– Tak, niewatpliwie – przytaknal Reacher. – To pewne jak diabli. Jednak jutro wciaz bys zyl. I pojutrze, i popojutrze. Procesy apelacyjne trwaja tutaj latami. Czasem mija dziesiec lat. Moze dopisze ci szczescie. Moze beda uchybienia proceduralne, zbiorowa ucieczka z wiezienia, wyjscie za kaucja, rewolucja lub trzesienie ziemi.

– Malo prawdopodobne.

– Owszem – zgodzil sie Reacher. – Jednak czy to ma znaczenie? Czy nie jestes facetem, ktory woli nawet najmniejsza szanse przezycia kolejnej minuty od braku jakichkolwiek szans?

Zek nie odpowiedzial.

– Juz odpowiedziales mi na to pytanie – rzekl Reacher. -

Kiedy przerwales nasza gre przy dwunastym pazdziernika.

Bardzo szybko. Pazdziernik ma trzydziesci jeden dni. Zgodnie

z rachunkiem prawdopodobienstwa byles bezpieczny do pietnastego lub szesnastego. Ryzykant zaczekalby do dwudziestego.

Ty jednak odpusciles przy dwunastym. Nie dlatego, ze jestes

tchorzem. Tego nikt nie moze ci zarzucic. Tak nakazywal ci

instynkt. Oto kim jestes. Teraz oczekuje potwierdzenia z twoich

wlasnych ust.

Cisza.

– Trzynasty – powiedzial Reacher. – Czternasty, pietnasty, szesnasty.

– W porzadku – powiedzial Zek. – Wygrales. Porozmawiam z tym detektywem.

Reacher pchnal go lufa rewolweru na sciane. Wyjal telefon.

– Sierzancie?

– Jestem.

– Przyjdzcie tu, wszyscy. Ja otworze drzwi. Franklin? Obudz tych ludzi, o ktorych mowilismy.

Telefon ogluchl. Franklin przerwal polaczenie, zeby zadzwonic.

***

Reacher zwiazal Zekowi rece oraz nogi przewodami oderwanymi od lamp stolowych i zostawil go na podlodze salonu. Potem zszedl na dol. Zajrzal do pomieszczenia z kamerami. Vladimir lezal na plecach w kaluzy krwi. Oczy mial szeroko otwarte. Gardlo tez. Reacher dostrzegl w ranie biala kosc. Sokolov osunal sie na stol. Wszedzie bylo pelno jego krwi. Musiala zrobic jakies zwarcie, gdyz poludniowy monitor nie dzialal. Pozostale trzy nadal pokazywaly widmowo zielony obraz. Na zachodnim bylo widac cztery postacie na podjezdzie. Zolte otoczki, czerwone srodki. Blisko siebie, poruszaly sie szybko. Reacher zgasil swiatlo i zamknal drzwi za soba. Przeszedl korytarzem i otworzyl frontowe drzwi.

Yanni weszla pierwsza. Za nia Cash. Potem Rosemary. I Helen. Ta byla boso i niosla w reku buty. Byla ublocona. Przystanela w progu i mocno usciskala Reachera. Stala tak przez chwile, po czym puscila go i weszla do srodka.

– Co to za zapach? – zapytala Yanni.

– Krwi – powiedzial Cash. – Oraz roznych innych plynow ustrojowych.

– Czy oni wszyscy nie zyja?

– Wszyscy oprocz Zeka – odparl Reacher.

Zaprowadzil ich na gore. Zatrzymal Rosemary przed drzwiami salonu.

– Jest tam Zek – powiedzial. – Chcesz tam wejsc? Skinela glowa.

– Chce go zobaczyc. Chce go o cos zapytac.

Weszla do salonu. Zek lezal na podlodze, tam gdzie zostawil go Reacher. Rosemary stanela nad nim, spokojnie i z godnoscia, nie triumfalnie. Po prostu zaciekawiona.

– Dlaczego? – zapytala. – Oczywiscie, do pewnego

stopnia rozumiem, dlaczego uwazal pan to za konieczne. Przynajmniej z panskiego chorego punktu widzenia. Tylko dlaczego nie wyslal pan po prostu Chenki, zeby strzelal z autostrady? Po co wciagnal pan w to mojego brata?

Zek nie odpowiedzial. Tylko patrzyl w dal, patrzac na cos, ale na pewno nie na Rosemary Barr.

– Psychologia – wyjasnil Reacher.

– Jego?

– Nasza. Spoleczenstwa.

– Jak to?

– Potrzebna byla sensacja – powiedzial Reacher. – Nie, sensacja byla nieunikniona, a on chcial miec sytuacje pod kontrola. Dajac im sprawce, na niego kierowal zainteresowanie. Gdyby nie bylo sprawcy, zainteresowano by sie ofiarami. A gdyby zaczeto sie nimi interesowac, zaczeto by zadawac zbyt wiele pytan.

– Dlatego poswiecil Jamesa.

– Zawsze kogos poswiecal. Lista jego ofiar jest dluga.

– Dlaczego?

– Jeden zabity to tragedia, milion zabitych to statystyka.

– Jozef Stalin – powiedziala Yanni.

Reacher kopniakiem odsunal Zeka i przyciagnal kanape spod okna. Zlapal starego za kolnierz, postawil na nogi i pchnal na kanape. Posadzil go na koncu, przy podlokietniku.

– Oto nasz glowny swiadek – oznajmil.

Kazal Cashowi usiasc na parapecie za kanapa. A Yanni poslal na poszukiwanie trzech krzesel. Ustawil fotele pod scianami. Yanni wracala trzy razy, taszczac krzesla. Reacher ustawil je rzedem naprzeciw kanapy. W rezultacie siedzenia byly ustawione w prostokat: kanapa, krzesla, a po bokach fotele.

Jego ubranie juz prawie wyschlo. Bylo tylko troche wilgotne na zgrubieniach szwow. Przygladzil palcami wlosy. Przyklepal je. Spojrzal na zegarek. Prawie czwarta rano. Najslabszy opor. Biorytm.

– Teraz zaczekamy – powiedzial.

Czekali niecale pol godziny. Potem uslyszeli w oddali nadjezdzajace droga samochody. Szmer opon na asfalcie, warkot silnikow pokaslywanie tlumikow. Te odglosy przybieraly na sile. Samochody zwolnily. Z chrzestem wjechaly na wysypany zwirem podjazd. Byly cztery wozy. Reacher zszedl na dol i otworzyl drzwi. Zobaczyl czarnego suburbana, nalezacego do Franklina. I Emersona wysiadajacego z szarego crown vica. Zobaczyl niska kobiete o krotkich czarnych wlosach, wysiadajaca z niebieskiego forda taurusa. Domyslil sie, ze to Donna Bianca. Alex Rodin wysiadl ze srebrnego bmw. Prokurator zaniknal swoj pojazd za pomoca pilota. Tylko on to zrobil.

Reacher odsunal sie na bok i wpuscil ich do srodka. Potem poprowadzil na gore. Posadzil Alexa Rodina, Donne Biance I Emersona na krzeslach, od lewej do prawej. Franklina usadowil na fotelu, obok Yanni. Rosemary Barr i Helen Rodin usiadly na fotelach po drugiej stronie pokoju. Helen patrzyla na ojca. On na nia. Cash siedzial na parapecie. Reacher odszedl na bok i oparl sie o futryne drzwi.

– Zacznij mowic – powiedzial.

Zek milczal.

– Moge odeslac tych ludzi – rzekl Reacher. – Rownie

szybko, jak ich tu sciagnalem. A potem znow zaczne liczyc.

Od siedemnastu.

Zek westchnal. Zaczal mowic. Z poczatku powoli, potem szybciej. Byla to dluga opowiesc. Tak dluga i skomplikowana, ze mozna sie bylo pogubic. Wyjawil szczegoly innych, wczesniejszych zbrodni. Potem zajal sie sprawa zdobycia lukratywnych miejskich kontraktow. Podal nazwisko skorumpowanego urzednika. Nie chodzilo tylko o pieniadze. Rowniez dziewczyny, dostarczane malymi grupkami do willi na Karaibach. Niektore z nich byly bardzo mlode. Mowil o gniewie Teda Archera, o jego dwuletnich poszukiwaniach, o tym, jak niebezpiecznie zblizyl sie do odkrycia prawdy. Opisal zasadzke zastawiona w pewien poniedzialkowy ranek. Wzial w niej udzial Jeb Oliver. Czerwony dodge byl jego zaplata. Potem Zek zamilkl, zastanowil sie, podjal przerwana opowiesc. Powiedzial, jak dwa miesiace pozniej w pospiechu zdecydowali, ze trzeba

Вы читаете Jednym strzalem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату