Reacher chwycil klodke. Pociagnal za nia, najpierw delikatnie, potem coraz silniej. Drzwi pochylily sie ku niemu. Oparl sie o nie dlonia i odepchnal od siebie. Przytrzymujac je wyprostowana lewa reka, prawa szarpnal klodke. Sruby ustapily, ale tylko troche. Reacher odgadl, ze Jeb dal po drugiej stronie podkladki. Moze szerokie. Niedajace sie latwo wyrwac.
W porzadku, wiec nie bedzie latwo.
Zlapal klodke oburacz i odchylil sie do tylu, jakby jechal na nartach wodnych. Pociagnal z calej sily, wbijajac piete w drewno pod klodka. Nogi sa dluzsze niz rece, wiec byl zgiety wpol i kopniak nie mial odpowiedniej sily. Mimo to wystarczyl. Stare deski trzasnely i klodka sie poluzowala. Reacher zebral sily i sprobowal jeszcze raz. Jeszcze bardziej obluzowal klodke. Nagle deska w lewej polowie drzwi pekla i dwie sruby wyszly. Reacher oparl sie lewa reka o drzwi, a palce prawej wepchnal w powstala szczeline. Nabral tchu i szarpnal. Ostatnia sruba puscila, cale zamkniecie upadlo na ziemie, a drzwi stodoly sie otwarly. Reacher cofnal sie, otworzyl je na osciez i wpuscil do srodka sloneczny blask.
Spodziewal sie, ze zobaczy wytwornie narkotykow: stoly laboratoryjne, laznie grzewcze, wagi, palniki gazowe oraz sterty woreczkow do pakowania produktu. Lub cala ich sterte, przygotowana do rozprowadzenia.
Niczego takiego nie zobaczyl.
Jasne swiatlo saczylo sie przez dlugie pionowe szpary miedzy deskami. Stodola miala okolo czterdziestu stop dlugosci i dwudziestu szerokosci. Byla porzadnie zamieciona. I zupelnie pusta, nie liczac uzywanego pick-upa, stojacego dokladnie na jej srodku.
Byl to chevrolet silverado, kilkuletni i jasnobrazowy jak wypalona glina. Samochod do pracy. Bez dodatkowego wyposazenia. Podstawowy model. Winylowe siedzenia, stalowe felgi, zwykle opony. Paka czysta, ale podrapana i powyginana. Brak tablic rejestracyjnych. Drzwi byly zamkniete i nigdzie w poblizu nie dostrzegl kluczykow.
– Co to?
Reacher odwrocil sie i zobaczyl stojaca za nim matke Jeba Olivera. Przytrzymywala sie reka drzwi, jakby nie chciala przekroczyc progu.
– To pick-up – odparl Reacher.
– Widze.
– Nalezy do Jeba?
– Nigdy przedtem go nie widzialam.
– A czym jezdzil, zanim kupil ten czerwony samochod?
– Nie tym.
Reacher podszedl do wozu i zajrzal przez szybe od strony kierowcy. Reczna skrzynia biegow. Ziemia na dywanikach. Sporo mil na liczniku. Jednak zadnych smieci. Ten samochod dobrze sluzyl komus, kto dobrze sie nim opiekowal.
– Nigdy go nie widzialam – powtorzyla kobieta.
Wygladalo na to, ze samochod stal tu juz od dlugiego czasu.
Powietrze zeszlo z opon. Nie bylo zapachu oleju ani benzyny. Byl zimny, nieruchomy, pokryty warstwa kurzu. Reacher ukleknal i zajrzal pod spod. Nic ciekawego. Podwozie pokryte zaschnietym blotem, porysowane przez kamienie i zwir.
– Od jak dawna tu stoi? – zapytal z ziemi.
– Nie wiem.
– Kiedy umocowal klodke?
– Jakies dwa miesiace temu.
Reacher wstal.
– Co spodziewal sie pan tu znalezc? – spytala kobieta.
Reacher odwrocil sie twarza do niej i spojrzal jej w oczy.
Miala powiekszone zrenice.
– Wiecej tego, co miala pani na sniadanie – odparl. Usmiechnela sie.
– Myslal pan, ze Jeb tutaj gotowal?
– A nie?
– Przywozi to jego ojczym.
– Jest pani mezatka?
– Juz nie. Mimo to przywozi.
– Jeb byl na haju w poniedzialek wieczorem – rzekl
Reacher.
Kobieta znow sie usmiechnela.
– Matka dzieli sie z dzieckiem. No nie? Od czego sa matki?
Reacher odwrocil sie i ponownie spojrzal na pick-upa.
– Dlaczego trzymal stary woz pod dachem, a nowy pod golym niebem?
– Nie mam pojecia – odparla kobieta. – Jeb zawsze wszystko robi po swojemu.
Reacher wyszedl ze stodoly i zamknal drzwi. Potem kciukami wepchnal sruby na miejsce. Pod ciezarem klodki znow wysunely sie do polowy. Poprawil je najlepiej, jak mogl, a potem zostawil w spokoju i odszedl.
– Czy Jeb wroci? – zawolala za nim kobieta.
Reacher nie odpowiedzial.
Mustang stal przodem na polnoc, wiec Reacher pojechal na polnoc. Glosno nastawil odtwarzacz kompaktowy i przez dziesiec minut jechal przed siebie w kierunku nieuchwytnego horyzontu.
Raskin wykopal sobie grob koparka Caterpillar. Byla to ta sama maszyna, ktora zostala uzyta do niwelacji terenu wokol domu Zeka. Miala dwudziestocalowa lyzke z czterema stalowymi zebami. Lyzka powoli chwytala wielkie kesy ziemi
i kladla ja na boku. Silnik warczal, raz glosniej, a raz ciszej, a sine obloczki spalin unosily sie pod niebo Indiany.
Raskin urodzil sie pod rzadami komunistow i wiele widzial. Afganistan, Czeczenia, niespodziewany przewrot w Moskwie. Ktos inny na jego miejscu juz dawno by zginal i ten fakt w polaczeniu z wrodzonym rosyjskim fatalizmem sprawial, ze zupelnie nie przejmowal sie swoim losem.
– Ukaz
– Niczewo
Sam obslugiwal koparke. Wybral miejsce, ktore dom zaslanial przed oczami pracownikow kruszalni. Wykopal rowny dol, szeroki na dwadziescia cali, majacy szesc stop dlugosci i glebokosci. Wydobyta ziemie sypal na prawo, od wschodu, jak bariere pomiedzy soba a domem. Kiedy skonczyl, wycofal maszyne i zgasil silnik. Wyszedl z kabiny i czekal. Nie mial dokad uciec. Zreszta ucieczka nie miala sensu. I tak by go znalezli, a wtedy nawet nie mialby grobu. Zapakowaliby go do plastikowych workow, pieciu lub szesciu. Czarne plastikowe worki z roznymi czesciami jego ciala zawiazaliby drutem. Obciazone ceglami, wrzuciliby do rzeki.
Widywal juz, jak to robili.
W oddali zobaczyl wychodzacego z domu Zeka. Niski i krepy mezczyzna, stary i zgarbiony, idacy raznym krokiem, swiadczacym o energii i zdecydowaniu. Ostroznie stawial kroki po nierownym terenie, patrzac to pod nogi, to przed siebie. Piecdziesiat jardow, sto. Podszedl do Raskina i przystanal. Wsunal okaleczona dlon do kieszeni i wyjal maly rewolwer, trzymajac go za oslone spustu kikutem wskazujacego palca. Wyciagnal reke i Raskin wzial od niego bron.
– Ukaz