– I wylaczcie dzwonki – przypomnial Reacher.
– Kiedy to zrobimy? – zapytal Cash.
– Czwarta rano to moja ulubiona pora – odparl Reacher. – Jednak oni beda tego oczekiwali. Nauczylismy sie tego od nich. Czwarta rano to pora, kiedy KGB pukalo do drzwi.
Napotykalo najslabszy opor. Kwestia biorytmu. Dlatego zaskoczymy ich. Zrobimy to o drugiej trzydziesci.
– Jesli ich zaskoczysz, nie bedziesz musial uderzac bardzo
mocno? – podsunela Yanni.
Reacher pokrecil glowa.
– W tej sytuacji, jesli ich zaskoczymy, oni nie uderza mocno mnie.
– A gdzie ja mam byc? – zapytal Cash.
– Przy poludniowo-zachodnim rogu wytworni zwiru – powiedzial Reacher. – Poobserwujesz dom od poludniowego wschodu. Bedziesz widzial jednoczesnie jego zachodnia i polnocna sciane. Wezmiesz karabin.
– W porzadku.
– Co masz dla mnie?
Cash siegnal do kieszeni kamizelki i wyjal pochwe z nozem. Rzucil go Reacherowi. Ten zlapal noz. Standardowy navy seal SRK. Czesc wyposazenia. Hartowana stal, epoksydowana na czarno, siedmiocalowe ostrze. Uzywany.
– To wszystko? – spytal Reacher.
– Wszystko, co mam – odparl Cash. – Jedyna bron, jaka mam, to moj karabin i ten noz.
– Zartujesz.
– Jestem biznesmenem, nie psycholem.
– Rany boskie, sierzancie, mam isc z nozem na pistolety? Chyba powinno byc odwrotnie.
– To wszystko, co mam – powtorzyl Cash.
– Wspaniale.
– Mozesz zabrac bron pierwszemu, ktorego zalatwisz. Spojrzmy prawdzie w oczy: jezeli nie podejdziesz dostatecznie blisko, zeby zakluc ktoregos z nich, to i tak nie zwyciezysz.
Reacher nic nie powiedzial.
Czekali. Minela polnoc. Dwunasta trzydziesci. Yanni wziela swoj telefon komorkowy i gdzies zadzwonila. Reacher kolejny raz powtorzyl caly plan. Najpierw w myslach, potem na glos,
zeby wszyscy slyszeli. Szczegoly, dyspozycje, warianty, poprawki.
– Byc moze zmienimy ten plan – powiedzial. – Kiedy
bedziemy na miejscu. Dowiemy sie, kiedy obejrzymy teren.
Czekali. Pierwsza. Pierwsza trzydziesci. Reacher zaczal sie zastanawiac, co zrobi, kiedy bedzie po wszystkim. Co sie stanie po zwyciestwie. Zwrocil sie do Franklina.
– Kto jest najwazniejszy po Emersonie? – zapytal.
– Kobieta, niejaka Donna Bianca – odparl Franklin.
– Jest dobra?
– Prawie tak jak on.
– Powinna tam byc. Po wszystkim zacznie sie prawdziwy cyrk. Za duzo dla jednego. Chce, zebys sciagnal tam Emersona i Donne Biance. Oraz Alexa Rodina. Kiedy zwyciezymy.
– Beda w lozkach.
– No to ich zbudzisz.
– Jesli zwyciezymy – powiedzial Franklin.
O pierwszej czterdziesci piec zaczeli sie niepokoic. Helen Rodin podeszla i przykucnela obok Reachera. Podniosla noz. Obejrzala go. Odlozyla na miejsce.
– Dlaczego to robisz? – zapytala.
– Poniewaz moge. I z powodu dziewczyny.
– Zginiesz.
– Malo prawdopodobne – odparl Reacher. – To starzy ludzie i glupcy. Przezylem gorsze rzeczy.
– Tylko tak mowisz.
– Jesli uda mi sie dostac do srodka, nic mi nie bedzie. Walka w domu to latwizna. Ludzie sa przerazeni, kiedy intruz wtargnie do domu. Nienawidza tego.
– Nie zdolasz dostac sie do srodka. Zobacza cie.
Reacher siegnal do kieszeni i wyjal blyszczaca nowa
cwiercdolarowke, ktora uwierala go w samochodzie. Podal ja Helen.
– To dla ciebie – powiedzial. Spojrzala na nia.
– Na pamiatke po tobie?
– Na pamiatke dzisiejszej nocy. Potem spojrzal na zegarek. Wstal.
– Do roboty – powiedzial.
16
Przez moment stali w ciemnosci i ciszy na parkingu pod oknami biura Franklina. Potem Yanni poszla do swojego mustanga po plyte Sheryl Crow. Dala ja Cashowi. Ten otworzyl humvee, pochylil sie i wsunal plyte do odtwarzacza. Potem dal Franklinowi kluczyki. Franklin usiadl za kierownica. Cash zajal miejsce obok niego i polozyl sobie na kolanach M24. Reacher, Helen Rodin i Ann Yanni upchneli sie z tylu.
– Wlaczcie ogrzewanie – powiedzial Reacher.
Cash pochylil sie w lewo i nastawil maksymalna temperature. Franklin zapuscil silnik. Wyjechal tylem na ulice. Wykrecil i ruszyl na zachod. Pozniej skrecil na polnoc. Silnik glosno pracowal, a samochod trzasl. Wlaczylo sie ogrzewanie i nawiew powietrza. W kabinie zrobilo sie cieplo, a potem goraco. Skrecili na zachod i na polnoc, znow na zachod i na polnoc, jadac drogami przecinajacymi pola. Trasa skladala sie z dlugich prostych odcinkow, przerywanych ostrymi zakretami. Wreszcie pokonali ostatni. Franklin wyprostowal sie za kierownica i przyspieszyl.
– To tam – powiedziala Yanni. – Wprost przed nami,
jakies trzy mile stad.
– Wlacz muzyke – poprosil Reacher. – Osmy utwor.
Cash nacisnal klawisz.
Kazdy dzien jest kreta droga.
– Glosniej – rzekl Reacher.
Cash podkrecil glosnosc. Franklin jechal dalej, szescdziesiat mil na godzine.
– Dwie mile! – zawolala Yanni. A potem: – Jedna!
Franklin jechal dalej. Reacher spogladal przez okno po
prawej. Obserwowal uciekajace w mrok pola. Swiatla reflektorow na moment wyrywaly je z objec ciemnosci. Spryskiwacze obracaly sie tak wolno, ze wygladaly jak nieruchome. W powietrzu unosila sie mgielka.