dzien z zapalonymi swiatlami. Czysto instynktowne zachowanie, gdy na poboczach koczuje drogowka. Jazda na swiatlach w bialy dzien sugeruje rozmaite rzeczy, na przyklad pospieszna nocna ucieczke przed klopotami. Mustang byl wystarczajaco prowokacyjnym wozem. Glosny i agresywny, w dodatku jeden z najczesciej kradzionych modeli.

Jednak ci policjanci, ktorych widzial po drodze, nie ruszali sie z pobocza. Jadac z niebudzaca zadnych podejrzen predkoscia siedemdziesieciu mil na godzine, nacisnal klawisz odtwarzacza plyt kompaktowych. Natychmiast z glosnikow poplynal utwor ze sredniego okresu kariery Sheryl Crow, co wcale mu nie przeszkadzalo. Nie wylaczyl odtwarzacza. „Kazdy dzien jest kreta droga”, powiedziala mu Sheryl. Wiem, pomyslal. Nie musisz mi mowic.

***

Przejechal przez rzeke Ohio po dlugim zelaznym moscie, majac slonce nisko po lewej. Przez moment zmienilo leniwy nurt w strumien plynnego zlota. Odbijajace sie od wody slonce rozjasnilo wnetrze samochodu. Kratownice mostu migaly za

oknem niczym w swietle stroboskopowym. Rozpraszaly uwage. Zamknal jedno oko i mruzac drugie, wjechal do Kentucky.

Lokalna droga pojechal na poludnie, wypatrujac rzeki Black-ford. Wedlug map Ann Yanni byl to doplyw Ohio, plynacy z poludniowego wschodu na polnocny zachod. W poblizu zrodel tworzyl niemal idealnie rownoboczny trojkat z dwiema trzy-milowymi wiejskimi drogami. I wedlug zdobytych przez Helen Rodin informacji ulubiona strzelnica Jamesa Barra znajdowala sie gdzies w tym trojkacie.

Okazalo sie, ze strzelnica to caly ten trojkat. Po przejechaniu trzech mil Reacher zobaczyl po lewej stronie szosy plot z siatki, ktory pojawil sie zaraz za mostem nad Blackford. Ogrodzenie ciagnelo sie az do nastepnego skrzyzowania i na co czwartym slupku mialo tablice z napisem WSTEP WZBRONIONY STRZELNICA. Potem skrecalo pod katem szescdziesieciu stopni i bieglo jeszcze trzy mile na polnoc i na wschod. Reacher pojechal wzdluz plotu i w miejscu, gdzie znow spotykal sie z Blackford, znalazl brame, zwirowy parking oraz kilka niskich chat. Brama byla zamknieta na klodke. Wisiala na niej recznie namalowana tabliczka: Otwarte od 8.00 do zmroku.

Spojrzal na zegarek. Byl pol godziny za wczesnie. Po drugiej stronie szosy stal przydrozny bar z blachy aluminiowej. Podjechal tam i zaparkowal mustanga przed wejsciem. Byl glodny. Stek zjedzony w Marriotcie wydawal sie odlegla przeszloscia.

***

Powoli zjadl obfite sniadanie przy stoliku pod oknem, obserwujac, co sie dzieje po drugiej stronie drogi. O osmej staly tam juz trzy pick-upy, czekajace na otwarcie strzelnicy. Piec po osmej pojawil sie facet w czarnym humwee, na migi przeprosil za spoznienie i otworzyl brame. Odsunal sie na bok i wpuscil klientow. Potem wsiadl z powrotem do swojego humwee i pojechal za nimi. Powtorzyl te sama pantomime przy drzwiach najwiekszej chaty, a potem wszyscy czterej znikneli w srodku. Reacher zamowil nastepna filizanke kawy. Postanowil dac facetowi czas na uporanie sie z rannym nawalem klientow

i pojsc tam pozniej, kiedy bedzie mogl rozmawiac. Ponadto kawa byla dobra. Zbyt dobra, zeby poprzestac na jednej. Swiezo parzona, goraca i bardzo mocna.

O osmej dwadziescia uslyszal pierwsze strzaly. Gluche wibrujace dzwieki, pozbawione sily i wyrazistosci przez odleglosc, wiatr oraz obwalowania. Ocenil, ze strzelajacy znajduja sie okolo dwustu jardow od baru i strzelaja na zachod. Strzaly padaly w dlugich i rownych odstepach – tak strzelaja dobrzy strzelcy, celujacy w srodkowe kregi tarczy. Potem uslyszal szereg cichszych pukniec z broni krotkiej. Przez chwile nasluchiwal tych znajomych dzwiekow, a potem zostawil dwa dolary na stole i zaplacil dwunastodolarowy rachunek przy kasie. Wyszedl, wsiadl do mustanga, wyjechal z parkingu i skierowal woz prosto w otwarta brame strzelnicy.

Zastal faceta z humwee w najwiekszej chacie, za siegajacym do pasa kontuarem. Z bliska wygladal na starszego niz z daleka. Po piecdziesiatce, przed szescdziesiatka, rzadkie siwe wlosy, zmarszczki, ale trzymal sie prosto jakby kij polknal. Mial opalony byczy kark i oczy zdradzajace, ze byl podoficerem piechoty morskiej, gdyby ktos nie zauwazyl tatuazy na przedramionach i pamiatek na scianie za jego plecami. Tatuaze byly stare i wyblakle, a na pamiatki skladaly sie glownie proporczyki i naszywki. Jednak centralnym punktem tej wystawy byla pozolkla papierowa tarcza, oprawiona w ramki i chroniona szyba. Piec skupionych otworow po kulach kalibru.300 w srodkowym kregu i szosty nieco z boku.

– Pomoc w czyms? – zapytal facet.

Spogladal przez ramie Reachera na stojacego przed chata mustanga.

– Przybylem, zeby rozwiazac wszystkie panskie problemy – powiedzial Reacher.

– Naprawde?

– Nie, wcale nie. Chce tylko zadac panu kilka pytan.

Facet zawahal sie.

– O Jamesa Barra?

– Zgadl pan.

– Nie.

– Nie?

– Nie rozmawiam z reporterami.

– Nie jestem reporterem.

– Tam stoi wypasiony mustang z pieciolitrowym silnikiem. To nie jest policyjny woz ani z wypozyczalni. Ponadto ma rejestracje z Indiany. Na przedniej szybie ma nalepke NBC. Dlatego zgaduje, ze jest pan reporterem chcacym wypichcic telewizyjny program o tym, jak James Barr korzystal z mojej strzelnicy, przygotowujac sie do zamachu.

– A tak bylo?

– Nie mam nic do powiedzenia.

– Jednak Barr bywal tutaj, prawda?

– Nie mam nic do powiedzenia – powtorzyl facet.

Powiedzial to bez gniewu. Zdecydowanie. Nie wrogo. Po

prostu stanowczo. Nie mial nic do powiedzenia. I koniec. W chacie zrobilo sie cicho. Bylo slychac tylko odglos strzalow w oddali i cichy pomruk dochodzacy z sasiedniego pomieszczenia. Moze lodowka.

– Nie jestem reporterem – powtorzyl Reacher. – Pozyczylem ten samochod od reporterki, to wszystko. Zeby sie tu dostac.

– To kim pan jest?

– Po prostu kims, kto kiedys znal Jamesa Barra. Chce dowiedziec sie czegos o jego przyjacielu, Charliem. Mysle, ze to jego przyjaciel Charlie sprowadzil go na zla droge.

Facet nie zapytal: Jaki przyjaciel? Nie spytal: Kim jest Charlie? Tylko pokrecil glowa i rzekl:

– Nie moge panu pomoc.

Reacher przeniosl wzrok na oprawiona w ramki tarcze.

– To pana? – zapytal.

– Jak wszystko, co pan tu widzi.

– Z jakiej odleglosci?

– Dlaczego pan pyta?

– Poniewaz mysle, ze jesli z szesciuset jardow, to byl pan dobry. Jesli z osmiuset, to bardzo dobry. A jezeli z tysiaca, to niewiarygodnie dobry.

– Pan strzela? – spytal facet.

– Kiedys strzelalem.

Вы читаете Jednym strzalem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату