznie, prawa reka, instynktownie. Wbil ostrze gleboko i szarpnal w lewo. Przetnij krtan. Ucisz. Zrobil krok w bok, uchylajac sie przed fontanna krwi. Chwycil padajacego pod pachy i wciagnal z powrotem do pomieszczenia, z ktorego Linsky wyszedl. Byla to kuchnia. Linsky parzyl herbate. Reacher wylaczyl palnik pod czajnikiem. Polozyl rewolwer i noz na kuchennym blacie. Pochylil sie, scisnal rekami glowe Linsky'ego, obrocil w lewo i gwaltownie szarpnal w prawo. Zlamal mu kark. Trzask byl niepokojaco glosny. W domu bylo bardzo cicho. Reacher podniosl rewolwer i noz, nadstawiajac uszu. Nie uslyszal zadnych podejrzanych dzwiekow poza tym szuraniem, skrobaniem i chrzestem. Wrocil na korytarz. Nagle zrozumial.

Szklo.

Cash odpowiedzial ogniem na strzal oddany przez Chenke z polnocnego okna i jak kazdy dobry snajper postaral sie wyrzadzic jak najwieksze szkody. I jak kazdy dobry snajper, Chenko staral sie, aby na zajetym stanowisku nic nie przeszkodzilo mu w oddaniu strzalu. Sprzata rozbite szklo. Mial dwadziescia piec procent szans na to, ze znow zostanie skierowany do tego okna i nie chcial, zeby cos utrudnilo mu dojscie.

Hurgot, chrobot, chrzest, stuk. Kantem buta zgarnial szklo na bok. Na kupke. Potem robil krok naprzod i powtarzal te czynnosc. Robil sobie szerokie na dwie stopy przejscie. Zeby moc przejsc przez pokoj bez obawy, ze moze sie posliznac lub potknac.

Jak daleko odszedl?

Reacher podkradl sie do kolejnych schodow. Byly identyczne z tymi, ktore prowadzily z parteru na pietro. Szerokie, plytkie, z podestami. Zaczal wchodzic na nie tylem, nasluchujac. Hurgot, chrobot, chrzest, stuk. Przeszedl przez podest i ruszyl dalej, twarza do kierunku marszu. Korytarz drugiego pietra byl taki sam jak ten nizej, tylko bez chodnika. Gole deski. Na srodku stalo jedno krzeslo z wysokim oparciem. Wszystkie drzwi byly otwarte. Polnocny pokoj znajdowal sie po prawej. Reacher poczul naplywajace stamtad zimne powietrze. Trzymajac sie blisko sciany, ruszyl naprzod. Odglosy staly sie glosniejsze. Przycisnal sie do sciany. Nabral tchu. Powoli obrocil sie na piecie i zrobil krok w lewo. Stanal w progu.

Chenko byl dwanascie stop dalej. Plecami do drzwi. Twarza do okna. Szyby obu polowek okna zostaly rozbite. W pokoju bylo zimno. Podloge pokrywala warstwa szkla. Chenko oczyszczal sobie przejscie od drzwi do okna. Zostal mu jeszcze kawalek do oczyszczenia. Karabin stal oparty o sciane, szesc stop dalej. Snajper byl zgarbiony i calkiem pochloniety swoim zajeciem. Poniewaz bylo bardzo wazne. Posliznawszy sie na odlamku szkla, moglby stracic kilka cennych sekund. Chenko mial zasady.

I zaledwie dziesiec sekund zycia przed soba.

Reacher schowal noz do kieszeni. Rozprostowal palce prawej dloni. Ruszyl. Powoli i cicho poszedl oczyszczonym przez

Chenke przejsciem. Cztery bezglosne kroki. Chenko wyczul jego obecnosc. Wyprostowal sie. Reacher od tylu zlapal go za kark. Jedna reka. Mocno scisnal. Zrobil jeszcze jeden dlugi i szybki krok, po czym pchnal Chenke, wyrzucajac go przez rozbite okno.

– Ostrzegalem cie – szepnal w ciemnosc za oknem. -

Powinienes byl mnie zalatwic, kiedy miales szanse.

Potem wyjal z kieszeni telefon.

– Sierzancie? – szepnal.

– Jestem.

– Okno na drugim pietrze, to, w ktore strzeliles. Widzisz je?

– Widze.

– Przed chwila wypadl przez nie facet. Jesli sie podniesie, zastrzel go.

Potem znow schowal komorke i poszedl szukac drzwi na strych.

***

Znalazl Rosemary Barr cala i zdrowa, siedzaca spokojnie na podlodze strychu. Nogi, rece i usta miala oklejone tasma. Reacher przylozyl palec do ust. Kiwnela glowa. Przecial jej wiezy zakrwawionym nozem i pomogl wstac. Przez moment nie mogla ustac. Potem otrzasnela sie i lekko skinela glowa. Usmiechnela sie. Reacher zgadl, ze chcac za wszelka cene pomoc bratu, zapomniala o strachu i wszelkich innych uczuciach, jakie mogla w tej chwili zywic. Jesli ona wyjdzie z tego cala, to on tez. To przekonanie podtrzymywalo ja na duchu.

– Juz ich nie ma? – szepnela.

– Wszystkich oprocz Raskina i Zeka – odparl szeptem Reacher.

– Raskin sam sie zabil. Slyszalam ich rozmowe. Zek kazal mu to zrobic. Za to, ze pozwolil sobie ukrasc telefon komorkowy.

– Gdzie teraz moze byc Zek?

– Najczesciej siedzi w salonie. Na pierwszym pietrze.

– Ktore to drzwi?

– Ostatnie po lewej.

– W porzadku, zostan tu – szepnal Reacher. – Zajme

sie nim, a potem tu wroce.

– Nie moge tu zostac. Wyprowadz mnie stad.

Zawahal sie.

– No dobrze, ale musisz byc naprawde cicho. I nie rozgladaj sie na boki.

– Dlaczego?

– Trupy – odparl krotko.

– Ciesze sie – powiedziala.

Reacher sprowadzil ja po schodach na drugie pietro. Potem sam podszedl do nastepnych. W budynku panowala cisza. Ostatnie drzwi po lewej byly zamkniete. Machnal na Rosemary, zeby zaczela schodzic. Razem pokonali schody i zeszli na parter. Do pokoju od frontu, przez ktory Reacher dostal sie do srodka. Tam pomogl jej przejsc przez parapet i zejsc z okna na ziemie. Pokazal kierunek.

– Idz tym podjazdem do drogi – powiedzial. – Skrec

Вы читаете Jednym strzalem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату