zaludniajacym podobne miejsca, gdzie zreszta – dodawal z jednym z tych swoich drwiacych grymasow – czlowiek nieuchronnie odnosil wrazenie, ze jest stara kwoka przechadzajaca sie po wlasnym kurniku. Cesar byl samotnym mysliwym – przy zachowaniu wszelkich regul elegancji – i swietnie czul sie w srodowisku heteroseksualnym, gdzie bez zadnego problemu utrzymywal przyjaznie i dokonywal podbojow. Obiektami tych ostatnich byli mlodzi obiecujacy artysci, ktorym pomagal w odnalezieniu ich wlasnej, prawdziwej wrazliwosci, z ktorej, ksiezniczko, te boskie efeby nie zawsze zdawaly sobie sprawe. Wobec tych wysmienitych wybrancow Cesar chetnie pelnil jednoczesnie role Mecenasa i Sokratesa. A gdy uplynal miesiac miodowy (w Wenecji, Marrakeszu lub Kairze), kazdy zwiazek rozwijal sie swoja naturalna, odmienna koleja. Dlugie juz i intensywne zycie Cesara stanowilo, o czym Julia dobrze wiedziala, pasmo olsnien, rozczarowan, zdrad, ale i dowodow wiernosci, o ktorych opowiadal jej z nienagannym taktem i nieco ironicznym dystansem, pozwalajacym mu ukryc wlasne najintymniejsze tesknoty – z powodu zwyklej niesmialosci.
Poslal jej usmiech. Moja ulubiona dziewczyna – powtarzaly bezglosnie jego wargi, gdy odstawial na stol kieliszek, wyprostowywal nogi i podnosil sie z otomany, wyciagajac ku niej dlonie.
– Jak tam kolacja, ksiezniczko…? Koszmar, wyobrazam sobie, Sabatini zszedl na psy… – skrzywil sie, a w blekitnych oczach pojawil sie zlosliwy blysk. – Ci parweniusze z bankow i przedsiebiorstw ze swoimi kartami kredytowymi i rachunkami na firme potrafia zdeklasowac kazde miejsce… Przepraszam, znacie sie z Sergiem?
Julia znala Sergia i, jak zwykle w przypadku przyjaciol Cesara, wyczuwala wzburzenie, jakie budzila jej obecnosc. Chlopcy nie potrafili objasnic sobie prawdziwego charakteru wiezi laczacej antykwariusza z ta piekna, spokojna dziewczyna. Na szczescie jedno spojrzenie wystarczylo, by przynajmniej tym razem sytuacja szybko sie ustabilizowala: mlodzieniec, ktorego juz widywala kilkakrotnie, byl wrazliwy i inteligentny, nie odczuwal zazdrosci, co najwyzej pewne skrepowanie.
– Montegrifo chcial zlozyc mi propozycje.
– Bardzo ladnie z jego strony – Cesar podszedl do sprawy powaznie. Wszyscy troje usiedli. – Pozwolze jednak, ze zapytam jak stary Cycero:
– Oczywiscie on sam. Po prawdzie chcial mnie przekupic.
– Brawa dla Montegrifa. Dalas sie? – Dotknal ust Julii czubkiem palcow. – Nie, nic nie mow, kochanie, niech porozkoszuje sie jeszcze ta cudowna niepewnoscia… Mam przynajmniej nadzieje, ze oferta byla rozsadna?
– Niezla. On sam, zdaje sie, byl w pakiecie.
Cesar zjadliwie przesunal koncem jezyka po wargach.
– Typowe dla tego pana, zlapac dwie sroki za ogon… Zawsze mial zmysl praktyczny. – Antykwariusz zwrocil sie nieco w strone swego jasnowlosego towarzysza, jakby chcial uchronic jego uszy przed przyziemnymi, nietaktownymi uwagami, po czym spojrzal na Julie szelmowsko, doslownie drzac z niecierpliwosci. – I co mu odpowiedzialas?
– Ze to przemysle.
– O bogini! Nigdy nie nalezy palic za soba mostow… Slyszysz, drogi Sergio? Nigdy.
Mlodzieniec popatrzyl z ukosa na Julie i wsunal nos w koktajl na szampanie. Bez zadnych zlych podtekstow Julia wyobrazila go sobie, jak stoi nagi w polmroku sypialni Cesara, piekny i milczacy niczym marmurowy posag, z jasnymi wlosami opadajacymi na czolo, ze “zlotym berlem” (jak to okreslal Cesar peryfraza zapozyczona – byla prawie pewna – od Cocteau) uniesionym i gotowym do wejscia w antrum amoris [11] dojrzalego partnera. A moze bylo na odwrot, moze to dojrzaly partner krzatal sie kolo antrum mlodego adonisa. Zazylosc miedzy Julia a Cesarem nigdy nie posunela sie tak daleko, by dziewczyna mogla pytac antykwariusza o takie szczegoly, aczkolwiek chwilami zzerala ja na ten temat dosc niezdrowa ciekawosc. Zerknela na Cesara, jak siedzi pelen wytwornej elegancji, w bialej lnianej koszuli i niebieskiej chustce z jedwabiu w czerwone kropki, jak wlosy splywaja mu lekkimi falami za uszy i na kark – i zaczela sie kolejny raz zastanawiac, na jaka szczegolna przynete ten w koncu piecdziesieciolatek jest w stanie zlowic i usidlic mlodziencow w rodzaju Sergia. I zaraz sobie odpowiedziala: bez watpienia na ten ironiczny blysk niebieskich oczu, na eleganckie, rasowe ruchy uksztaltowane w ciagu pokolen, na rozwazna, czesto milczaca madrosc, ktora jest ukrytym zrodlem kazdego jego slowa, znuzonym, tolerancyjnym i nieskonczonym, a ktora przy tym nigdy nie traktuje samej siebie na serio.
– Musisz obejrzec jego najnowszy obraz – rzekl Cesar, Pochlonieta myslami Julia dopiero po paru sekundach zdala sobie sprawe, ze mowi o Sergiu. -…Rzecz godna uwagi, kochanie. – Poruszal dlonia w okolicach ramienia mlodzienca, jakby mial ja tam polozyc, ale sie powstrzymywal. – Plotno doslownie kipi swiatlem w stanie czystym. Cos przepieknego.
Julia usmiechnela sie, przyjmujac osad Cesara jako niepodwazalna rekojmie. Poruszony i zaklopotany Sergio patrzyl na antykwariusza, jak glaskany kotek mruzac ozdobione jasnymi rzesami powieki.
– Rzecz oczywista – ciagnal Cesar – ze sam talent jeszcze nie otwiera w zyciu wszystkich bram… Rozumiesz, chlopcze? Wielkie formy artystyczne wymagaja pewnej wiedzy o swiecie, doglebnego doswiadczenia w relacjach miedzyludzkich… Co innego owe abstrakcyjne dziedziny, gdzie talent jest kluczem, a doswiadczenie pozostaje jedynie dopelnieniem. Mowie o muzyce, o matematyce… O szachach.
– O szachach – powtorzyla Julia. Popatrzyli sobie w oczy, a zdezorientowany Sergio wodzil spojrzeniem od jednego do drugiego, sypiac z powiek zlotym pylem zazdrosci.
– Tak, o szachach. – Cesar pochylil sie i pociagnal spory lyk z kieliszka. Zwezone zrenice zapatrzyly sie w jakas odlegla tajemnice. – Zwrocilas uwage, w jaki sposob Munoz patrzy na Partie szachow?
– Tak. Patrzy inaczej.
– Wlasnie. Inaczej niz ty. Albo ja. Munoz dostrzega na szachownicy rzeczy, ktorych inni nie widza.
Sluchajacy w milczeniu Sergio zmarszczyl czolo i otarl sie rozmyslnie o ramie Cesara. Czul sie odepchniety. Antykwariusz zerknal nan dobrotliwie.
– Mowimy o sprawach zbyt nikczemnych, moj drogi. – Przesunal palcem wskazujacym po dloni Julii, uniosl nieco reke, jakby z wahaniem, by wreszcie polozyc ja miedzy jej dlonmi. – Trwaj w swojej niewinnosci, zlotowlosy przyjacielu. Rozwijaj talent i nie komplikuj sobie zycia. Luli.
Poslal mu w powietrzu calusa. W tym samym momencie na drugim koncu korytarza pojawily sie nogi i olsniewajaca reszta Menchu, ktora przybyla w towarzystwie Maxa, domagajac sie nowin o Montegrifie.
– Co za swinia – oznajmila, wysluchawszy opowiesci Julii. – Jutro porozmawiam z don Manuelem. Przeprowadzimy kontratak.
Niesmialy blondynek Sergio wycofal sie pod naporem lawiny slow, z jaka Menchu zalatwila sprawe Montegrifa, przechodzac nastepnie do van Huysa, a od van Huysa w inne rejony, a przy okazji takze do drugiego, nastepnie zas do trzeciego kieliszka, ktory trzymala juz znacznie bardziej niedbale. Max palil w spokoju, siedzac obok niczym dobrze odziany byk rozplodowy ciemnej masci. Cesar z nieobecnym usmiechem moczyl usta w dzinie z cytryna, ktore osuszal z kolei chusteczka wyciagana z gornej kieszeni marynarki. Raz po raz mrugal oczami, jakby powracal z daleka, i pochylajac sie ku Julii bezwiednie gladzil jej dlon.
– W tym biznesie – tlumaczyla Menchu Sergiowi – ludzie dziela sie, skarbie, na tych, ktorzy maluja, i tych, ktorzy inkasuja szmal… Rzadko sie zdarza, zeby jedna osoba robila obydwie rzeczy naraz – rozczulona mlodym wiekiem rozmowcy wydawala z siebie przeciagle westchnienia. – Ech, wy artysci, tacy mlodzi, jasnowlosi i w ogole – poslala Cesarowi jadowite spojrzenie z ukosa. – Tacy apetyczni.
Antykwariusz poczul sie zawezwany ze swojej samotni.
– Nie sluchaj, moj mlody przyjacielu, glosow, ktore sacza trucizne w twego zlotego ducha – rzekl powoli i posepnie, jakby zamiast rady przekazywal Sergiowi kondolencje. – Ta kobieta posluguje sie jezykiem zmii, jak zreszta kazda. – Popatrzyl na Julie, ucalowal jej dlon i ponownie sie wyprostowal. – Przepraszam. Jak prawie kazda.
– I kto to mowi… – Menchu poslala mu grymas. – Oto przed panstwem nasz podworkowy Sofokles. Czy raczej Seneka…? Chodzi mi o tego, co balamucil chlopaczkow popijajac cykute.
Cesar zerknal na wlascicielke galerii, odczekal chwile, by podjac przerwany watek. Zanim przemowil, oparl glowe na sofie i z afektacja zamknal oczy.
– Droga artysty, zwracam sie do ciebie, moj mlody Alkibiadesie, albo jeszcze lepiej, Patroklosie, czy moze Sergiu… Droga artysty uslana jest przeszkodami, ktore trzeba pokonac jedna za druga, by dotrzec do wlasnego wnetrza… Ciezkie to zadanie, jesli nie prowadzi cie pod reke zaden Wergiliusz. Chwytasz te cieniutka parabole,