abordazu wykonuje sie dokladnie w ten sposob. Wydobywal tez sekstans, zeby umiala orientowac sie wedlug gwiazd. I sztylet o srebrnej rekojesci rzezbionej przez Benvenuta Celliniego, ktory wprawdzie byl zlotnikiem, ale podczas oblezenia Rzymu jednym strzalem z arkabuzu zdolal polozyc trupem konstabla Bourbona. I jeszcze straszliwa mizerykordie, dluga i zlowroga, ktora paz Czarnego Ksiecia zatapial w cialach rycerzy francuskich, wzietych w zasadzke pod Crecy…
Z uplywem lat postac Julii zaczynala przebijac sie na pierwszy plan. Teraz to Cesar mial siedziec cicho i wysluchiwac jej zwierzen. Pierwsza milosc w wieku lat czternastu. Pierwszy kochanek w wieku siedemnastu. Antykwariusz wowczas tylko sluchal i milczal, nie wyglaszal opinii. A na zakonczenie zawsze sie usmiechal.
Julia oddalaby wszystko, byleby widziec kolo siebie ten usmiech dzisiejszej nocy: usmiech, ktory dodawal jej odwagi, a wydarzeniom ujmowal znaczenia, przyporzadkowujac im wlasciwe miejsce wsrod obrotow sfer niebieskich i w nieublaganym lancuchu zycia. Ale Cesara nie bylo i musiala poradzic sobie sama. Jak mawial antykwariusz, nie zawsze mozemy wybrac towarzystwo albo wlasne przeznaczenie.
Robila sobie wlasnie wodke z lodem, ale na chwile przerwala i w ciemnosciach sama usmiechnela sie w strone van Huysa. Poza tym odnosila nieodparte wrazenie, ze jesli cos zlego sie przydarzy, to ofiarami beda inni. Bohaterce nigdy nie dziala sie krzywda – przypomniala sobie, pijac drinka i sluchajac, jak lod dzwoni jej o zeby. Umieraly tylko postacie drugoplanowe, jak na przyklad Alvaro. Ona, pamieta to swietnie, przezyta juz ze sto podobnych przygod i zawsze wychodzila z nich calo, na Boga. Nie, nie na Boga… Jak to bylo? Na Zielony Kapelutek.
Zobaczyla w lustrze weneckim swoje odbicie, mroczny cien posrod mrokow, ledwie widoczna blada plame twarzy, zatarty kontur, wielkie, ciemne oczy – po drugiej stronie lustra wylaniala sie Alicja. Przejrzala sie tez w van Huysie, w zwierciadle odbitym w lustrze weneckim, w odbiciu odbicia odbicia. I znow poczula, ze jak przedtem kreci jej sie w glowie, i doszla do wniosku, ze o tak poznej porze lustra, obrazy i szachownice plataja wyobrazni niecne figle. A moze to tylko przemiany czasu i przestrzeni, bezwartosciowych pojec wzglednych. Pociagnela kolejny lyk, lod znow zadzwieczal jej o zeby, i poczula, ze jesli wyciagnie reke, moze postawic szklanke na stole przykrytym zielonym suknem, dokladnie na ukrytym napisie, miedzy nieruchoma dlonia Rogera d'Arras a szachownica.
Zblizyla sie do obrazu. Siedzaca kolo zwienczonego ostrym lukiem okna Beatrycze z Ostenburga, ze wzrokiem spuszczonym ku ksiazce na podolku, przypominala Madonny pierwszych mistrzow flamandzkich: jasne wlosy mocno zaczesane do tylu i upiete pod prawie przezroczystym czepkiem. Biala cera. Uroczysta, wyobcowana poza opieta czarna suknia, tak rozna od typowych welnianych szat koloru karmazynowego, uszyta z flamandzkiego sukna, cenniejszego niz jedwab czy brokat. Czarna – wreszcie stalo sie to dla niej oczywiste – jako symbolem zaloby. To wdowia czern, ktora genialny wielbiciel symboliki i paradoksow, Pieter van Huys, kazal jej przywdziac ze wzgledu nie na meza, ale na zamordowanego kochanka.
Owal jej twarzy byl delikatny i idealny, a podobienstwo do renesansowych Madonn doslownie rzucalo sie w oczy kazdym szczegolem, kazdym odcieniem. Nie byla to Madonna w typie wloskim, uwieczniona przez Giotta – gospodyni i karmicielka, czasem nawet kochanka, ani w typie francuskim – matka i krolowa. Oto Madonna mieszczanska, malzonka mistrza cechowego albo szlachcica wladajacego pofaldowana rownina, zamkiem, domostwami, droga wodna i dzwonnica, widoczna w oddali jak ta na obrazie, za oknem. Nieco zadufana w sobie, obojetna, spokojna i zimna, ucielesnienie nordyckiej urody
Zapalila nastepnego papierosa. Smaki tytoniu i wodki tworzyly teraz cierpka mieszanke w jej ustach. Odsunela wlosy z czola, zblizyla palce do obrazu i pogladzila linie ust Rogera d'Arras. W zlotawym swietle, spowijajacym rycerza na podobienstwo aury, jego stalowy naszyjnik lsnil slabym polyskiem dobrze wypolerowanego metalu. Wsparty podbrodkiem na kciuku prawej dloni, spowitej ta slaba poswiata, Roger d'Arras nachylal swoj profil zywcem ze starego medalu, wpatrywal sie w szachownice, symbol jego zycia i smierci, na pozor nieswiadom obecnosci kobiety, czytajacej za jego plecami. Byc moze jednak jego mysli ulecialy daleko od szachow, ku Beatrycze Burgundzkiej, na ktora nie pozwalaly mu patrzec duma, ostroznosc albo tylko szacunek dla seniora. Zatem mogl ja swobodnie objac jedynie myslami. Dama tez pewnie w tym momencie nie poswiecala swej uwagi stronicom trzymanej w dloniach ksiazki, a jej oczy znajdowaly ukojenie w widoku szerokich plecow rycerza – choc nawet nie musiala spogladac w ich kierunku – w jego eleganckiej, spokojnej postawie. I jeszcze moze we wspomnieniu jego rak, jego skory, albo chocby w echu powsciagliwego milczenia, melancholijnego i bezradnego spojrzenia, ktore wzbudzala w jego zakochanych oczach.
Lustro weneckie i lustro na obrazie tworzyly wokol Julii nierzeczywista przestrzen, zacierajac granice miedzy ta i tamta strona zamalowanej powierzchni. Zlotawa poswiata otoczyla wreszcie i ja, kiedy powolutku, prawie wspierajac sie dlonia na zielonym suknie, z najwieksza ostroznoscia, zeby nie powywracac szachow, nachylila sie ku Rogerowi d'Arras i pocalowala go w chlodny kacik ust. Gdy sie odwrocila, dostrzegla odblask Zlotego Runa na aksamitnej cynobrowej tunice drugiego gracza, Ferdynanda Ostenburskiego, ktory wpatrywal sie w nia ciemnymi, niezglebionymi oczyma.
Kiedy zegar wybil trzecia, w popielniczce bylo pelno niedopalkow, za to w filizance i dzbanku, stojacych posrod ksiazek i dokumentow, prawie nie bylo juz kawy. Julia zaglebila sie w fotelu i spojrzala na sufit, usilujac uporzadkowac mysli. Wczesniej pozapalala wszystkie swiatla w pokoju, zeby odegnac otaczajace ja widma. Rubieze rzeczywistosci powracaly z wolna, wypelniajac na nowo czas i przestrzen.
Doszla ostatecznie do wniosku, ze do calej sprawy mozna podejsc w sposob duzo bardziej praktyczny. Wedle wlasciwego punktu widzenia, Julia nie powinna przyjmowac roli Alicji, ale raczej doroslej Wendy. Zeby spojrzec na to od takiej strony, wystarczylo zamknac oczy, otworzyc je, popatrzec na van Huysa tak, jak sie patrzy na zwykly obraz sprzed pieciu stuleci, i wziac papier i olowek. Tak tez uczynila, wlewajac w siebie ostatni, zimny lyk kawy. Godzina jest pozna – pomyslala. Spac jej sie zupelnie nie chce, strach ciagle splywa na nia z wyzyn podswiadomosci, wiec uporzadkowanie mysli w swietle ostatnich wydarzen nie bylo wcale rzecza glupia. Absolutnie nie. Zabrala sie wiec do pisania: