Dawniej, w domu, oczywiscie nosilem kolczyki i inna bizuterie, zwlaszcza kiedy szedlem na randke. Mialem piekne klipsy z wielkimi rubinami, ktore kiedys nalezaly do dziadka mojej matki. Lubie bizuterie i przykro mi bylo z nia sie rozstawac, kiedy wstapilem do wojska…
To jednak byl rodzaj klejnociku, ktory widocznie pasowal do munduru. Nie mialem przeklutych uszu, matka uwazala to za niestosowne dla chlopcow, ale moglem nosic klipsy. Zostalo mi tez jeszcze troche pieniedzy.
— Panie sierzancie? Gdzie pan dostal takie kolczyki? Bardzo ladne.
Nie usmiechnal sie, ale powiedzial:
— Podobaja ci sie?
— Bardzo! — Czyste zloto podnosilo blask naszywek i szamerunku na mundurze, bardziej chyba niz jakiekolwiek szlachetne kamienie. Pomyslalem, ze para kolczykow ze zwyczajnie skrzyzowanymi piszczelami wygladalaby jeszcze ladniej. — Czy tu, w bazie, maja takie?
— Nie, w bazie ich nie sprzedaja. — I dodal: — Nie sadze zreszta, bys mogl je kupic, ale wiesz co? Jak znajdziemy sie w takim miejscu, gdzie bedziesz mogl je nabyc, to ci powiem. Przyrzekam.
Wkrotce potem mialem okazje nabyc je dla siebie i przekonalem sie, ze cena byla przesadnie wygorowana jak na taka zwykla ozdobe.
Byla to operacja Pluskwo-Pajeczaki, pierwsza odnotowana w ksiazkach do historii bitwa o Klendathu, w jakis czas po tym jak zostalo zniszczone Buenos Aires.
Trzeba bylo dopiero zburzenia tego miasta, by Ziemianie zdali sobie sprawe, ze cos sie dzieje w kosmosie. Ludzie, ktorzy nigdy tam nie byli, tak naprawde nie wierzyli w istnienie innych planet.
Jednak to, co stalo sie z Buenos Aires, rzeczywiscie wstrzasnelo cywilami i zaczeto glosno domagac sie sciagniecia wszystkich sil powietrznych do domu i umieszczenia ich na orbicie wokol Ziemi, by nie dopuscic zadnego intruza na obszar Federacji Ziemskiej. Oczywiscie byla to glupota. Wojen nie wygrywa sie dzieki obronie, ale przez atak. Wtedy jednakze nikt nie pytal mnie o zdanie — mialem sluchac rozkazow. Pomijajac niemoznosc sciagniecia do domu naszych jednostek ze wzgledu na zobowiazania traktatowe i bezpieczenstwo planet bedacych koloniami Federacji, bylismy wowczas zajeci czyms zupelnie innym. Prowadzeniem wojny z Pluskwo- Pajeczakami.
Mysle, ze zburzenie Buenos Aires dotknelo mnie nieco mniej niz innych. Bylismy wtedy oddaleni od Ziemi o kilka parsekow, pedzilismy z predkoscia Czerenkowa i wiadomosc ta dotarla do nas z innego statku, gdy juz te predkosc wytracalismy.
Pomyslalem wtedy: „Och, jakiez to straszne” i przykro mi bylo ze wzgledu na pewnego chlopaka, Parteno, ktory znajdowal sie w naszej zalodze.
Jednak okazalo sie, ze strata Buenos Aires miala dla mnie ogromne znaczenie i w duzym stopniu zmienila moje zycie. Ale o tym przekonalem sie dopiero w pare miesiecy pozniej.
Wowczas cala moja uwage pochlanial zblizajacy sie atak na Klendathu, planete Pluskwo-Pajeczakow.
Czas bezposrednio przed katapultowaniem spedzilismy unieruchomieni pasami w kojach, nakarmieni narkotykami i nieprzytomni. Sztuczna grawitacja w Valley Forge zostala wylaczona, aby zaoszczedzic energii i miec pozniej wieksza szybkosc.
Kiedy przyszla pora zrzutu, wyznaczono mnie jako nadliczbowego przy kapralu Dutchu Bamburgerze. Udalo mu sie ukryc przyjemnosc, jaka sprawila mu ta nowina i gdy tylko sierzant odszedl, warknal do mnie:
— Sluchajcie, szeregowy, macie trzymac sie za mna i nie wchodzic mi w droge. Jak bedziecie mi przeszkadzac, to rozwale wam ten glupi leb!
Skinalem tylko glowa i zaczalem sobie zdawac sprawe, ze to nie bedzie zrzut cwiczebny. Potem zaczelo mna trzasc, a potem znalezlismy sie na dole.
Operacja Pluskwo-Pajeczaki powinna sie nazywac operacja Dom Wariatow. Wszystko poszlo zle.
Byla zaplanowana jako uderzenie zmasowane majace powalic wrogow na kolana, umozliwiajac natychmiastowe zajecie stolicy, obiektow kluczowych na calej planecie i zakonczenie wojny. Zamiast tego niewiele brakowalo, abysmy wojne przegrali.
Nie krytykuje generala Diennesa. Nie wiem, czy to prawda, ze domagal sie zwiekszenia liczebnosci sil wojskowych i wiekszego poparcia, a ustapil pod presja Marszalka Nieba. Zreszta to nie moj interes. Watpie tez czy ci wszyscy, co madrza sie poniewczasie, znali rzeczywiste fakty.
Ja zas wiem, ze general zostal katapultowany razem z nami, ze dowodzil nami na dole i kiedy sytuacja stala sie krytyczna, sam poprowadzil manewr, ktory nas uratowal.
Na Klendathu pozostaly tylko jego radioaktywne szczatki, jest o wiele za pozno, by postawic go przed sadem wojennym, po co wiec o tym mowic?
Mam jednak co nieco do powiedzenia tym strategom, co wygniataja tylkami fotele, a sami nigdy nie dokonali zrzutu.
Tak, zgadzam sie, ze planete Pluskwo-Pajeczakow mozna bylo zaslac bombami wodorowymi. Ale czy dzieki temu wygralibysmy wojne?
Pluskwo-Pajeczaki to nie to co my. Te pseudopajeczaki nie sa nawet podobne do pajakow. Sa antropoidami i wygladaja jak olbrzym w oczach wariata. Sa inteligentne, lecz swa organizacja spoleczna i psychologiczna bardziej przypominaja mrowki czy termity. Tworza grupy komunalne, rojowiska poddane bezwzglednej wladzy dyktatorskiej.
Zbombardowanie ich planety spowodowaloby smierc zolnierzy i robotnikow, ale ocalalyby kasty mozgowcow i krolowe. Watpie, czy nawet dobrze wycelowane uderzenie wodorowa rakieta ryjaca zdolaloby zabic krolowa. Nie wiemy, jak gleboko ma ona swoje siedlisko. I wcale mi nie spieszno dociec prawdy… Zaden z chlopcow, ktorzy zapuscili sie w te jamy, nie wyszedl zywy.
Przypuscmy nawet, ze zniszczylibysmy produkcyjna powierzchnie Klendathu. Pozostalyby im statki powietrzne i kolonie na innych planetach, a ich Naczelne Dowodztwo funkcjonowaloby dalej.
Dopoki sie nie poddadza — nie ma konca wojny. Wtedy jeszcze nie mielismy bomb nowa i nie moglismy rozlupac Klendathu jak orzecha. Skoro dostaja w skore, a nie chca sie poddac, wojna musi trwac.
Gdyby mogli sie poddac…
Ich zolnierze poddac sie nie moga, a robotnicy nie moga walczyc — mozna stracic nie wiadomo ile czasu i amunicji strzelajac do robotnikow, a oni nie potrafia prosic o laske! Kasta zolnierzy nigdy sie nie poddaje.
Nie nalezy jednak popelniac bledu i sadzic, ze Pluskwo-Pajeczaki sa rownie glupie, jak na to wygladaja.
Ich wojownicy sa zreczni, wyszkoleni i agresywni — pod warunkiem, ze zaczna strzelac pierwsi. Wtedy mozesz mu spalic jedna noge, dwie, trzy nogi, a on bedzie posuwal sie dalej. Spal mu cztery nogi, a on przewroci sie na grzbiet i bedzie wciaz strzelal. Musisz dobrac sie do jego komory nerwowej i gdy ja uszkodzisz, to przeleci obok ciebie, strzelajac byle gdzie, az wpadnie na jakies mury czy kamienie.
Zrzut byl od poczatku pechowy. W naszej eskadrze znajdowalo sie piecdziesiat statkow, ktore mialy wyjsc z predkosci Czerenkowa w doskonale skoordynowanej formacji, trafic na orbite z predkoscia odrzutowa, a potem zrzucic nas w przewidzianym z gory miejscu. Na pewno latwe to nie bylo, ale jak cos nawali, konsekwencje zawsze spadaja na P.Z. Okazalo sie, ze mielismy wielkie szczescie. Statek Valley Forge pedzac w scisnietej formacji zderzyl sie z Ypres i oba statki zostaly zniszczone. Nam jednak, choc nie wszystkim, udalo sie wydostac z kanalow wyrzutowych, bo mimo tej kolizji statek wciaz wystrzeliwal kapsuly.
Wewnatrz kokonu spadajacego w dol nie bylem tego swiadom. Przypuszczam, iz dowodca naszej kompanii wiedzial, ze statek jest stracony, a wraz z nim polowa zalogi. Byl katapultowany jako pierwszy i nagle stracil lacznosc obwodowa z pilotem.
Spytac go jednak nie mozna, bo z wyprawy nie powrocil.
A mnie stopniowo zaczelo switac, ze z nami mogila.
Nastepne osiemnascie godzin to byl koszmar. Niewiele z tego pamietam, jakies wyrywkowe, mrozace krew w zylach sceny.
Nigdy nie lubilem pajakow. Zwykly domowy pajak przyprawial mnie o gesia skorke. O tarantuli nie moglem