na twoim terenie, to meldunek o tym zawedruje na sama gore. Juz wiesz? Pamietaj — nie atakowac! No, chyba zebys musial sie bronic…

Przez nastepne trzydziesci siedem minut nic sie nie dzialo. Lazilem po calym obszarze wokol W-9, nasluchujac co piec sekund. Mikrofonow juz nie trzeba bylo montowac w skale, wystarczylo je tylko przylozyc, a juz rozlegalo sie jasno i wyraznie skwierczenie boczku. Teren, skad dochodzily odglosy, rozszerzal sie, ale samo centrum pozostawalo bez zmiany.

Potem wszystko stalo sie nagle.

Jakis glos zawolal przez obwod zawiadowczy:

— Boczek sie smazy! A-2.

Przelaczylem sie i krzyknalem:

— Kapitanie, skwierczacy boczek na A-2, Czarny Pierwszy Kwadrat! — I natychmiast nawiazalem lacznosc z plutonami w sasiedztwie: — Boczek skwierczy na A-2, Czarny Pierwszy! — Uslyszalem zaraz, jak De Campo raportowal:

— Odglosy skwierczacego boczku przy A-3. Zielony Dwunasty.

Przekazalem to Blackiem, a z obwodu laczacego mnie ze zwiadem uslyszalem:

— Pluskwo-Pajeczaki! Pluskwo-Pajeczaki! Ratunku!!!

— Gdzie?

Nie bylo odpowiedzi. Pstryknalem znowu.

— Sierzancie! Kto meldowal o Pluskwo-Pajeczakach?

— Wylaza ze swojego miasta w okolicy B-6.

— Na nich! — Przelaczylem sie na Blackiego. — Pluskwo-Pajeczaki na B-6. Czarny Pierwszy!

— Slyszalem, ze wydales juz rozkaz, aby na nich uderzyc — odpowiedzial spokojnie. — A jak kolo W-9?

— W-9 jest… — Grunt rozstapil mi sie pod nogami. Otoczyly mnie Pluskwo-Pajeczaki.

Nie moglem pojac, co sie stalo. Nie bylem ranny. Czulem sie tak, jakbym spadl pomiedzy galezie drzewa — ale te galezie byly zywe i popychaly mnie w rozne strony. Moj zyroskop na prozno staral sie utrzymac mnie w pozycji pionowej. Spadlem w glab o jakies dziesiec lub pietnascie stop i nie dochodzilo tam juz swiatlo dzienne.

Potem fala zyjacych potworow wyniosla mnie ku gorze. Przydalo sie szkolenie, bo wyladowalem na nogach, walczac i mowiac jednoczesnie.

— Przelom na W-10! Nie, W-11. Tu sie teraz znajduje. Ogromna dziura, ktora wylewaja sie na zewnatrz. Albo jeszcze wiecej.

— Uciekaj stamtad, Johnnie!

— Rozkaz — i zamierzalem skoczyc.

I nagle zdalem sobie sprawe, ze przeciez powinienem juz nie zyc.

— Sprostowanie — wykrzyknalem, nie wierzac wlasnym oczom. — Przelom na W-11, to dywersja. Nie ma tu wcale wojownikow.

— Powtorz.

— W-11, Pierwszy Czarny. Przelom zostal dokonany wylacznie przez robotnikow. Nie widac wojownikow. Jestem otoczony Pluskwo-Pajeczakami i wciaz ich przybywa, ale zaden nie jest uzbrojony. Ci, ktorzy sa wokol mnie, maja typowe cechy robotnikow. Nie zostalem zaatakowany. — Spytalem: — Czy sadzicie, kapitanie, ze to moze byc akcja pozorowana, a wlasciwy przelom bedzie gdzie indziej?

— Mozliwe — przystal na moje przypuszczenie. — Twoj raport zostanie natychmiast przekazany do Dywizji. Niech oni mysla. Pokrec sie tam jeszcze i popatrz, czy to rzeczywiscie wszystko robotnicy, ale uwazaj, zebys mogl sie wydostac.

— Tak jest, kapitanie. — Skoczylem wysoko i daleko, aby znalezc sie poza masa tych nieszkodliwych wprawdzie, ale obrzydliwych stworow.

Cala skalista rownina, jak okiem siegnac, pokryta byla czarnymi, pelzajacymi we wszystkich kierunkach, monstrualnymi ksztaltami. Wycisnalem wszystko, co sie dalo z silniczkow odrzutowych, dokonujac poteznego skoku. Zawolalem do jednego z zolnierzy:

— Hughes! Co u ciebie?

— Pluskwo-Pajeczaki, panie Rico! Miliony! Podpalam kazdego, ktory sie nawinie!

— Hughes! Przyjrzyj im sie dobrze. Czy probuja walczyc? A moze to wszystko robotnicy? — Opadlem na dol i znow sie odbilem. A on mowil dalej:

— Ojej! Rzeczywiscie. Skad pan wiedzial?

— Dolaczcie do swojej sekcji, Hughes! — Zmienilem obwod. — Kapitanie, pare tysiecy Pluskwo-Pajeczakow wylazlo z niezliczonej ilosci dziur. Nie jestem atakowany. Powtarzam. Nikt mnie nie atakuje. Jesli sa miedzy nimi wojownicy, to uzywaja robotnikow jako oslony.

Nie odpowiedzial.

Daleko, z lewej strony, rozblyslo oslepiajace swiatlo, zaraz potem pojawil sie taki sam blysk po prawej. Automatycznie odnotowalem czas i wspolrzedne.

— Kapitanie Blackstone, odezwijcie sie.

Podskoczylem jak najwyzej i staralem sie dostrzec jego sygnal swietlny, ale horyzont zamykaly wzgorza Drugiego Czarnego Kwadratu.

Znow przelaczylem sie i zawolalem:

— Sierzancie! Czy mozecie retransmitowac do kapitana?

W tym momencie zgasl sygnal mego sierzanta.

Wpatrzylem sie w obraz i dostrzeglem Brumby'ego i Cunhe, dowodcow ich sekcji i lacznikow.

— Cunha! Gdzie jest sierzant?

— Przeprowadza rozpoznanie jamy.

— Powiedzcie mu, ze zaraz dolacze. — Przelaczylem obwod nie czekajac na odpowiedz. — Pierwszy oddzial Lampartow do drugiego oddzialu — potwierdzic odbior!

— Czego chcesz? — warknal porucznik Koroshen.

— Nie moge zlapac kapitana.

— Nieosiagalny. Wysiadl.

— Nie zyje?

— Zyje. Ale skonczyl mu sie naped. Wysiadl.

— Och. To pan porucznik jest teraz dowodca kompanii?

— Tak. Tak. Ale czego chcesz? Pomocy?

— Och… nie. Nie, panie komendancie.

— No to zamknij sie, jak nie potrzebujesz pomocy, i tak ledwo dajemy sobie rade.

— Rozkaz. — Nagle spostrzeglem, ze sam tez ledwo sobie radze.

Rozmawiajac z Koroshenem, nastawilem ekran na cala ostrosc. Zobaczylem ze zdumieniem, ze pierwszy pododdzial znika! Najpierw zgaslo swiatlo sygnalizacyjne Brumby'ego.

— Cunha! Co sie dzieje z moim pierwszym pododdzialem?

Glos mial bardzo napiety, kiedy sie odezwal.

— Schodze w dol za sierzantem.

Jesli istnieja jakiekolwiek przepisy regulaminowe usprawiedliwiajace postepowanie Brumby'ego, to ja ich nie znam. Czyzby Brumby dzialal bez rozkazu? A moze wydano mu rozkazy, ktorych ja nie slyszalem? Tak czy inaczej, znajdowal sie gleboko w jamie Pluskwo-Pajeczakow, poza zasiegiem wzroku i sluchu — nie byl to wiec odpowiedni moment na formalistyke. Sprawy dyscyplinarne postanowilem odlozyc do jutra. O ile obaj bedziemy mieli to jutro…

— Dobra — powiedzialem — juz jestem z wami — i po jeszcze jednym skoku wyladowalem wsrod oddzialu. Dostrzeglem po prawej stronie Pluskwo-Pajeczaka i natychmiast mu przylozylem. Ten nie byl robotnikiem, walczyl i strzelal.

— Stracilem trzech ludzi — meldowal Cunha zdyszanym glosem. — Nie wiem, jakie sa straty Brumby'ego. Dokonali przelomu rownoczesnie w trzech miejscach, stad te ofiary. Ale…

Potezny wstrzas odrzucil mnie na bok. Czy to nasi saperzy wbijali korki?

— Pierwsza sekcja! Byc w pogotowiu na wypadek nastepnego wybuchu! — Wyladowalem byle jak, na trzech

Вы читаете Kawaleria kosmosu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату