fasad starych farm. Nawet kamien mial brazowe plamki, jakby zawieral drobiny zelaza. Tu i tam widac bylo ciemnoczerwone akcenty, jak na scianach starych stodol. Mile miejsce, moze nietetniace zyciem, ale i niezamierajace. Otrzasnie sie po tej tragedii. Tchnelo postepem, optymizmem i energia. Dowodzily tego liczne nowe budynki. Wszedzie widac bylo place budow i swiezo wylany beton. Mnostwo nowych projektow, wiele remontow. Mnostwo nadziei.
Dobudowana czesc parkingu wienczyla polnocny kraniec ciagu handlowego. Sugerowala dalsza ekspansje. Znajdowala sie na poludnie i nieco na zachod od ostrzelanego placu. Bardzo blisko. Bezposrednio na zachod i chyba dwukrotnie dalej biegla estakada autostrady. Wznosila sie lagodnym lukiem na odcinku okolo trzydziestu jardow, po czym skrecala za budynkiem biblioteki. Pozniej znow wiodla prosto, przechodzac za wiezowcem z czarnego szkla. Ten stal na polnoc od placu. Niedaleko
wejscia bylo logo NBC na postumencie z czarnego granitu. Miejsce pracy Ann Yanni, domyslil sie Reacher, a takze corki Rodina. Po wschodniej stronie placu wznosil sie budynek mieszczacy wydzial komunikacji i biuro werbunkowe. To stamtad pochodzily ofiary. Wyszly tamtymi drzwiami. Jak powiedziala Ann Yanni? Po dlugim tygodniu pracy? Spieszyli ku zachodniej stronie placu, do zaparkowanych samochodow lub na przystanek autobusowy, a znalezli sie w polu ostrzalu. W waskim przejsciu musieli poruszac sie wolno i pojedynczo. Jak kaczki na strzelnicy.
Reacher przeszedl wzdluz brzegu pustej fontanny do obrotowych drzwi na parterze wiezowca. Wszedl i poszukal w holu tablicy informacyjnej. Znalazl oszklona, na czarnym tle widnialy wytloczone biale napisy. Filia NBC miescila sie na pierwszym pietrze. Niektore biura byly wolne i Reacher odgadl, ze pozostale zmienialy najemcow tak szybko, ze nie warto bylo zamieszczac ich nazw. Na trzecim pietrze miescilo sie „Biuro prawnicze Helen Rodin”. Litery napisu byly troche krzywe i nierowno rozmieszczone. Nie jest to Rockefeller Center, pomyslal Reacher.
Zaczekal przed winda w dwuosobowej kolejce, zlozonej z niego i slicznej blondynki. Popatrzyl na nia, a ona na niego. Wysiadla na drugim i dopiero wtedy uswiadomil sobie, ze to byla Ann Yanni. Rozpoznal ja z wiadomosci. Potem doszedl do wniosku, ze jesli tylko spotka sie z Emersonem z miejscowej policji, ta sprawa znow znajdzie sie w centrum uwagi mediow.
Znalazl biuro Helen Rodin. Bylo od frontu. Czyli jego okna wychodzily na plac. Zapukal. Uslyszal stlumione zaproszenie i wszedl. Zobaczyl pusty sekretariat i biurko. Za biurkiem nikogo nie ujrzal. Bylo uzywane, ale nie ostatnio. Jeszcze nie ma sekretarki, pomyslal. Dopiero zaczela.
Zapukal do nastepnych drzwi. Znowu uslyszal ten sam glos. Wszedl i zastal Helen Rodin za drugim uzywanym biurkiem. Rozpoznal ja ze zdjecia w gabinecie jej ojca. W rzeczywistosci byla jeszcze ladniejsza. Zapewne najwyzej trzydziestoletnia, dosc wysoka i zgrabna. Szczupla, ale wysportowana. Nie anorektyczka. Biegala, grala w pilke albo miala bardzo dobra
przemiane materii. Dlugie jasne wlosy i niebieskie oczy zapewne odziedziczyla po ojcu. Skrzyly sie inteligencja. Byla ubrana na czarno, w spodnie i zakiet, pod ktorym miala mocno opiety elastyczny top. Lycra, pomyslal Reacher. Nie ma nic lepszego.
– Czesc – powiedziala.
– Jestem Jack Reacher – przedstawil sie.
Wytrzeszczyla oczy.
– Zartuje pan. Naprawde?
Kiwnal glowa.
– Zawsze bylem i zawsze bede.
– Niewiarygodne.
– Niezupelnie. Kazdy jakos sie nazywa.
– Chcialam zapytac, skad pan wiedzial, ze powinien tu przyjsc! Nie moglismy pana znalezc.
– Uslyszalem to w wiadomosciach. Ann Yanni, w sobote rano.
– Coz, dzieki Bogu za telewizje – powiedziala. – I za to, ze jest pan tutaj.
– Bylem w Miami – rzekl. – Z tancerka.
– Z tancerka?
– Norwezka – poinformowal ja.
Podszedl do okna i wyjrzal. Biuro miescilo sie na trzecim pietrze i glowna ulica odchodzila od budynku na poludnie, w dol zbocza, co jeszcze zwiekszalo wysokosc. Dluzszy bok zbiornika fontanny biegl dokladnie wzdluz ulicy. Wlasciwie fontanna znajdowala sie na ulicy, lecz te zagrodzono murkiem, tworzac plac. Ktos wracajacy tu po dlugiej nieobecnosci zdziwilby sie na widok wielkiego zbiornika z woda w miejscu, gdzie kiedys biegla ulica. Fontanna byla o wiele dluzsza i wezsza, niz wydawala sie z dolu. Wygladala smutnie i pusto, z cienka warstwa szlamu na czarnych kafelkach. Za nia i nieco na prawo wznosila sie nowa czesc pietrowego parkingu. Troche nizej niz plac. Moze pol pietra roznicy.
– Byla tu pani, kiedy to sie stalo? – zapytal Reacher.
– Tak – odpowiedziala spokojnie Helen Rodin.
– Widziala to pani?
– Nie od razu. Uslyszalam trzy pierwsze strzaly. Padly
prawie jednoczesnie. Pierwszy, krociutka przerwa, a potem dwa nastepne. Potem znow przerwa, nieco dluzsza, ale trwajaca ulamek sekundy. Zerwalam sie z krzesla, zanim padly nastepne trzy. Straszne.
Reacher skinal glowa. Odwazna dziewczyna, pomyslal. Slyszy strzaly i zrywa sie. Nie chowa sie pod biurkiem. Potem pomyslal: Pierwszy strzal i krociutka przerwa. Doswiadczony strzelec sprawdzajacy, gdzie trafil jego pierwszy strzal. Tyle czynnikow. Zimna lufa, odleglosc, wiatr, kat strzalu, widocznosc.
– Widziala pani smierc ofiar? – zapytal.
– Dwoch – powiedziala za jego plecami. – To bylo okropne.
– Trzy strzaly i dwie ofiary?
– Jeden strzal chybil. Czwarty lub piaty, nie jestem pewna. Znalezli kule w fontannie. To dlatego jest pusta. Osuszyli ja.
Reacher nic nie powiedzial.
– Ta kula jest jednym z dowodow – kontynuowala Helen. – Wiaze karabin ze zbrodnia.
– Znala pani kogos z zabitych ludzi?
– Nie. Sadze, ze to byly przypadkowe osoby. Ludzie, ktorzy znalezli sie w niewlasciwym miejscu w niewlasciwym czasie.
Reacher sluchal.
– Widzialam ogien z lufy – powiedziala Helen. – O tam,
w tym budynku, w mroku. Czerwone plomyki.
– Blyski strzalow – mruknal Reacher.
Odwrocil sie plecami do okna. Ona wyciagnela reke.
– Jestem Helen Rodin – powiedziala. – Przepraszam,
powinnam wczesniej sie przedstawic.
Reacher ujal jej dlon. Byla ciepla i silna.
– Po prostu Helen? – zapytal. – Nie Helena Aleksiejewna
czy jakos tak?
Znow wytrzeszczyla oczy.
– Skad, do licha, pan to wie?
– Poznalem pani ojca – odparl i puscil jej dlon.
– Naprawde? Gdzie?
– W jego biurze, przed chwila.
– Byl pan w jego biurze? Dzisiaj?
– Wlasnie stamtad wracam.
– Dlaczego poszedl pan do jego biura? Jest pan moim swiadkiem. Nie powinien z panem rozmawiac.