– Jak tam sledztwo?

– Pewnie w koncu znajda morderce, o ile taki istnieje. Zawsze kogos znajduja.

– Podejrzewa pani kogos? Julia wybuchla smiechem.

– Boze swiety, pewnie, ze nie – zamyslila sie z grymasem niepewnosci na twarzy. – Przynajmniej nie chcialabym…

– Spojrzala na szachiste. – Mam wrazenie, ze prowadzenie sledztwa w sprawie zbrodni, ktorej moglo nie byc, bardzo przypomina to, co pan zrobil z obrazem.

Munoz skrzywil usta w niedokonczonym usmiechu.

– Wszystko zapewne jest kwestia logiki – odparl. – Moze tyle detektyw i szachista maja ze soba wspolnego… – Przymknal oczy, wiec Julia nie potrafila orzec, czy zartowal, czy mowil serio. – Podobno Sherlock Holmes grywal w szachy.

– Czytuje pan kryminaly?

– Nie. Chociaz to, co czytuje, troche je przypomina.

– Co na przyklad?

– Rzecz jasna, ksiazki o szachach. I jeszcze o zabawach matematycznych, problemach logicznych… Takie rzeczy.

Przeszli przez opustoszala aleje. Dotarlszy do przeciwleglego chodnika, Julia znow ukradkiem popatrzyla na swojego rozmowce. Nie wygladal na kogos o porazajacej inteligencji. Poza tym raczej trudno bylo przypuszczac, zeby mu sie w zyciu wiodlo. Gdy tak szedl z rekami w kieszeniach, w koszuli z pomietym kolnierzykiem i z duzymi uszami sterczacymi ponad plaszczem, robil wrazenie dokladnie tego, kim byl: posepnego urzednika, ktory ze swiata przecietnosci mogl uciec tylko w swiat kombinacji, zagadnien i ich rozwiazan, a znajdowal go wlasnie w szachach. Najdziwniejsze u niego bylo spojrzenie, ktore gaslo z chwila, gdy nie padalo juz na szachownice. I jeszcze ten sposob przechylania glowy, jakby jakis straszny ciezar uciskal mu kregi szyjne. Moze mialo to sprawic, zeby swiat zewnetrzny splywal po nim, dotykajac go jak najmniej. Przypominal troche jencow wojennych z dawnych dokumentalnych filmow wojennych, co to maszeruja ze spuszczonymi glowami. Mozna go bylo bez omylki wziac za pokonanego jeszcze przed bitwa, kogos, kto budzi sie co rano z kleska od razu wypisana w oczach.

A przeciez mial w sobie cos jeszcze. Kiedy objasnial posuniecie w zagmatwanej partii, robil to z ulotna iskra rzetelnosci, a nawet nieprzecietnej inteligencji. Jak gdyby wewnatrz, pod pozorami lichej powierzchownosci, kryl sie niezwykly talent logiczny, matematyczny czy jakis inny, dzieki ktoremu jego slowa i postawa emanowaly pewnoscia i niekwestionowanym autorytetem.

Dobrze byloby poznac go blizej. Zdala sobie sprawe, ze niczego o nim nie wie poza tym, ze gra w szachy i ze jest buchalterem. Ale obudzila sie za pozno. Wykonal swoje zadanie, a na kolejne spotkanie szanse byly marne.

– Dziwna ta nasza znajomosc – powiedziala na glos.

Munoz bladzil przez pare sekund spojrzeniem wokol siebie, jakby szukal potwierdzenia dla tych slow.

– Typowa znajomosc szachowa… – odrzekl. – Trwala dokladnie tyle, ile ciagnie sie partia. – Znowu sie usmiechnal w ten dziwny sposob, ktory niczego nie oznaczal.

– Niech pani zadzwoni, jak zechce pani jeszcze raz pograc.

– Pan mnie peszy – odezwala sie ni stad, ni zowad.

– Na serio.

Zatrzymal sie i spojrzal na nia zdumiony. Juz sie nie usmiechal.

– Nie rozumiem.

– Ja tez nie, prawde mowiac. – Julia zawahala sie, niepewna gruntu, po ktorym sie porusza. – W panu sa jakby dwie rozne osoby. Czasem jest pan niesmialy i zamkniety w sobie, wzruszajaco niezdarny… Ale gdy tylko sytuacja zaczyna pachniec szachami, nabiera pan oszalamiajacej pewnosci siebie.

– No i? – Szachista beznamietnie czekal na dalszy tok rozumowania.

– No i nic – zacukala sie, troche zawstydzona wlasnym brakiem taktu, by wreszcie z usmieszkiem zadrwic z samej siebie. – Wyobrazam sobie, jak to absurdalnie brzmi o swicie. Przepraszam.

Stal przed nia z rekami w kieszeniach plaszcza, z wystajaca, gladko wygolona grdyka nad rozpietym kolnierzykiem koszuli, z glowa przechylona w lewo, jakby przezuwal uslyszane wlasnie slowa. Ale juz nie wygladal na zbitego z tropu.

– Ach, tak – powiedzial i ruchem podbrodka dal jej do zrozumienia, ze pojmuje, chociaz Julia nie za bardzo wiedziala, co pojmuje. Nastepnie spojrzal za jej plecy, moze w nadziei, ze ktos podrzuci mu zapomniane slowo. I wreszcie zrobil cos, co pozniej dziewczyna zawsze wspominala z najwyzszym oslupieniem. Dokladnie tam, w tym momencie, w niespelna kilku zdaniach, tonem chlodnym i bezosobowym, jakby chodzilo o kogos innego, strescil jej swoje zycie. Przynajmniej Julia tak to odebrala. Ku jej zaskoczeniu trwalo to doslownie chwile, nie bylo zadnej pauzy czy szczegolnej intonacji, za to przy zachowaniu absolutnej precyzji, z jaka Munoz zazwyczaj tlumaczyl ruchy w szachach. I dopiero kiedy skonczyl i znow zapadl w milczenie, na jego wargach zagoscil na powrot usmieszek, bedacy moze rodzajem leciutkiej autoironii, kpiny z czlowieka, ktorego wlasnie opisal, a do ktorego szachista nie zywil w glebi duszy ani wspolczucia, ani pogardy, mial za to dla niego cos na ksztalt pozbawionej zludzen, wyrozumialej solidarnosci. A Julia dluzsza chwile trwala przed nim nieruchomo, nie wiedzac, co powiedziec, i zastanawiala sie, jakim, u diabla, cudem ten czlowiek, ktory nie zawraca sobie glowy slowami, potrafi opowiedziec tak duzo tak trafnym jezykiem. Dowiedziala sie o chlopcu, ktory gral w myslach w szachy, patrzac na sufit sypialni, kiedy ojciec karal go za opuszczanie sie w nauce. Dowiedziala sie o kobietach, ktore z zegarmistrzowska precyzja potrafia rozebrac mezczyzne na kolka i sprezynki. Dowiedziala sie o samotnosci, bedacej parawanem przed kleska i beznadzieja. Wszystko to zrozumiala naraz, nawet nie majac czasu sie nad tym zastanowic, a pod koniec, ktory nastapil zaraz po poczatku, wcale nie byla pewna, jaka czesc z tego uslyszala z jego ust, a jaka wyobrazila sobie sama. Zalozywszy oczywiscie, ze Munoz faktycznie zrobil cos ponad to, ze wtulil nieco glowe w ramiona i usmiechnal sie jak zmeczony gladiator, obojetny na kierunek, ktory wskaze kciuk decydujacy o jego losie. Kiedy zas przestal w koncu mowic, o ile w ogole zaczal, a szary brzask oswietlil mu pol twarzy, druga polowe pozostawiajac w mroku – Julia pojela z cala wyrazistoscia, czym dla tego faceta jest maty skrawek plaszczyzny podzielony na szescdziesiat cztery biale i czarne kwadraty: miniaturowym polem bitwy, na ktorym rozgrywa sie tajemnica zycia, sukcesow i porazek, straszliwych, sekretnych sil, ktore rzadza ludzkim losem.

Poznala te prawde w ciagu niecalej minuty. A takze nature tego usmiechu, ktory nigdy do konca nie zdolal zagoscic na jego ustach. I powoli pochylila troche glowe, bo byla dziewczyna inteligentna i wszystko zrozumiala. On zas popatrzyl w niebo i powiedzial, ze robi sie zimno. Wtedy ona wyciagnela paczke papierosow, poczestowala go, on wzial – i wowczas pierwszy i przedostatni raz widziala, jak Munoz pali. Ruszyli w dalsza droge, by zatrzymac sie przed brama domu Julii. Tutaj szachista mial nieodwolalnie wypasc z calej historii, wiec wyciagnal reke, zamierzajac sie pozegnac. Ale w tym momencie Julia zerknela na domofon i zobaczyla niewielka koperte wielkosci wizytowki, zlozona i wcisnieta w szparke kolo jej dzwonka. A gdy otworzyla i wyjela ze srodka karteczke, zrozumiala, ze Munoz w zadnym razie nie powinien odchodzic. I ze zdarzy sie jeszcze pare rzeczy, na pewno niedobrych, zanim ostatecznie pozwoli mu odejsc.

– Nie podoba mi sie – powiedzial Cesar. Julia zauwazyla, ze palce obejmujace fifke z kosci sloniowej drza nieznacznie. – Wcale mi sie nie podoba, ze jakis wariat lazi sobie swobodnie i bawi sie z toba w Fantomasa.

Mozna bylo odniesc wrazenie, ze slowa antykwariusza byly sygnalem, na ktory wszystkie znajdujace sie w sklepie zegary, jeden po drugim badz jednoglosnie, roznymi tonami od slabego szmeru po ciezki brzek zegarow sciennych, wybily cztery kwadranse i godzine dziewiata. Ale mimo tego zbiegu okolicznosci Julii nie bylo do smiechu. Spogladala na zamknieta za szklem Lucynde Bustellego i czula sie tak samo krucha jak ona.

– Mnie sie tez nie podoba. Ale nie jestem pewna, czy mamy jakis wybor.

Odwrocila sie od porcelanowej lalki i popatrzyla na stol w stylu regencji, na ktorym Munoz rozlozyl juz swoja mala kieszonkowa szachownice i ponownie ustawil bierki zgodnie z sytuacja namalowana przez van Huysa.

– Niech no ten kanalia wpadnie mi w rece – mruknal Cesar, zerkajac podejrzliwie na karteczke, ktora Munoz trzymal za sam rog, jak pionka, ktorego nie wie, gdzie postawic. -Jesli to ma byc zart, to stanowczo przekroczyl granice smiesznosci…

– To nie jest zart – zaoponowala Julia. – Zapomniales o biednym Alvarze?

– Zapomniec? – Antykwariusz podniosl fifke do ust i wypuscil gwaltownie dym. – Bardzo bym sobie tego

Вы читаете Szachownica Flamandzka
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату