zapobiec.
Rozczulona Julia musiala sie usmiechnac.
– Co mozemy zrobic? – zapytala po chwili milczenia.
Cesar zamyslil sie z powaga, pochylajac przy tym glowe.
– Za wczesnie robic cokolwiek… Nawet nie wiemy, czy Alvaro zginal przypadkowo, czy nie.
– A dokumenty?
– Jestem przekonany, ze ktos gdzies znajdzie odpowiedz na to pytanie. Problem polega, jak mniemam, na rozstrzygnieciu, czy osoba, ktora przyslala ci raport, jest takze odpowiedzialna za smierc Alvara, czy jedno nie ma z drugim nic wspolnego…
– A jesli potwierdzi sie najgorsze?
Cesar nie odpowiadal przez moment.
– W takim wypadku widze tylko dwa rozwiazania, i to klasyczne, ksiezniczko: uciekac albo robic swoje. Gdybym ja stanal wobec takiego dylematu, przypuszczalnie glosowalbym za ucieczka, ale to nie ma duzego znaczenia… Wiesz, ze jesli sobie postanowie, potrafie byc piekielnie bojazliwy.
Julia skrzyzowala dlonie na karku i patrzyla zamyslona w jasne oczy antykwariusza.
– Naprawde bys uciekl? Nie czekajac, az sie wyjasni, o co tu chodzi?
– Naprawde. Zdajesz sobie sprawe, ze ciekawosc to pierwszy stopien do piekla.
– Jak bylam mala, uczyles mnie czegos zupelnie innego, pamietasz…? Nie wolno wyjsc z pokoju, nie przeszukawszy szuflad.
– Tak, ale wtedy nikt nie upadal w wannie.
– Ty hipokryto. W glebi duszy az umierasz z ciekawosci, co sie dzieje.
Antykwariusz nadasal sie i odezwal z nagana w glosie:
– Mowiac, ze umieram, dajesz dowod najgorszego gustu, zwazywszy okolicznosci… Otoz nie mam najmniejszej ochoty umrzec, zwlaszcza teraz, kiedy jestem w podeszlym wieku, a piekni mlodziency umilaja mi starosc. I nie marze tez o twojej smierci.
– A jesli zdecyduje sie robic swoje i nawet poznac zagadke samego obrazu?
Cesar skrzywil usta i zaczal bladzic wzrokiem, jakby nawet nie rozwazal takiej ewentualnosci.
– A dlaczego mialabys to zrobic? Podaj mi jeden dobry powod.
– Dla Alvara.
– Odpada. Do tej chwili Alvaro sie nie liczyl, wiem, bo znam cie az za dobrze… Poza tym, o ile wiem od ciebie, on tez w tej sprawie nie gral czysto.
– No to dla mnie samej. – Skrzyzowala ramiona wyzywajaco. – W ostatecznym rozrachunku to moj obraz.
– Posluchaj, dopiero co mowilas, ze jestes przerazona. Sam slyszalem.
– Bo jestem. Sikam ze strachu.
– Rozumiem. – Cesar oparl podbrodek na splecionych palcach, przyozdobionych polyskujacym topazem. – Mowiac prosciej – dodal po chwili zastanowienia – chodzi o znalezienie skarbu. To chcesz mi powiedziec, prawda…? Jak w dawnych czasach, kiedy bylas tylko uparta dziewuszka.
– Jak w dawnych czasach.
– Przerazajace. My we dwoje?
– My we dwoje.
– Zapomnialas o Munozie. Zostal zamustrowany.
– Masz racje, oczywiscie, Munoz i my we dwoje.
Cesar usmiechnal sie lekko. W oczach lsnila mu iskierka rozbawienia.
– W takim razie trzeba go nauczyc piesni piratow. Watpie, zeby ja znal.
– Tez watpie.
– Zwariowalismy, ksiezniczko. – Antykwariusz wbil wzrok w Julie. – Zdajesz sobie sprawe?
– Co robic…
– To nie jest zabawa, kochanie… Nie tym razem.
Wytrzymala jego spojrzenie. Wygladala w tej chwili przepieknie, z tym blyskiem zdecydowania w ciemnych oczach, ktory widac bylo w zwierciadle.
– Co robic – powtorzyla cicho.
Cesar pokiwal wyrozumiale glowa. Gdy wstawal, wiazka kolorowych plam zesliznela mu sie po plecach na ziemie, ku stopom dziewczyny. Antykwariusz udal sie w glab pokoju, gdzie mial w rogu swoje miejsce pracy. Przez pare minut robil cos przy sejfie w scianie, ukrytym pod gobelinem niewielkiej wartosci (marna kopia Damy z jednorozcem). Kiedy wrocil, trzymal w dloniach zawiniatko.
– Prosze, ksiezniczko, to dla ciebie. W prezencie.
– W prezencie?
– Jak slyszalas. Wszystkiego dobrego z okazji nieurodzin.
Julia zaskoczona odwinela plastik, potem naoliwiona szmatke i po chwili wazyla w dloni niklowany pistolecik wykladany masa perlowa.
– To zabytkowy derringer, wiec nie potrzebujesz pozwolenia na bron – tlumaczyl antykwariusz. – Ale dziala jak nowy, mozna z niego strzelac kulami od colta 45. Latwo go schowac, mozesz go nosic w kieszeni… Jesli w ciagu najblizszych dni ktos sie bedzie do ciebie zblizal albo krazyl wokol domu – patrzyl na nia uwaznie, bez cienia wesolosci w zmeczonych oczach – badz laskawa, unies te zabaweczke, o, i rozwal mu leb. Pamietasz…? Chocby to byl sam kapitan Hak.
Ledwie wrocila do domu, w ciagu pol godziny miala trzy telefony. Pierwsza dzwonila Menchu, zdenerwowana po lekturze porannych gazet. Jej zdaniem nikt nie zakladal innej mozliwosci, jak wypadek. Julia wyczula, ze smierc Alvara niewiele obeszla jej przyjaciolke: bardziej niepokoily ja ewentualne komplikacje, ktore moga wplynac na umowe z Belmontem.
Drugi telefon byl zaskakujacy. Paco Montegrifo zapraszal ja na kolacje wieczorem, zeby pogadac o sprawach zawodowych. Julia umowila sie z nim na dziewiata u Sabatiniego. Odwiesiwszy sluchawke, zaczela sie zastanawiac, skad takie nagle zainteresowanie. Gdyby chodzilo o van Huysa, dyrektor domu aukcyjnego powinien umowic sie z Menchu albo z nimi obydwiema. Zreszta wspomniala o tym podczas rozmowy. Ale Montegrifo zapewnil ja, ze chodzi o cos, co dotyczy tylko jej i jego.
Myslala o tym, przebierajac sie, zapalajac papierosa i siadajac przed obrazem, zeby usunac kolejne partie starego werniksu. Wlasnie wykonala pierwsze ruchy wacikiem, kiedy stojacy na dywanie telefon zadzwieczal trzeci raz.
Przyciagnela go do siebie za kabel i zdjela sluchawke. Przez nastepne pietnascie, moze dwadziescia sekund nie uslyszala absolutnie nic, mimo bezskutecznych “halo”, jakie coraz bardziej rozdrazniona rzucala do mikrofonu. Po jakims czasie wystraszona zamilkla i wsluchiwala sie jeszcze przez kilka sekund, wstrzymujac oddech, by w koncu odlozyc sluchawke. Nagle ogarnela ja niespodziewana fala mrocznej, irracjonalnej paniki. Julia popatrzyla na aparat na dywanie, jakby widziala tam jadowite, czarne, lsniace zwierze, i wzdrygnela sie raptownie, potracajac przy tym lokciem sloiczek z terpentyna.
Ten ostatni telefon naprawde ja przerazil. Dlatego kiedy zadzwoniono do drzwi, znieruchomiala w drugim koncu pokoju. Zareagowala dopiero przy trzecim dzwonku. Rano, po wyjsciu z antykwariatu z dziesiec razy zdazyla sie juz usmiac z wlasnej miny. Teraz jednak nie miala najmniejszej ochoty do smiechu. Zanim otworzyla drzwi, zatrzymala sie na chwile, zeby wyciagnac z torebki malego derringera, odbezpieczyc go i wsunac do kieszeni dzinsow. Jej nikt nie zalatwi w wannie.
Munoz otrzasnal wode z plaszcza i stanal niemrawo w przedpokoju. Deszcz przylepil jego wlosy do glowy, krople sciekaly mu jeszcze po czole i czubku nosa. W kieszeni mial male szachy magnetyczne, zawiniete w torbe z supermarketu.
– Znalazl pan rozwiazanie? – spytala Julia, zamknawszy za nim drzwi.
Szachista wtulil glowe w ramiona z wyrazem niesmialego zawstydzenia na twarzy. W obcym domu czul sie niezrecznie, a mlody wiek i uroda Julii wcale nie polepszaly sytuacji.
– Jeszcze nie. – Popatrzyl ze smutkiem na kaluze, ktora utworzyla na podlodze kapiaca z plaszcza woda. – Dopiero wyszedlem z pracy… Wczoraj umowilismy sie na te godzine – zrobil dwa kroki i znow sie zatrzymal, jakby