w prawo. Zawiadomie pozostalych, ze nadchodzisz. Jest tam

facet ubrany na czarno, z karabinem. To jeden z naszych.

Jeszcze przez moment stala nieruchomo. Potem pochylila sie, zdjela buty na niskich obcasach i trzymajac je w rekach, pobiegla co sil w nogach na zachod, w kierunku drogi. Reacher wyjal telefon.

– Sierzancie? – szepnal.

– Jestem.

– Zbliza sie do was Rosemary Barr.

– Doskonale.

– Zbierz pozostalych i wyjdzcie jej naprzeciw. Juz nikt was nie zobaczy. Potem zaczekajcie. Wroce do was.

– Przyjalem.

Reacher schowal komorke. Poszedl z powrotem przez pograzony w ciszy dom, szukajac Zeka.

17

W koncu wszystko sprowadzalo sie do czekania. Poczekaj, a przydarzy ci sie cos dobrego. Albo zlego. Reacher znow zakradl sie na pietro. Ostatnie drzwi po lewej wciaz byly zamkniete. Wskoczyl do kuchni. Linsky lezal na podlodze, na plecach, w kaluzy krwi. Reacher ponownie zapalil gaz pod czajnikiem. Potem wyszedl na korytarz. Cicho przeszedl do konca i przycisnal sie do sciany za ostatnimi drzwiami po lewej.

I czekal.

Woda w czajniku zagotowala sie po pieciu minutach. Ciche popiskiwanie gwizdka po chwili przybralo na sile i zmienilo sie w przeszywajacy gwizd. Po dziesieciu sekundach na calym pietrze rozbrzmiewal przerazliwy pisk. Kilka sekund pozniej otworzyly sie drzwi po prawej rece Reachera. Na korytarz wyszedl niski mezczyzna. Reacher pozwolil mu zrobic krok naprzod, po czym obrocil go szarpnieciem i wbil mu lufe rewolweru w gardlo.

Spojrzal ze zdziwieniem.

Zek byl przysadzistym, pomarszczonym, przygarbionym, wysuszonym starcem. Wygladal jak upior, ledwie przypominal czlowieka. Skore mial pokryta okropnymi bliznami i miejscami zupelnie odbarwiona. Twarz pomarszczona i wykrzywiona okropnym grymasem nienawisci, zdradzajaca wscieklosc i okrucienstwo. Nie byl uzbrojony. Jego okaleczone dlonie wygladaly na niezdolne do utrzymania broni. Reacher popchnal

go w glab korytarza. Z powrotem do kuchni. Do kuchenki. Pisk czajnika byl nie do zniesienia. Reacher lewa reka zgasil gaz. Potem zawlokl Zeka do salonu. Pisk czajnika powoli ucichl, jak syrena wylaczona po nalocie. W domu znow zrobilo sie cicho.

– To juz koniec – powiedzial Reacher. – Przegrales.

– Nigdy nie przegrywam – odparl Zek. Ochryplym, niskim, gardlowym glosem.

– Zgaduj jeszcze raz – powiedzial Reacher.

Nadal wbijal lufe rewolweru w szyje Zeka. Za nisko i za blisko, zeby tamten mogl widziec. Odciagnal kurek. Powoli i ostroznie. Z rozmyslem. Glosno. Tyk-tyk-tyk-trzask. Dzwiek, ktorego nie mozna pomylic z zadnym innym.

– Mam osiemdziesiat lat – powiedzial Zek.

– Mozesz miec nawet sto – odparl Reacher. – I tak juz po tobie.

– Idioto – odrzekl Zek. – Przezylem o wiele gorsze rzeczy. Duzo wczesniej, niz ty przyszedles na swiat.

– Nie gorsze od spotkania ze mna.

– Nie pochlebiaj sobie. Jestes nikim.

– Tak myslisz? Dzis rano byles zywy, a jutro bedziesz martwy. Po osiemdziesieciu latach. To czyni mnie kims, nie uwazasz?

Zek milczal.

– To juz koniec – oswiadczyl Reacher. – Wierz mi. Dluga

i kreta droga, w porzadku, rozumiem, ale wlasnie dotarles do

jej kresu. Kiedys musialo sie to zdarzyc.

Tamten nadal milczal.

– Wiesz, kiedy mam urodziny? – zapytal Reacher.

– Oczywiscie, ze nie.

– W pazdzierniku. Wiesz ktorego dnia?

– Nie.

– Zaraz sie dowiesz. Bede liczyl w myslach. Kiedy dojde do dnia moich urodzin, nacisne spust.

Zaczal odliczac w myslach. Pierwszy, drugi. Patrzyl w oczy Zeka. Piaty, szosty, siodmy, osmy. Zadnej reakcji. Dziesiaty, jedenasty, dwunasty.

– Czego chcesz? – zapytal Zek.

Czas negocjowac.

– Porozmawiac – odparl Reacher.

– Porozmawiac?

– Dwunasty – powiedzial Reacher. – Tyle wytrzymales. Zanim sie poddales. Wiesz dlaczego? Poniewaz chcesz przezyc. To twoj najsilniejszy instynkt. Oczywiscie. Inaczej, jak zdolalbys dozyc takiego wieku? To zapewne tak silny instynkt, ze nigdy nie zdolalbym go zrozumiec. Odruch, przyzwyczajenie, rzucic kosci, pozostac przy zyciu, pojsc dalej, znowu ryzykowac. Masz to w DNA. Tym po prostu jestes.

– Co z tego?

– To, ze teraz mamy rodzaj pojedynku. Tego, czym ty jestes, przeciwko temu, czym ja jestem.

– A czym jestes?

– Jestem facetem, ktory wlasnie wyrzucil Chenke przez okno na drugim pietrze. Po tym, jak golymi rekami zgniotlem Vladimira. Poniewaz nie podobalo mi sie to, co robili niewinnym ludziom. Tak wiec teraz musisz przeciwstawic swoje silne pragnienie przetrwania mojemu silnemu pragnieniu, zeby strzelic ci w leb i naszczac w dziure po kuli.

Zek milczal.

– Jeden strzal – powiedzial Reacher. – W glowe. I gasnie

swiatlo. Mozesz wybierac. Nastepny dzien, nastepny rzut kosci.

Albo nie. Jak wolisz.

W oczach Zeka zobaczyl namysl. Ocenic sytuacje, zwazyc szanse, skalkulowac.

– Moglbym zrzucic cie ze schodow – powiedzial Reacher. – Potem moglbys poczolgac sie i spojrzec na Vladimira. Po tym, jak go udusilem, poderznalem mu gardlo. Dla przyjemnosci. Oto kim jestem. Tak wiec nie mysl sobie, ze rzucam slowa na wiatr. Zrobie to i przez reszte zycia bede sypial spokojnie jak niemowle.

– Czego chcesz? – ponownie zapytal Zek.

– Pomocy w rozwiazaniu pewnego problemu – odparl Reacher.

– Jakiego problemu?

– Musze wydostac z wiezienia niewinnego czlowieka.

Dlatego chce, zebys powiedzial prawde detektywowi, ktory

nazywa sie Emerson. Prawde, cala prawda i tylko prawde.

Musisz powiedziec, ze to Chenko strzelal z parkingu, Vladimir

zabil dziewczyne i kto usunal z drogi Teda Archera. Oraz

o wszystkich innych przestepstwach, ktore popelniliscie.

O wszystkim. Wlacznie z tym, jak zaplanowaliscie to z Linskym.

W oczach starca zapalil sie blysk.

– Po co? Dostalbym kare smierci.

Вы читаете Jednym strzalem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату