Nacisnela klamke. Drzwi sie otworzyly tak gwaltownie, ze omal nie wyrwalo jej reki. Lampy oliwne oswietlajace hol zamigotaly i zgasly. Zdazyla jednak rozpoznac zarzadce.
– Czy moge porozmawiac z panem dziedzicem? – zawolal.
– Oczywiscie, wejdz! – odkrzyknal mu Malcolm. – Ale zamknij drzwi, na milosc boska! Karin, czy mozesz zapalic lampy?
Zarzadca, kulejacy nieco po doznanym urazie kolana, przeszedl po omacku do salonu, w ktorym Malcolm kazal zainstalowac nowoczesne lampy naftowe. Takie same zakupil tez na pietro i zamowil nastepne z zamiarem umieszczenia ich w holu. Tego wieczoru przekonali sie, jak bardzo sa przydatne.
Kiedy Catharina mozolnie rozpalala na nowo wszystkie lampy, uslyszala strzepy rozmowy prowadzonej w salonie.
– Wszyscy sie boja – mowil zarzadca. – Dachy kilku chat trzeba by przymocowac linami… zagroda dla swin… banda Torstenssona…
Przypomniala sobie, ze w kuchni sluzacy rozprawiali o bandzie, a w ich slowach strach mieszal sie z podziwem. Podobno byla to grupa rzezimieszkow otoczonych gloria bohaterow. Rabowali bogate domy, posuwajac sie nawet do brutalnych mordow. Kilku czlonkow bandy zlapano i osadzono w wiezieniu, ale natychmiast dolaczyli nowi, bo przynaleznosc do gangu nobilitowala niejako kazdego zbira.
– Pojde z toba – zadecydowal Malcolm i ruszyl do wyjscia. Kiedy otworzyl drzwi, zapalone z takim trudem lampy oliwne znowu zgasly, ale mezczyzni nawet tego nie zauwazyli. Poniewaz drzwi do salonu byly zamkniete, Catharina nagle zostala sama w kompletnych ciemnosciach.
Krzyknela przestraszona. Zwabiona halasem, do holu weszla pani Tamara, a ujrzawszy, co sie stalo, nakazala:
– Karin, idz na gore i znies wszystkie lampy naftowe z korytarza. Ja tymczasem zajrze do kuchni, zeby sprawdzic, czy maja zapas nafty. Widzialam, ze jedna z lamp jest juz pusta.
Catharina po ciemku doszla do schodow, ale w chwili, gdy ksiezyc rzucil blada smuge, otworzyly sie drzwi do salonu i stanela w nich Elsbeth.
– Zamknij te drzwi, coreczko! – zawolala pani Tamara. – Bo powstaje straszny przeciag, gdy rownoczesnie otwarte sa drzwi wejsciowe. Jesli bedziesz chciala pojsc do kuchni, uzywaj tylnego wyjscia.
Elsbeth posluchala matki. Catharina tymczasem weszla na pietro i wziela lampe, a potem zniosla ja na dol i postawila na wielkim kufrze w holu.
Wlasnie wchodzila ponownie na gore po kolejna lampe, gdy nastapila seria nieoczekiwanych wydarzen. Ksiezyc znow skryl sie za chmurami. Kiedy Catharina znalazla sie mniej wiecej w polowie schodow, poczula naraz lodowaty uscisk wokol kostki i silna dlon pociagnela ja po stopniach w dol. Przerazona rozejrzala sie wokol i wowczas zobaczyla dziwna jasnosc na jednej z pobliskich scian. W nastepnym ulamku sekundy zrozumiala, ze drzwi do sali balowej stoja otworem i wylewa sie stamtad srebrzysta poswiata. Ale zaraz ksiezyc znow zaszedl za chmury i zapadly ciemnosci. W dzwoniacej ciszy rozlegl sie przerazliwy krzyk Cathariny.
Uscisk wokol lydki zelzal, wiec dziewczyna wykorzystala okazje i wdrapala sie po schodach. Dygoczac ze strachu wzywala pomocy.
Z kilku stron wpadli do holu domownicy. Pani Tamara trzymala swiecznik w dloni i oswietlajac sobie droge wolala:
– Co sie stalo? Czy to ty krzyczalas, Elsbeth?
– Nie, mamo – odpowiedziala corka z mina niewiniatka.
– Alez, Boze drogi – uslyszeli glos panny Inez. – Dlaczego sa otwarte drzwi do sali balowej?
– To ja krzyczalam – odezwala sie Catharina schodzac z gory. – Ktos mnie napadl, gdy wchodzilam po schodach.
– Napadl?
– Tak, jakas lodowata reka chwycila mnie za noge.
Zgromadzeni na dole domownicy zamilkli w zdumieniu, jakby nie dowierzajac slowom sluzacej.
– Za noge? Coz to znowu za bzdury? – zdziwila sie panna Inez zgorszona absurdalnym oskarzeniem Cathariny.
– To prawda – upierala sie dziewczyna, z trudem powstrzymujac sie od placzu. – Prosze, czy mozesz, pani, zamknac te drzwi? Nie odwaze sie nawet zblizyc do nich.
Pani Tamara bez wahania zamknela sale balowa i zwrocila sie do sluzacej ze slowami:
– Karin, cos ci sie musialo przywidziec. Ale, bardzo prosze, nie opowiadaj o tym w kuchni!
Nagle znowu otworzyly sie drzwi frontowe i gwaltowny podmuch wiatru zgasil plomienie swiec.
– Drogi Malcolmie, nie otwieraj tak szeroko drzwi! – zawolala z desperacja w glosie pani Tamara. – Za kazdym razem gdy wychodzisz lub wchodzisz, powstaje straszny przeciag. Nie nadazamy zapalac lamp.
Catharina drzaca reka zapalila lampe naftowa i w ciemnym wnetrzu rozlala sie uspokajajaca jasnosc.
Malcolm od razu wyczul napieta atmosfere i zapytal, co sie stalo.
Dokladna relacje zdala panna Inez, nie kryjac przy tym swego niedowierzania co do prawdziwosci zdarzen przedstawionych przez Catharine. Ale Malcolm, rzuciwszy przeciagle spojrzenie na twarz sluzacej, poszedl dokladnie obejrzec schody.
– W ktorym miejscu to sie stalo? – zapytal.
Catharina usilowala przypomniec sobie, skad czolgala sie na gore, a Malcolm tymczasem poprosil pania Tamare:
– Mamo, czy moglabys razem z Inez i Elsbeth obudzic sluzbe? Dzisiejszej nocy nie mozemy spac. Trzeba bedzie pomoc robotnikom dworskim i ich rodzinom.
Pani Tamara skinela glowa.
– Czy wiatr wyrzadzil duze szkody?
– Istnieje duze zagrozenie – odrzekl krotko, a kiedy kobiety opuscily hol, zwrocil sie do Cathariny: – Stan w miejscu, gdzie to sie stalo!
Zrobila tak, jak kazal, i odezwala sie niepewnym glosem:
– To chyba tutaj.
Malcolm bez slowa zatrzymal sie w kacie za schodami i przelozywszy reke przez balustrade, chwycil dziewczyne za noge.
– Tak? – zapytal cicho.
– Wlasnie tak – wzdrygnela sie z lekiem. – Tyle ze reka byla lodowata.
Rozejrzal sie dookola. Pod schodami stalo wiadro, zostawione zapewne przez ktoras ze sluzacych. Nie zastanawiajac sie wiele, zanurzyl reke w brudnej wodzie, a potem wytarlszy ja o spodnie chwycil dziewczyne ponownie. Tym razem jego dlon byla zimna jak lod.
– Tak! – omal nie krzyknela, a Malcolm tylko pokiwal glowa. – Ale drzwi do sali balowej byly otwarte.
– Pewnie ktos specjalnie je otworzyl.
– Sadzisz, ze…
– Nic nie sadze, poki co! – rzekl i dodal pelnym bolu glosem: – Och, Catharino, dlaczego nie mozemy byc razem? Przeciez jestesmy dla siebie stworzeni. Tak pragne twej przyjazni, tesknie do twej… – nie dokonczyl.
– Wiem – odpowiedziala cicho, domyslajac sie, co chcial powiedziec.
Ale oto uslyszeli powracajacych domownikow, wiec Catharina zbiegla pospiesznie ze schodow.
– Musisz stad wyjechac, najmilsza – szepnal rozgoraczkowany. – Chociaz serce mi sie kraje na sama mysl, ze strace cie z oczu. Prosze cie jednak, opusc natychmiast Markanas, wyjedz jutro rano! Ktos odkryl nasz zwiazek.
Catharina z trudem przelknela sline. Jak to? myslala rozdarta. Wyjechac stad, teraz, kiedy go poznala i doswiadczyla jego bliskosci? Po tym, jak ja obejmowal?
– To zbyt niebezpieczne – szeptal. – Boje sie o ciebie. Jesli ci sie cos stanie, nigdy sobie tego nie daruje.
Patrzyla z rozpacza na twarz Malcolma, ktora na krotka chwile znalazla sie tuz przy jej twarzy.
Kiedy Tamara z siostra i corka wrocily do holu, zastaly Catharine pochylona nad lampa, Malcolm zas kierowal sie ku wyjsciu. Nim doszedl do drzwi, rozleglo sie glosne pukanie.
Za drzwiami stal znowu zarzadca, ale tym razem nie sam. Za jego plecami tloczyli sie mieszkancy czworakow,