rozwiazac zagadke.
Julia skinela powoli glowa. Jedno proste zdanie Munoza wystarczylo, by zakatek szachownicy, ktory do niedawna zional statyczna nuda, teraz oferowal nieskonczone mozliwosci. Ten facet z jakas niezwykla magia prowadzil innych przez zawily, bialo-czarny labirynt pelen ukrytych kluczy. Tak jakby poslugiwal sie siecia niewidocznych polaczen pod plansza, ukazujaca niemozliwe, nieoczekiwane kombinacje, ktore stawaly sie cialem, gdy tylko o nich wspomnial, i ujawnialy sie widzom w calej okazalosci, jakby naprawde trudno ich bylo przedtem nie dostrzec.
– Rozumiem – odparla po paru sekundach. – Biala bierka chronila czarna dame przed wieza. A kiedy ruszyla sie z linii strzalu, dama znalazla sie w szachu.
– Wlasnie.
– A co to byla za bierka?
– Moze sama pani sprawdzi?
– Bialy pionek?
– Nie. Jeden zostal zbity na a5 albo b6, drugi duzo dalej od tego rejonu. Pozostale tez nie mogly tego zrobic.
– No to nic mi nie przychodzi do glowy.
– Niech pani uwaznie popatrzy na szachownice. Moglem od razu pani powiedziec, ale pozbawilbym pania przyjemnosci, na ktora chyba pani zasluzyla… Niech sie pani spokojnie zastanowi. – Pokazal barek, wyludniona ulice, filizanki z kawa na stoliku. – Nigdzie sie nie spieszymy.
Julia zaglebila sie w szachownicy. Po jakims czasie, nie odrywajac od niej wzroku, wyciagnela papierosa i usmiechnela sie nieznacznie.
– Chyba mam – oznajmila czujnie.
– Slucham.
– Goniec, ktory chodzi po bialych polach, stoi nietkniety na f1 i nie mial czasu, zeby przejsc z b3, a z b4 nie mogl, bo to jest pole czarne… – Zerknela na Munoza, szukajac akceptacji, po czym kontynuowala: – To znaczy potrzebowalby co najmniej – policzyla przesuwajac palcem nad szachownica – trzech ruchow, zeby dostac sie z b3 na swoje obecne miejsce… Czyli ze to nie bialy goniec umozliwil wiezy szach czarnej damie. Dobrze kombinuje?
– Swietnie. Prosze dalej.
– Nie mogla tez zrobic tego biala krolowa, ktora teraz stoi na e1. Ani bialy krol… Natomiast bialy goniec chodzacy po czarnych kwadratach, ktory juz zostal zbity, nie mogl stac na b3.
– Bardzo dobrze – potwierdzil Munoz. – A dlaczego?
– Bo pole b3 jest biale. Ale gdyby ten goniec ruszyl sie z b4, ciagle stalby na szachownicy, a go tam nie ma. Pewnie zostal zbity duzo wczesniej, w innym momencie partii,
– Prawidlowe rozumowanie. Czyli co nam zostaje?
Julia popatrzyla na szachownice, czujac, ze nagly zimny dreszcz przechodzi ja po plecach i ramionach, jakby za dotknieciem ostrza noza. Do wyboru pozostawala tylko jedna figura, o ktorej jeszcze nie wspomniala.
– Zostaje konik – powiedziala mimowolnym szeptem i przelknela sline. – Bialy konik.
Munoz pochylil sie ku niej z powazna mina.
– Bialy skoczek, otoz to. – Chwile siedzial, nic nie mowiac, i patrzyl nie na szachownice, a na Julie. – Bialy skoczek, ktory z b4 przeszedl na c2, odslaniajac tym ruchem grozna dla czarnego hetmana wieze… I wlasnie tam, na c2, czarny hetman, chroniac sie przed szachem i chcac zdobyc przewage liczebna, zbil skoczka. – Munoz znowu zamilkl, sprawdzajac, czy o czyms waznym nie zapomnial. Wreszcie blask w jego oczach przygasl, jakby ktos przekrecil wylacznik. Szachista oderwal wzrok od Julii, jedna reka zgarnal bierki, druga zamknal szachownice, konczac tym gestem swoj udzial w sprawie.
– Czarna krolowa – powiedziala oslupiala Julia, niemalze slyszac warkot, z jakim jej umysl pracowal na najwyzszych obrotach.
– Tak. – Munoz wzruszyl ramionami. – Czarna krolowa zabila rycerza… Cokolwiek to oznacza.
Julia podniosla do ust papierosa, ktory byl juz tylko kupka zaru, zaciagnela sie mocno, parzac sobie palce i rzucila resztke na podloge.
– To oznacza – wymamrotala, wciaz oszolomiona odkryciem – ze Ferdynand Altenhoffen jest niewinny… – Zasmiala sie sucho i z niedowierzaniem popatrzyla na szkic partii, lezacy nadal na blacie. Nastepnie wyciagnela dlon i polozyla palec wskazujacy na polu cl, na fosie Wrot Wschodnich cytadeli ostenburskiej, gdzie zabito Rogera d'Arras. – To oznacza – dodala czujac dreszcz – ze Beatrycze Burgundzka kazala zamordowac rycerza.
– Beatrycze Burgundzka?
Julia przytaknela. Teraz wszystko wydawalo sie tak jasne, tak oczywiste… Sama strzelilaby sobie w leb za kare, ze wczesniej na to nie wpadla. Cala partia, caly obraz doslownie wykrzykiwaly te prawde. Van Huys uwiecznil ja z wielka starannoscia, co do szczegolu.
– Nie moglo byc inaczej… Czarna dama, oczywiscie: Beatrycze, ksiezna Ostenburga. – Chwile szukala slow. – Przekleta zmija.
Widziala to teraz az nadto wyraznie: malarza, ktory porusza sie po swojej pachnacej oliwami i terpentyna pracowni – od swiatla okiennego ku lojowym swiecom stojacym tuz przy obrazie. Miesza pigment miedziowy z zywica, zeby uzyskac zdecydowana zielen, ktora oprze sie stuleciom. Potem powoli kladzie ja kolejnymi pociagnieciami pedzla, uzupelnia faldy sukna przykrywajacego stol, zamalowuje napis
Chyba jakos tak to sie odbylo, a stary mistrz na pewno zlorzeczyl przez zacisniete zeby, manewrujac z wolna pedzlem, a tymczasem w blasku swiec zywo lsnily niedawno polozone na debowej desce kolory. Moze wlasnie w tym momencie potarl sobie zmeczone oczy i pokrecil glowa. Wzrok mial juz nie ten, i to od jakiegos czasu. Czul uplywajace lata. Z coraz wiekszym trudem potrafil sie skupic nawet nad jedyna rozrywka, jaka zima, gdy dni sa krotsze, a swiatla mniej, pomagala mu zapomniec o malowaniu: nad szachami. Te pasje dzielil z nieszczesnym panem Rogerem, ktory za zycia byl jego protektorem i przyjacielem i pomimo roznicy stanu i pozycji nie brzydzil sie poplamionego farbami kaftana, kiedy odwiedzal go w pracowni, zeby rozegrac partyjke posrod olejkow, glinek, pedzli i nieukonczonych obrazow. Jak nikt potrafil na przemian toczyc walke na bierki i gawedzic o sztuce, milosci i wojaczce. Albo wyglaszac niezwykle mysli, jak ta, czesto powtarzana, a dzis brzmiaca w uszach zlowrogo: ze szachy to gra dla ludzi, ktorzy lubia bezczelnie przechadzac sie po paszczy Diabla.
Obraz byl juz gotowy. W mlodych latach Pieter van Huys wraz z ostatnim pociagnieciem pedzla odmawial byl krotka modlitwe dziekczynna za szczesliwe dokonczenie dziela. Ale z uplywem lat jego usta coraz bardziej milkly, oczy stawaly sie coraz suchsze, a wlosy posiwialy. Skinal tylko glowa, odlozyl pedzel do glinianego pojemnika wypelnionego rozpuszczalnikiem i wytarl palce w pomiety skorzany fartuch. Nastepnie podniosl kandelabr i cofnal sie o krok. Niech mu Bog wybaczy, ale trudno bylo w tym momencie nie doswiadczac uczucia dumy. Partia szachow znacznie wykraczala poza tresc zamowienia ksiecia pana. Na obrazie bylo wszystko: zycie, piekno, milosc, smierc, zdrada. Ta debowa deska jest dzielem sztuki, ktore przezyje i jego, i tych, ktorych na niej przedstawil. Stary mistrz flamandzki poczul w sercu chlodny powiew niesmiertelnosci.
Zobaczyla Beatrycze Burgundzka, ksiezna Ostenburga, jak siedzi pod oknem i czyta