— Doprawdy? — Blackie juz nie kpil tak ostro. — Po tej mistrzowskiej analizie zechcesz moze wykorzystac swe talenty do dedukcji i powiesz mi, dlaczego porucznik Silva nie przeniosl go trzy tygodnie temu, kiedy znajdowalismy sie na orbicie Sanctuary.

Sam sie nad tym zastanawialem. Jesli ma sie kogos przeniesc, nalezy wykorzystac nadarzajaca sie okazje i zrobic to bez ostrzezenia. Tak jest w ksiazce. Spytalem ociagajac sie:

— Czy porucznik Silva byl juz wtedy chory?

— Nie.

Zaczynalo mi sie wszystko powoli ukladac.

— Kapitanie, stawiam wniosek o natychmiastowe awansowanie Brumby'ego.

Wzniosl brwi do gory.

— Przed chwila chciales go wychrzanic, bo nic niewart…

— Och, niezupelnie. Powiedzialem: jedno albo drugie, ale nie bylem pewny ktore. Teraz wiem.

— Mow dalej.

— Zakladajac, ze porucznik Silva nie ma innych ocen jak „doskonaly” w formularzu awansowym… Wiedzialem, ze jest dobry, poniewaz odziedziczylem dobry oddzial. Dobry oficer moze kogos nie awansowac, no, och, z wielu powodow, przy czym nie musi formulowac swoich zastrzezen na papierze. W tym szczegolnym przypadku, jesli nie mogl wysunac go do awansu na sierzanta, to nie trzymalby go tez w swoim plutonie i pozbylby go sie przy pierwszej okazji. Ale nie zrobil tego. Stad wiem, ze mial zamiar awansowac Brumby'ego. Nie pojmuje jednak, czemu nie przepchal go trzy tygodnie temu, zeby Brumby mial juz te swoje naszywki idac na urlop.

Kapitan Blackstone wyszczerzyl zeby w usmiechu.

— A wiec nie ciesze sie u ciebie opinia sprawnie dzialajacego oficera?

— Jak to… nie rozumiem.

— Mniejsza o to. Dowiodles, kto zabil drozda, ale wcale nie oczekuje po niedowarzonym kadecie, zeby znal wszystkie zakulisowe matactwa. Sluchaj jednak i ucz sie, synu. Jak dlugo toczy sie wojna, nigdy nikogo nie awansuj przed powrotem do Bazy.

— Och… a to czemu, kapitanie?

— Wspomniales o wyslaniu Brumby'ego do Osrodka Uzupelnien, jesli nie mial byc awansowany. Ale tam wlasnie poszedlby, gdyby dostal ten awans trzy tygodnie temu. Nie zdajesz sobie sprawy, jak oni zabiegaja o podoficerow.

Wyjal z szuflady dwie kartki papieru.

— Prosze.

Pierwsza — to byl list od Silvy do kapitana Blackie, rekomendujacy Brumby'ego na sierzanta. Nosil date sprzed miesiaca.

Druga — to nominacja Brumby'ego, z data nastepnego dnia po opuszczeniu przez nas Sanctuary.

— Odpowiada ci? — spytal.

— Och, tak, naturalnie!

— Czekalem, az mi wspomnisz o tej delikatnej sprawie i powiesz, co nalezy zrobic. Ciesze sie, ze tak to wszystko wykoncypowales, ale bylbym bardziej rad, gdybys okazal sie doswiadczonym juz oficerem i wyciagnal odpowiednie wnioski ze schematu organizacyjnego i raportow o przebiegu sluzby. No, ale tak wlasnie zdobywa sie doswiadczenie. A teraz posluchaj, co masz zrobic. Napiszesz mi list, taki jak Silvy, z wczorajsza data. Powiesz swemu sierzantowi, zeby zawiadomil Brumby'ego, ze wysunales go do awansu. Nie wspominaj jednak, ze Silva tez to zrobil. Nie wiedziales o tym, gdy go rekomendowales, to juz tak to zostawmy. Jak bede zaprzysiegal Brumby'ego, to mu powiem, ze obaj jego zwierzchnicy, niezaleznie, wysuneli go do awansu. Bedzie zadowolony. No dobrze, czy cos jeszcze?

— Martwie sie, kapitanie, kombinezonami.

— Ja rowniez. Wszystkie oddzialy maja ten problem.

— Nie wiem, jak jest w innych oddzialach, ale u nas trzeba dopasowac kombinezony pieciu rekrutom, cztery zostaly zniszczone i dostalismy nowe, dwa odrzucono po kontroli w ubieglym tygodniu i trzeba bylo wziac inne z magazynu. Nie mam pojecia, jak Cunha i Navarre zdolaja je przygotowac i dokonac przegladu pozostalych, zeby wszystko bylo gotowe na czas.

— Gotowe na czas? Nawet gdy nie wynikna dodatkowe klopoty…

— Tak, kapitanie. Ale i tak mamy tylko dwiescie osiemdziesiat szesc roboczogodzin na uruchomienie i dopasowanie oraz sto trzydziesci godzin na zwykly przeglad. A przeciez zawsze trwa to dluzej.

— No, a jak myslisz, co tu da sie zrobic? Mozesz miec pomoc z innych oddzialow, jesli skoncza swoje przed czasem. W co watpie. I nie licz na wsparcie od Rosomakow, juz predzej my bedziemy musieli im pomoc.

— Hmm… nie wiem, kapitanie, czy ci sie to spodoba, skoro odsunales mnie od szeregowcow, ale kiedy bylem kapralem, wyznaczono mnie do pomocy sierzantowi w Skladnicy Uzbrojenia i Sprzetu Pancernego.

— Mow dalej.

— Nie jestem wykwalifikowanym mechanikiem. Ale na pomocnika doskonale sie nadaje. I gdyby mi bylo wolno, no, potrafie uruchamiac nowe kombinezony i przeprowadzac kontrole… Cunha i Navarre mieliby wiecej czasu na nieprzewidziane klopoty.

Blackie przechylil sie na krzesle i usmiechnal.

— Nieraz wglebialem sie w przepisy regulaminowe… i nigdzie nie jest powiedziane, ze oficer musi miec czyste rece. Wyfasuj wiec sobie ubranie robocze, bo po co brudzic mundur, tak samo jak lapy. Idz juz i powiedz sierzantowi, ze wydalem rozkaz, aby zajal sie wszystkim, bo ty teraz poswiecisz swoj czas skladnicy uzbrojenia. A gdyby mial jakies problemy, to niech cie szuka w skladnicy. Nie mow mu, ze omawiales to ze mna, wydaj po prostu rozkazy. Zrozumiales?

— Tak jest, pa… Tak, rozumiem.

— No to bierz sie do roboty. Jakbys spotkal w kasynie Rusty'ego, to powiedz, niech tu do mnie przyczlapie.

Nigdy w zyciu nie mialem tyle roboty, nawet w obozie rekruckim, co w ciagu nastepnych dwoch tygodni.

Dziesiec godzin w skladnicy uzbrojenia, trzy godziny matematyki, posilki — poltorej godziny, zajecia osobiste — godzina, sluzbowe zawracanie glowy — godzina, kursy i szkolenie — dwie godziny, spanie — osiem godzin… Razem — dwadziescia szesc i pol godziny, a statek wyszedl juz poza dwudziestopieciogodzinna dobe panujaca na Sanctuary i weszlismy znow w uniwersalny czas Greenwich.

Jedyne oszczednosci moglem zrobic na spaniu.

Ktoregos dnia prawie o pierwszej w nocy, gdy sleczalem w kasynie nad matematyka, przyszedl kapitan Blackstone. Powiedzialem:

— Dobry wieczor, kapitanie.

— Dzien dobry, chciales powiedziec. Co ci, u licha, dolega, synu? Bezsennosc?

— Och, niezupelnie.

— Czy twoj sierzant nie moze zajac sie ta papierkowa robota? — Wzial pare kartek z lezacego na stole stosu. — Ach, rozumiem. Idz spac.

— Alez kapitanie…

— Siadaj, Johnnie, juz dawno mialem zamiar z toba pomowic. Wieczorami nie widze cie w kasynie. Co zajrze do twego pokoju, siedzisz przy biurku. Potem, gdy twoj kumpel idzie spac, przenosisz sie tutaj.

— No, jakos nigdy nie moge nadazyc.

— Nikt nie moze. Jak idzie robota w zbrojowni?

— Zupelnie dobrze. Mysle, ze damy rade.

— To mnie cieszy. Sluchaj, synu, musisz postarac sie o zachowanie we wszystkim odpowiednich proporcji. Masz dwa zasadnicze obowiazki. Pierwszy, to dopilnowanie, by bylo gotowe wyposazenie twego oddzialu, i to robisz. O sam oddzial nie musisz sie martwic, juz ci to mowilem. Drugi, rownie wazny, to zebys sam byl gotow do walki. A to zaniedbujesz.

— Bede gotow, kapitanie.

— Nonsens. Brak ci cwiczen fizycznych i snu. Czy tak nalezy przygotowywac sie do zrzutu, synu? Kiedy bedziesz dowodzil, musisz byc sprawny i przytomny. Od tej chwili bedziesz cwiczyc kazdego dnia od szesnastej trzydziesci do osiemnastej. O dwudziestej trzeciej, gdy zgasnie swiatlo, masz lezec w lozku, a gdybys przez dwie noce z rzedu w ciagu pietnastu minut nie mogl zasnac, zameldujesz sie u doktora. To rozkaz.

Вы читаете Kawaleria kosmosu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату