– Na temat historii obrazu, przy ktorym pracuje.

– Dostala je pani poczta?

– Kurierem, tego samego wieczoru.

– Pamieta pani, ktora agencja?

– Tak, Urbexpress. To bylo w czwartek, kolo osmej… I jak pan to wytlumaczy?

Spod wasow dobieglo sceptyczne westchnienie.

– Nie wytlumacze. W czwartek wieczorem Alvaro Ortega lezal martwy od dwudziestu czterech godzin, wiec nie mogl niczego wyslac. Ktos… – Feijoo odczekal, az do Julii dotra jego slowa – ktos musial to zrobic za niego.

– Ktos? Jaki ktos?

– Ktos, kto go zabil, jezeli zostal faktycznie zabity. Hipotetyczny zabojca. Badz tez zabojczyni. – Popatrzyl na Julie z zaciekawieniem. – Nie wiem, dlaczego o osobie, ktora popelnia zbrodnie, myslimy zawsze najpierw w rodzaju meskim… – nagle cos zaprzatnelo jego uwage. – Czy w przesylce rzekomo wyslanej przez Alvara Ortege byl jakis list albo notatka?

– Tylko dokumenty. Ale to przeciez logiczne, ze on je wyslal… Jestem przekonana, ze gdzies popelniono pomylke.

– Zadnej pomylki. Zmarl w srode, a pani otrzymala dokumenty w czwartek. Chyba ze agencja kurierska ma takie opoznienia…

– Nie, tu jestem pewna. Koperta miala date czwartkowa.

– Byl ktos u pani tego wieczoru? Jakis swiadek?

– Dwoje: Carmen Roch i Cesar Ortiz de Pozas. Policjant wybaluszyl oczy z autentycznego zdumienia.

– Don Cesar? Antykwariusz z ulicy Prado?

– Zgadza sie. Pan go zna?

Feijoo skinal glowa po krotkim wahaniu. Zna go, owszem. Zawodowe kontakty. Ale nie wiedzial, ze on i ona sa przyjaciolmi.

– No to juz pan wie.

– Wiem.

Policjant zaczal bebnic w stol dlugopisem. Czul sie potwornie niezrecznie i mial po temu powody. Jak dowiedziala sie Julia nazajutrz z ust samego Cesara, nadinspektor Casimir Feijoo zdecydowanie nie nalezal do idealnych strozow prawa. Kontakty ze swiatem sztuki i antykow pozwalaly mu pod koniec kazdego miesiaca zaokraglic nieco sume, ktora dostawal za swoja prace, o dodatkowe dochody. Czasami, gdy odzyskal jakies skradzione stare przedmioty, jedna sztuka ulatniala sie bocznymi drzwiami. W operacjach brali udzial zaufani posrednicy, a on czerpal z tego procent. Cesar nalezal do tych posrednikow. Swiat jest maly.

– W kazdym razie – powiedziala Julia, nieswiadoma jeszcze zyciorysu Feijoo – podejrzewam, ze dwoje swiadkow niczego nie dowodzi. A dokumenty moglam sobie wyslac sama.

Feijoo skinal glowa bez slowa, chociaz teraz spogladal na nia bardzo przezornie. Kolejna sztuczka, ktora miala wylacznie taktyczne znaczenie, co Julia zrozumiala dopiero pozniej.

– Szczerze mowiac – powiedzial w koncu – cala ta sprawa jest bardzo dziwna.

Julia gapila sie w przestrzen. Z jej punktu widzenia sprawa dawno przestala byc dziwna. Teraz byla zdecydowanie ponura.

– Jednego nie rozumiem: komu moglo zalezec, zebym jednak dostala te dokumenty?

Feijoo znow przygryzl dolna warge pod obwislymi wasami. Wyciagnal z szuflady notes i zaczal rozwazac za i przeciw calej sytuacji. Widac bylo, ze afera absolutnie nie napawala go entuzjazmem.

– A to… – mruknal, notujac niechetnie pierwsze slowa. – A to, droga pani, tez jest bardzo dobre pytanie.

Zatrzymala sie na progu, czujac, ze policjant pilnujacy wejscia obserwuje ja z zaciekawieniem. Po drugiej stronie alei, za drzewami, widac bylo neoklasycystyczna fasade muzeum, oswietlona poteznymi reflektorami ukrytymi w zaroslach pobliskiego ogrodu, posrod kamiennych lawek, posagow i fontann. Leciutka mzawka wystarczyla, zeby asfalt lsnil od lamp samochodow oraz zmieniajacych sie rytmicznie zielonych, bursztynowych i czerwonych swiatel na skrzyzowaniach.

Julia postawila kolnierz skorzanej kurtki i ruszyla chodnikiem, wsluchujac sie w echo wlasnych krokow w mijanych pustych bramach. Ruch byl niewielki, tylko co jakis czas oswietlal ja z tylu jakis pojazd. Jej cien, zrazu dlugi i waski, stopniowo kurczyl sie i umykal stlamszony w bok, w miare jak warkot motoru zblizal sie za plecami, by w koncu minac ja i odjechac wraz z para czerwonych lampek i druga blizniacza widoczna w mokrym asfalcie.

Zatrzymala sie na swiatlach. Czekajac na zielone, szukala w mroku nocy innych zieleni i dostrzegla je na oddalajacych sie taksowkach, w innych swiatlach migoczacych w perspektywie alei, w dalekim neonie – obok blekitu i zolcien! – zamontowanym na szklanym wiezowcu, na ktorego ostatnim pietrze widac bylo w oswietlonych oknach kogos, kto jeszcze sprzata albo pracuje. Wreszcie mogla przejsc. Teraz szukala czerwieni, znacznie czestszych w duzym miescie. Zamiast czerwonego dostrzegla jednak niebieski odblysk samochodu policyjnego, jadacego tak daleko, ze nawet nie bylo slychac syreny. Jak obrazek z niemego filmu. Czerwien samochodu, zielen swiatla na skrzyzowaniu, blekit neonu, blekit “koguta” policyjnego… Pomyslala, ze taka wlasnie gama kolorystyczna nalezalo oddac ten dziwny krajobraz, paleta niezbedna do namalowania obrazu pod tytulem Nokturn (co za ironia!), zeby wystawic go potem w galerii Roch, chociaz Menchu bez watpienia kazalaby sobie objasnic tytul. W to wszystko zgrabnie wkomponowane rozne odcienie czerni: czern nocy, czern mroku, czern strachu, czern samotnosci.

Naprawde odczuwala strach? W innych okolicznosciach temat ten moglby byc podstawa dyskusji akademickiej: w milym towarzystwie kilkorga przyjaciol, w cieplym, przytulnym pokoju, przy kominku, z czesciowo juz oprozniona butelka. Strach jako czynnik niespodziewany, jako zatrwazajaca swiadomosc rzeczywistosci odkrywanej dopiero w danym momencie, chociaz stale obecnej. Strach jako ostateczna sila niszczaca poklady nieswiadomosci albo jako gwaltowny koniec stanu laski. Strach jako grzech.

Jednak teraz, idac posrod roznych barw nocy, Julia nie byla w stanie potraktowac tego, co odczuwala, jako problemu akademickiego. Jasne, juz wczesniej doswiadczala podobnych stanow, choc w mniejszym natezeniu. Jak wtedy, kiedy wskazowka szybkosciomierza znacznie przekracza rozsadna predkosc, pejzaz umyka blyskawicznie po prawej i po lewej, a przerywana linia na asfalcie zaczyna przypominac serie pociskow zywcem z filmu wojennego, pozeranych przez zachlanne trzewia samochodu. Albo to uczucie pustki, niezglebionej, blekitnej otchlani, kiedy rzucala sie z pokladu lodzi do morza i plywala czujac, jak woda omywa jej naga skore, i majac te nieprzyjemna swiadomosc, ze jakikolwiek staly lad znajduje sie stanowczo poza zasiegiem jej stop. Albo chocby i owe bezksztaltne leki, ktore zadomawiaja sie w czlowieku podczas snu i biora udzial w upartych potyczkach miedzy wyobraznia a rozumem, kiedy wystarcza akt woli, zeby zapedzic je do zakamarkow wspomnien albo zapomnienia, otworzyc powieki i znalezc sie znowu posrod znajomych cieni wlasnej sypialni.

Ale ten, swiezo odkryty strach byl inny. Nowy, niezwykly, dotad nieznany, doprawiony cieniem Zla przez duze Z, pierwszej litery roznych zrodel cierpienia i bolu. Zla zdolnego odkrecic kran z woda na twarz zamordowanego czlowieka. Zla, ktore mozna namalowac tylko czernia nocy,. czernia mroku, czernia samotnosci. Zla na Z jak zgroza. Na Z jak zabic.

Zabic. To tylko hipoteza – powtarzala w duchu, przygladajac sie wlasnemu cieniowi na chodniku. Ludziom zdarza sie posliznac pod natryskiem, spasc ze schodow, wbiec na czerwonym swietle i zginac. Lekarze sadowi i policjanci tez moga czasami przekombinowac na skutek zboczenia zawodowego. To wszystko jasne. Ale ktos przeciez wyslal jej raport Alvara w czasie, kiedy od jego smierci zdazyla uplynac doba. A to juz nie byla hipoteza: dokumenty lezaly u niej w domu, w szufladzie. To niezbity fakt.

Wzdrygnela sie, nim zerknela za siebie, zeby sprawdzic, czy jest sledzona. I chociaz nie spodziewala sie zobaczyc nikogo, kogos jednak zobaczyla. Trudno bylo ocenic, czy ja sledzil, czy nie, ale w kazdym razie jakies piecdziesiat metrow z tylu szla za nia jakas postac, oswietlana co chwila przez reflektory sprzed muzeum, ktore omiatajac korony drzew tworzyly ruchome strefy swiatla.

Julia odwrocila sie przed siebie, idac dalej. Wszystkie jej miesnie gotowe byly do natychmiastowego biegu, jak w dziecinstwie, kiedy przechodzila przez mroczna brame domu, by skokami pokonac schody i zadzwonic do drzwi. Teraz powstrzymywala ja logika nakazujaca normalnie podejsc do rzeczywistosci. Gdyby zaczela biec tylko z tego powodu, ze ktos piecdziesiat metrow z tylu idzie w tym samym kierunku, byloby to zachowanie nie dosc, ze nieuzasadnione, ale wrecz smieszne. Ale – pomyslala – idzie spokojnie slabo oswietlona ulica, z domniemanym,

Вы читаете Szachownica Flamandzka
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату