antykwariusz podniosl na szachiste wzrok pelen uszanowania.
– Otoz to – powiedzial z podziwem. – Nie widzisz, Julio…? Czarna bierka z b5 zaslaniala hetmana przed zagrozeniem ze strony bialej wiezy z b6. Kiedy ta bierka zostala zbita przez druga biala wieze, czarny hetman znalazl sie pod bezposrednim biciem. – Znow popatrzyl na Munoza, szukajac potwierdzenia. – Musialo tak byc… Nie ma innej mozliwosci. – Spojrzal z wahaniem na szachownice. – Bo jej nie ma, prawda?
– Nie wiem – odrzekl szczerze szachista, na co Julii wyrwalo sie z ust rozpaczliwe “Boze swiety”. – Pan sformulowal wlasnie pewna hipoteze, a w tym wypadku zawsze ryzykujemy, ze bedziemy naginac fakty do teorii tylko po to, zeby teoria pasowala do faktow.
– W takim razie…?
– Powiedzialem juz. Na razie mozemy tylko rozpatrywac hipotetyczna ewentualnosc, ze biala wieza zbila czarna bierke na b5. Pozostaje sprawdzic, czy sa inne warianty, i wykluczyc te, ktore sa niemozliwe. – Blask w oczach mu zmetnial, dlonie wykonaly ruch ni to przepraszajacy, ni to niepewny, a sam szachista jakby zszarzal, moze ze zmeczenia. Pewnosc siebie, z jaka jeszcze przed chwila objasnial kolejne posuniecia, gdzies sie ulotnila. Znow mieli przed soba niesmialego, niezdarnego urzednika. – To wlasnie mialem na mysli – unikal wzroku Julii – mowiac, ze natrafilem na problem.
– A kolejny krok? – spytala.
Munoz przyjrzal sie szachownicy z rezygnacja.
– Podejrzewam, ze powolna, uciazliwa analiza szesciu bierek, ktore wypadly z gry… Postaram sie sprawdzic, jak i gdzie kazda z nich mogla zostac zbita.
– To zajmie panu dni – powiedziala Julia.
– Albo minuty, to zalezy. Czasem mozna liczyc na szczescie albo intuicje. – Popatrzyl dlugo na szachownice, a potem na van Huysa. – Ale jedna rzecz nie ulega najmniejszej watpliwosci – odezwal sie po chwilowej zadumie. – Czlowiek, ktory namalowal obraz albo wymyslil to zagadnienie, bardzo nietypowo gral w szachy.
– A jakby pan go okreslil? – Julia domagala sie wyjasnien.
– Kogo?
– Gracza, ktorego tu nie ma… Tego, o ktorym pan wlasnie wspomnial.
Munoz spuscil wzrok na dywan, potem popatrzyl na obraz. Julii wydalo sie, ze widzi w jego oczach blysk podziwu. Albo szacunku szachisty dla mistrza.
– Nie wiem – odrzekl cichym, wymijajacym tonem. – Byl na pewno czlowiekiem przewrotnym… Wszyscy dobrzy gracze tacy sa, ale ten posiadal cos jeszcze: niezwykla zdolnosc do wytyczania falszywych sciezek, zastawiania rozmaitych pulapek… I korzystal z tego.
– To mozliwe? – spytal Cesar. – Naprawde jestesmy w stanie odtworzyc charakter gracza na podstawie jego zachowania przy szachownicy?
– Uwazam, ze tak – odparl Munoz.
– A w tym przypadku, co jeszcze sadzi pan o czlowieku, ktory skonstruowal te partie, pamietajac, ze zrobil to w wieku pietnastym?
– Powiedzialbym… – Munoz zadumal sie nad obrazem. – Powiedzialbym, ze gral w szachy jak Szatan.
VI. O szachownicach i lustrach
I dowiesz sie, gdzie jest koniec, gdy dotrzesz
juz do niego.
Zanim wrocila do samochodu, ktory stal zaparkowany “na drugiego”, Menchu zdazyla sie przesiasc za kierownice. Julia otworzyla drzwiczki swojego fiata i opadla na fotel.
– Co powiedzieli? – spytala wlascicielka galerii.
Przytloczona naporem mysli, nie od razu odpowiedziala. Tepo wpatrujac sie w ruch uliczny przed soba, wyciagnela z torebki papierosa, wsunela go w usta i wcisnela zapalniczke w desce rozdzielczej.
– Wczoraj bylo tam dwoch policjantow – odezwala sie w koncu. – Pytali o to samo, co ja. – Przytknela zapalniczke do papierosa, gdy tylko uslyszala trzask. – Jak twierdzi kierownik, koperte przyniesiono w czwartek o pierwszej po poludniu.
Menchu zacisnela dlonie na kierownicy, az zbielala jej skora miedzy pierscionkami.
– Kto przyniosl?
Julia powoli wypuscila smuge dymu.
– Kierownik mowi, ze kobieta.
– Kobieta?
– Jak slyszalas.
– Co za kobieta?
– W srednim wieku, dobrze ubrana, blondynka. W plaszczu nieprzemakalnym i okularach przeciwslonecznych.
– Odwrocila sie do przyjaciolki. – To moglas byc ty.
– Wcale mnie to nie smieszy.
– Mnie tez nie. Prawde mowiac, zupelnie nie – Julia westchnela przeciagle. – Ale ten opis wlasciwie pasuje do kogokolwiek. Nie podala nazwiska ani adresu, tylko dane nadawcy, czyli Alvara. Okreslila przesylke jako ekspresowa i poszla. Koniec piesni.
Wlaczyly sie do ruchu na bulwarze. Znow zanosilo sie na deszcz, kilka kropel juz zdazylo spasc na przednia szybe. Menchu ze zgrzytem zmienila bieg i potarla w zamysleniu nos.
– Sluchaj, jakby to uslyszala Agatha Christie, zrobilaby z tego powiesc.
Julia skrzywila sie apatycznie.
– Tak, tyle ze tu trup jest prawdziwy. – Gdy podnosila papierosa do ust, przed oczami stanal jej obraz Alvara, jak lezy nagi i mokry. Jesli jest cos gorszego niz smierc – pomyslala – to smierc groteskowa, kiedy ludzie przylaza i patrza. Mial skubaniec pecha.
– Mial skubaniec pecha – powtorzyla na glos.
Zatrzymaly sie przed przejsciem dla pieszych. Menchu odwrocila wzrok od swiatel na skrzyzowaniu i zerknela na przyjaciolke z zaniepokojeniem. Martwi ja, ze Julia wplatala sie w taka afere. Co tu szukac daleko, ona sama tez odchodzi od zmyslow, dlatego zlamala jedna ze swoich niezlomnych zasad i sprowadzila Maxa do siebie, az sie wszystko wyjasni. Julia powinna zrobic to samo.
– Sprowadzic sobie Maxa…? Nie, dzieki. Wole sama sie zadreczac.
– A ty znow to samo, skarbie. Nie nudz. – Zapalilo sie zielone, Menchu ruszyla i ostro dodala gazu. – Wiesz doskonale, ze nie o niego mi chodzilo… Poza tym to aniol.
– Aniol, ktory krew z ciebie wysysa.
– Nie tylko krew.
– Czy moglabys nie byc ordynarna?
– Witamy Siostre Julie od Najswietszego Sakramentu.
– No i dobrze.
– Posluchaj, mozesz sobie gadac o Maksie, co ci sie podoba, ale jest tak sliczny, ze jak na niego patrze, to mnie licho bierze. Jak ta Butterfiy i jej Maly Maltanczyk, miedzy jednym kaszlnieciem a drugim… A moze to byl Armand Duval? – sklela jakiegos przechodnia na jezdni i, trabiac z oburzeniem, wsliznela sie fiatem w ciasna przestrzen pomiedzy taksowka a kopcacym autobusem. – Ale na serio, tak mieszkac samej to chyba nieostrozne… A jezeli naprawde jakis bandzior chce sie teraz dobrac do ciebie?
Zirytowana Julia wzruszyla ramionami.
– To co mam zrobic?