wprost pomyslec i nie jadalem homarow, krabow ani innego takiego swinstwa. Kiedy po raz pierwszy zobaczylem Pluskwo-Pajeczaka, mozg mi po prostu stanal i zaczalem nieprzytomnie wrzeszczec. Dopiero po chwili zorientowalem sie, ze go zabilem i przestalem krzyczec. Chyba to byl robotnik, bo przeciez wowczas nie bylem w stanie zmierzyc sie z wojownikiem.

Ale i tak znajdowalem sie w lepszej sytuacji niz ci z Korpusu K-9. Mieli byc zrzuceni, gdyby zrzut sie udal, na obrzezu pola naszego ostrzalu. Neopsy powinny ustawic sie na zewnatrz i sluzyc taktycznymi wskazowkami sekcjom zabezpieczajacym peryferie.

Neopies slyszy, widzi, weszy i przekazuje swemu panu wiadomosci odebrane przez radio. Przy sobie ma tylko radio i ladunek wybuchowy. Jesli zostanie powaznie ranny lub schwytany, sam wysadza sie w powietrze.

Biedne psy odczuwaja wobec Pluskwo-Pajeczaka jeszcze wiekszy wstret niz ja. Sa oczywiscie takie neopsy, ktore od malenkosci przyzwyczaja do widoku i smrodu Pluskwo-Pajeczaka, lecz te akurat nie byly jeszcze tresowane.

Ale nie dosc tego. Wlasciwie wszystko szlo zle, choc niezupelnie zdawalem sobie z tego sprawe. Trzymalem sie tuz za Dutchem starajac sie zabijac i razic ogniem wszystko, co sie ruszalo i do kazdej spostrzezonej jamy wrzucalem granaty.

Wkrotce doszedlem do tego, ze moglem zatluc Pluskwo-Pajeczaka nie marnujac ani amunicji, ani mieszanki napedowej umozliwiajacej skoki. Nie nauczylem sie jednak rozrozniac, ktore byly szkodliwe, a ktore nie. Tylko jeden na piecdziesieciu jest wojownikiem, ale jest taki wsciekly, ze nadrabia za tamtych czterdziestu dziewieciu.

Ich przyboczne uzbrojenie nie jest ani w polowie ciezkie jak nasze. Jest to jednak bron smiercionosna — wypuszczaja wiazki specjalnych promieni, ktore przenikaja przez zbroje i tna cialo, jakby to bylo jajko ugotowane na twardo.

A co gorsza mozg kierujacy ich dzialaniami nie znajduje sie tam, gdzie moglbys go dosiegnac — miesci sie gleboko, w jednej z tych jam.

Przez dluzszy czas Dutchowi i mnie sprzyjalo szczescie. Mlocilismy co sie dalo na przestrzeni jakiejs mili kwadratowej, zapychalismy dziury bombami i zabijalismy wszystko, co pojawilo sie na powierzchni. Oszczedzalismy przy tym, na wszelki wypadek, paliwo do swoich silnikow odrzutowych.

Zadaniem naszym bylo oczyszczenie tego obszaru, zeby bez przeszkod mogly przybyc posilki i ciezki sprzet bojowy.

To nie byl rajd — to byla bitwa.

Mielismy utworzyc przyczolek desantowy i utrzymac go, aby przybywajace jednostki mogly zajac i spacyfikowac cala planete.

Tylko ze to sie nam nie udalo.

Nasza wlasna sekcja sprawiala sie jak nalezy. Znajdowala sie jednak w niewlasciwym miejscu i nie miala kontaktu z innymi sekcjami. Dowodca oddzialu i sierzant zostali zabici i nie bylismy w stanie dokonac przegrupowania. Trzymalismy sie jednak twardo i gdyby przybyly posilki, moglibysmy przekazac im zdobyty teren.

Tylko ze nie przybyly.

Zostaly zrzucone tam, gdzie nas powinni byli zrzucic. Napotkali opor wrogich krajowcow i ugrzezli.

Nigdy ich juz nie zobaczylismy.

Trwalismy wiec tam, gdzie bylismy. Zaczely padac ofiary. Wyczerpywala sie amunicja, mieszanka pozwalajaca na skoki i energia obslugujaca kombinezony.

Wydawalo sie, ze trwa to juz cale wieki.

Smigalismy razem z Dutchem wzdluz jakiegos muru w strone, z ktorej dochodzilo wolanie o ratunek. Nagle przed Dutchem otworzyla sie otchlan, wyjrzal z niej Pluskwo-Pajeczak, a Dutch upadl.

Rzucilem granat do otworu i odwrocilem sie, zeby zobaczyc, co sie stalo Dutchowi. Lezal, ale nie wygladal na rannego. Nie odpowiedzial jednak, kiedy go zawolalem. Temperatura ciala byla bardzo niska, a wskazniki oddychania, bicia serca i pracy mozgu staly na zerze. Nie najlepiej, ale mialem nadzieje, ze to tylko awaria kombinezonu. Zaczalem go wydobywac z tej zbroi…

Raptem uslyszalem wezwanie: Sauve qui peut! Ratuj sie, kto moze!

— Do domu! Zbierac sie i do domu! Sygnal do wszystkich — szesc minut! Ratowac siebie i towarzyszy! Sauve qui…

Zaczalem sie spieszyc.

Dutch nie dawal znaku zycia… Zostawilem go wiec i pognalem.

Wtedy uslyszalem sygnal do odwrotu. Ale nie ten sygnal, ktory powinien zabrzmiec, gdyby pochodzil z Valley Forge. Grano melodie, ktorej nie znalem. Zreszta mniejsza o to, dobrze, ze byl sygnal. Nie zalowalem mieszanki napedowej, pedzilem jak szalony, wpadlem na poklad, gdy juz mieli zamykac wlaz i znalazlem sie w Voortreku, w stanie takiego szoku, ze nie moglem sobie przypomniec swojego numeru seryjnego.

Uslyszalem potem, ze odnieslismy strategiczne zwyciestwo…

Ale ja tam bylem i wiem, ze dostalismy zdrowe lanie.

Po szesciu tygodniach, a czulem sie wtedy o szesc lat starszy, w Bazie na Sanctuary zameldowalem sie u sierzanta Jelala na statku Rodger Young.

W lewym uchu mialem zloty kolczyk — czaszke z jedna koscia. Al Jenkins byl ze mna i tez mial taki. Kociaka juz nie bylo… Tych paru Dzikich Zbikow, ktorzy przezyli, porozdzielano po roznych jednostkach.

Sierzant Jelal powital nas serdecznie, powiedzial, ze znalezlismy sie w doskonalej jednostce, najlepszej we Flocie, na swietnym statku i zdawal sie nie dostrzegac naszych kolczykow. Pozniej przedstawil nas Porucznikowi, ktory potraktowal nas po ojcowsku. Al Jenkins i ja zdjelismy swoje zlote czaszki, bo zauwazylismy, ze zaden Byczy Kark Rasczaka ich nie nosil.

Nie nosili ich, bo tu nie mialo zadnego znaczenia, ilu bojowych zrzutow dokonales ani jakie one byly. Albo byles Byczym Karkiem, albo nie. A jesli nie, to nic ich nie obchodzilo, kim jestes.

Poniewaz przybylismy do nich jako weterani, ktorzy brali udzial w bitwie, przyjeli nas, owszem, z grzecznoscia, ale taka jaka nalezy sie gosciom nie bedacym czlonkami rodziny.

Jednak po tygodniu, po akcji bojowej, w ktorej razem bralismy udzial, stalismy sie jedna rodzina: prawdziwymi Byczymi Karkami. Mowiono do nas po imieniu i ochrzaniano bez urazy z jednej czy drugiej strony.

My rowniez, poza sluzba oczywiscie, zwracalismy sie po imieniu nawet do podoficerow. Sierzant Jelal przewaznie byl na sluzbie, ale czasem mozna go bylo spotkac gdzies po drodze — wtedy byl Jelly i zachowywal sie tak, jakby jego ranga nie miala znaczenia miedzy nami, Byczymi Karkami.

Porucznik jednak byl zawsze Porucznikiem — nigdy panem Rasczakiem ani nawet porucznikiem Rasczakiem. Po prostu — Porucznik i mowilo sie do niego i o nim w trzeciej osobie. Nie bylo innego boga oprocz Porucznika, a sierzant Jelal byl jego prorokiem. Jelly mogl powiedziec nie w swoim wlasnym imieniu i moglo to podlegac dyskusji, ale jesli powiedzial: „Porucznikowi to by sie nie podobalo”, mowil ex cathedra i sprawa byla definitywnie zakonczona.

Porucznik troszczyl sie o kazdego z nas. Nie umiem pojac, jak mogl miec nas wszystkich na oku. Ale gdy tylko zaczynala sie jakas chryja, zaraz przez przewod komendancki dochodzil jego spiewny glos: „Johnson! Sprowadz szosta sekcje! Smitty jest w klopotach”.

Czulismy sie wtedy, jakby nas kto miodem smarowal, ze wlasnie pierwszy dostrzegl to Porucznik, a nie na przyklad dowodca sekcji Smitha.

Poza tym miales calkowita pewnosc, ze poki zyjesz, Porucznik nie da sygnalu ewakuacji i ze bez ciebie nie wejda na poklad statku.

W wojnie z Pluskwo-Pajeczakami byly przypadki, ze zolnierze dostawali sie do niewoli. Ale nigdy sposrod Byczych Karkow Rasczaka.

Jelly byl nam bliski i dbal o nas, jednak wcale nas nie rozpieszczal, chociaz nie skladal na nas raportow do Porucznika. Rzadko kiedy przydzielal karna sluzbe, mial inne sposoby, zeby nas zmieszac z blotem.

Potrafil w czasie inspekcji obrzucic cie wzrokiem od gory do dolu i powiedziec:

— W Marynarce Wojennej wygladalbys nawet niezle. Czemu sie nie przeniesiesz? — i osiagal rezultaty.

Rodger Young byl statkiem koedukacyjnym. Szefem-komandorem byla kobieta. Dziewczyny byly oficerami-

Вы читаете Kawaleria kosmosu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату