Julia potrzasnela zacisnieta piescia przed nosem przyjaciolki.
– Daj mu spokoj. Wiesz dobrze, ze Cesar to swiety czlowiek.
– Wiem, wiem. Ciagle nic, tylko Cesar to, tamto, siamto, od kiedy cie znam… – popatrzyla udreczona na obraz Sergia. – Powinniscie oboje isc do psychoanalityka i zabic mu klina. Juz was widze razem na kozetce, jak nawijacie mu te freudowska gadke: “Widzi pan, panie doktorze, od dziecinstwa nie chcialam posuwac sie z ojcem, wolalam tanczyc walca z antykwariuszem. Ktory notabene jest pedzlem, ale mnie uwielbia…” Zwatpilby, dzidzia.
Julia patrzyla na przyjaciolke, ale nie zdobyla sie nawet na usmiech.
– Jestes bezczelna… Przeciez wiesz, na czym polega nasza przyjazn.
– A kto was tam wie…
– Idz do diabla. Wiesz az za dobrze… – zamilkla i prychnela, wsciekla na sama siebie. – To jakis absurd. Za kazdym razem, kiedy mowisz o Cesarze, zaczynam sie usprawiedliwiac.
– Bo jest w was cos nienormalnego. Przypomnij sobie, nawet jak bylas z Alvarem…
– Zostaw Alvara. Zajmij sie swoim Maxem.
– Moj Max przynajmniej daje mi to, czego mi trzeba… No wlasnie, a co z tym szachista, ktorego wyciagneliscie z kapelusza? Marzylabym, zeby rzucic na niego okiem.
– Na Munoza? – teraz Julia nie mogla powstrzymac usmiechu. – Oj, rozczarowalby cie. Nie jest w twoim typie… Ani w moim – zamyslila sie. Nigdy nie sadzila, ze bedzie go musiala opisac. – Wyglada jak urzednik z czarno-bialych filmow.
– Ale van Huysa ci rozwiazal – Menchu zamrugala szelmowsko z szacunku dla szachisty. – Jakies zdolnosci posiada.
– Na swoj sposob potrafi byc bardzo inteligentny… Ale nie zawsze. Czasem patrzysz i widzisz, ze jest bardzo pewny siebie, ze rozumuje jak maszyna, i nagle doslownie gasnie w oczach. Wtedy dostrzegasz wytarty kolnierzyk koszuli, prostackie rysy i podejrzewasz, ze na pewno jedzie mu ze skarpetek.
– Zone ma?
Julia wzruszyla ramionami. Patrzyla w dal, gdzies poza wystawione w oknie obrazy i zdobne ceramiki.
– Nie wiem. Nie nalezy do tych, co ci sie zwierzaja – zastanowila sie nad wlasnymi slowami, bo zdala sobie sprawe, ze to pytanie nie przyszlo jej nawet do glowy. Munoz interesowal ja nie jako istota ludzka, lecz jako ktos, kto przyda sie przy rozwiazywaniu zagadki. Dopiero poprzedniego dnia, na krotko przedtem, nim znalazla fiszke w domofonie, nim mieli pozegnac sie na zawsze, zdolala co nieco poznac jego zycie wewnetrzne. – Przypuszczam, ze raczej ma zone. Albo mial… Nosi jakies rany, ktore tylko my, kobiety, potrafimy zadac.
– A co Cesar na niego?
– W porzadku. Pewnie go troche smieszy. Cesar odnosi sie do Munoza z wielka galanteria, czasem podszyta ironia… Na przyklad kiedy Munoz w blyskotliwy sposob objasnia jakies posuniecie szachowe, Cesara jakby klula zazdrosc. Ale kiedy tamten odwraca oczy od szachownicy, od razu kapcanieje, a Cesar sie uspokaja.
Przerwala zaskoczona. Ciagle spogladala przez szybe na ulice i wlasnie zobaczyla po drugiej stronie, przy krawezniku, dziwnie znajomy samochod. Gdzies go przedtem juz widziala…
Nadjechal autobus i zaslonil zaparkowany woz. Miala lek wypisany na twarzy, co zaniepokoilo Menchu.
– Cos sie dzieje?
Pokrecila niepewnie glowa. Za autobusem pojawil sie dostawczak i zatrzymal na swiatlach, wiec trudno bylo stwierdzic, czy tamten samochod ciagle stoi. Ale widziala go na pewno. To byl ford.
– Ej, co jest?
Menchu popatrywala to na nia, to na ulice, nic nie rozumiejac. Julia poczula pustke w zoladku, niemile wrazenie, ktore ostatnio zdolala poznac az za dobrze. Stala nieruchoma i skupiona, jakby umiala wysilkiem woli przeniknac wzrokiem przez blache ciezarowki i sprawdzic, czy samochod jeszcze tam jest. Niebieski ford.
Bala sie. Czula, jak strach mrowi sie po calym ciele, jak pulsuje w zylach i w skroniach. W koncu – pomyslala – przeciez ktos moze ja sledzic. I to od paru dni, od kiedy Alvaro i ona… Niebieski ford z zaciemnionymi szybami.
Nagle przypomniala sobie. Stal zaparkowany “na drugiego” przed agencja kurierska, przejechal za nimi na czerwonym swietle na bulwarze tego ranka, kiedy lalo. Dostrzegala go z gory przez firanki mieszkania albo na ulicach tu i owdzie… Przeciez to mogl byc ten sam samochod…
– Julio, dziecinko – Menchu byla powaznie zdenerwowana – jestes cala blada.
Dostawczak ciagle stal na swiatlach. Moze to przypadek. Na swiecie pelno jest niebieskich samochodow z ciemnymi szybami. Zrobila krok w kierunku wystawy i wsunela dlon do kieszeni kurtki, ktora przewiesila sobie przez ramie. Alvaro w wannie z odkreconymi kranami. Grzebala na oslep, odsuwajac na bok papierosy, zapalniczke, puderniczke. Trafiajac na kolbe derringera, odczula jakas radosna pocieche, a jednoczesnie patetyczna nienawisc wobec tego niewidocznego teraz wozu, symbolu jej nagiego leku. Skurwysynu – pomyslala, a dlon w kieszeni zacisnieta na pistolecie zaczela sie trzasc ze strachu i ze zlosci. – Skurwysynu, nie wiem, kim jestes, i wprawdzie na razie jest ruch czarnych, ale ja ci pokaze szachy… Ku zdumieniu Menchu wyszla na ulice z zacieta mina, wpatrzona w ciezarowke zaslaniajaca tajemniczy samochod. W chwili kiedy znow zapalilo sie zielone, minela wozy zaparkowane na chodniku. Obskoczyla jakis zderzak, puscila mimo uszu klakson za plecami i juz, juz miala wyszarpnac z kieszeni derringera, zeby przepedzic ciezarowke, kiedy, dotarlszy posrod spalin na druga strone jezdni, zobaczyla, jak niebieski ford z zaciemnionymi szybami, o numerach rejestracyjnych konczacych sie na TH, oddala sie od niej, niknac w ruchu ulicznym.
IX. Fosa przy Wrotach Wschodnich
ACHILLES: A co sie dzieje, jesli natrafi sie na obraz
wewnatrz obrazu, w ktory juz sie weszlo?
ZOLW: Dokladnie to, czego sie spodziewasz, panie:
wnika sie w ten obraz w obrazie.
Douglas R. Hofstadter,
– …To juz pewna przesada, kochanie. – Cesar nawijal spaghetti na widelec. – Wyobrazasz sobie…? Praworzadny obywatel, prowadzac swoj, przypadkowo niebieski, samochod staje rownie przypadkowo na swiatlach i widzi, jak podchodzi do niego bazyliszek pod postacia ladnej dziewczyny i ni stad, ni zowad mierzy do niego z pistoletu. – Popatrzyl na Munoza, jakby rozsadek tego ostatniego mogl przyjsc mu z odsiecza. -…Przeciez kazdy by chyba zmartwial?
Szachista, ktory krecil wlasnie na obrusie kulke z chleba, znieruchomial, jednak nie podniosl wzroku.
– Ale nie udalo jej sie. To znaczy, nie strzelila – odezwal sie cicho. – Samochod zdazyl odjechac.
– Logiczne. – Cesar siegnal po kieliszek wina
Julia oparla sztucce o krawedz talerza, obok prawie nietknietej lasagni. Uczynila to gwaltownie i z halasem, czym zasluzyla sobie na zbolale, pelne wyrzutu spojrzenie antykwariusza rzucone znad kieliszka.
– Posluchaj, gluptaku. Samochod stal tam, zanim zrobilo sie czerwone, mial wolna droge. Ale stal, i to dokladnie przed galeria, kapujesz?
– Kochanie, sa setki takich samochodow. – Cesar delikatnie postawil kieliszek na stole, osuszyl usta i przywolal na twarz lagodny usmiech. – A moze to byl – dodal, znizajac tajemniczo glos – jakis adorator twojej cnotliwej Menchu. Jakis umiesniony, czerstwy streczyciel, co ma nadzieje wykolegowac Maxa. Czy ktos w tym rodzaju.
Julia czula gluche rozdraznienie. Wsciekalo ja, ze w momentach kryzysowych Cesar ubieral sie w szatki napastliwego zlosliwca, niczym stara zmija. Ale teraz nie chciala tracic nerwow na dyskusje. Zwlaszcza przed Munozem.
– Rownie dobrze – odparla, kiedy juz sie opanowala i policzyla do pieciu – mogl to byc ktos, kto wolal sie na wszelki wypadek zmyc, jak tylko zobaczyl, ze wychodze z galerii.