a w bladoblekitnej poswiacie ksiezycowej nocy wiosennej widac bylo ich przerazone twarze.

– Prosza o udzielenie im schronienia we dworze, panie Jarncrona. Boja sie siedziec w chatach podczas tej okropnej wichury! Poza tym kraza plotki, ze w okolicy grasuje banda Torstenssona.

Malcolm spojrzal pytajaco na Catharine, ale szybko odwrocil wzrok na pania Tamare.

Uwaza mnie za prawowita pania dworu, pomyslala nie bez dumy. Omal sie nie zdradzil.

Tamara skinela glowa przyzwalajaco.

– Powiedz, ze wszyscy, ktorzy sobie tego zycza, moga sie schronic w palacu.

Malcolm wydal sie Catharinie taki dostojny, kiedy wypowiadal te slowa. Jakze zaimponowalo jej to, ze wszyscy szukaja u niego rady i wsparcia.

– Pozostali – mowil dalej Malcolm – pojda wraz ze mna sprawdzic stan chat i budynkow gospodarskich.

– Wydaje mi sie, ze wytrzymaja nawalnice – rzekl zarzadca. – Najbardziej jest zagrozona zagroda dla swin.

W kwadrans pozniej w holu zaroilo sie od przybylych ludzi. Pani Tamara z siostra staraly sie ulokowac wszystkich w najwiekszym salonie. Elsbeth stala z boku i obgryzajac paznokcie, obserwowala z ciekawoscia nieoczekiwanych gosci.

Panna Inez nie kryla swego niezadowolenia i w przeciwienstwie do Tamary podkreslala na kazdym kroku swoja wyzszosc.

– Witaj, Joachimie! – zagadnela w przelocie Catharina i cmoknawszy chlopca, pospieszyla do kuchni odniesc herbate, o ktorej w natloku zdarzen wszyscy zapomnieli. Kucharce wydano juz polecenie, by wszystkich przybylych w miare mozliwosci nakarmic.

Catharina zauwazyla, ze wsrod sluzby zapanowalo poruszenie. Uwazali sie za lepszych od robotnikow pracujacych w polu i w obejsciu, dlatego z oburzeniem przyjeli polecenie, by serwowac im jakis posilek, na domiar wszystkiego w salonie.

Catharina, wywodzaca sie z wyzszych sfer, uznala w pierwszej chwili sytuacje za zabawna, zaraz jednak uswiadomila sobie, jak niewiele wiedziala o zyciu pospolstwa, jego pogladach i zwyczajach. Moze jednak, mimo wszystko, dni spedzone w Markanas przyniosly jej jakas korzysc? Pomogly rozszerzyc horyzonty? Chyba bylo mi to potrzebne, pomyslala samokrytycznie.

Wracajac przez hol, natknela sie na Malcolma, ktory sie po cos wrocil. Korzystajac z tego, ze wokol panowal nieopisany gwar, zapytala:

– Czy moge pojsc z toba? Moze sie na cos przydam?

Widac bylo, ze chetnie widzialby ja u swego boku, czy to ze wzgledow bezpieczenstwa, czy z innych powodow. Po chwili namyslu odparl jednak:

– Lepiej zostan w domu. Za bardzo rzuciloby sie to w oczy. Tylko blagam cie, zachowaj ostroznosc i… nie zapomnij, ze mamy sie spotkac poznym wieczorem. Nie zdazymy o wpol do jedenastej, tak jak planowalismy, ale moze godzine pozniej?

Kiwnawszy glowa na znak zgody, odeszla.

Byla nieopisanie szczesliwa, ze Malcolm nadal pragnie spotkac sie z nia sam na sam. Jej twarz rozpromienil radosny usmiech. Odwrocila sie i omal nie zderzyla sie z pania Tamara stojaca obok corki w drzwiach salonu. Elsbeth nie spuszczala wzroku z Cathariny.

Nie mogly nic slyszec, na pewno nic nie slyszaly, pocieszala sie dziewczyna. Ale pewnie troche sie dziwia…

Odetchnawszy gleboko, z udawanym spokojem minela obie damy i weszla do salonu, ktory calkiem zmienil swoj wyglad. Uderzyl ja w nozdrza odor ubran chlopow pracujacych w oborze, won wilgotnej skory i cala gama obcych zapachow.

Dzieciaki, szczegolnie dziewczynki, siedzac na krawedzi krzesel patrzyly z rozdziawionymi buziami na gobeliny i aksamitne kotary. Chlopcy zas nie mogli oprzec sie pokusie, by nie dotknac figurek ze zlota i kosci sloniowej postawionych dla ozdoby na rokokowej komodzie. Raz po raz ktoras z matek musiala klapsem powstrzymac swe latorosle.

Catharina krazyla pomiedzy chlopskimi rodzinami, napelniala polmiski, czestowala napojami i przyjaznie zagadywala wszystkich.

To ja powinnam byc wasza dziedziczka, myslala rozczulona i zarazem zasmucona. Tymczasem widzicie mnie w calkiem innej roli…

Podeszla do kolejnego stolika i az podskoczyla, wyrwana gwaltownie ze swych rozmyslan. Ktorys z siedzacych tam podstarzalych chlopow, niezdolnych juz do pracy w polu, klepnal ja w posladek i gwizdnal przeciagle. Pozostali smiali sie i mrugali do niej.

Catharina przezyla szok. W pierwszym odruchu chciala przywolac do porzadku bezczelnego gbura, ale zdolala sie powstrzymac, ujrzawszy w poblizu naburmuszona panne Inez. Ograniczyla sie jedynie do ostrego spojrzenia.

Wichura nie ustawala, szyby drzaly pod naporem silnych podmuchow wiatru. Catharina uslyszala, jak jakies kobiety z lekiem w glosie rozprawiaja o bandzie Torstenssona. Czego one sie wlasciwie boja? pomyslala. Przeciez ich skromny dobytek na pewno nie stanowi pokusy dla takich zlodziei.

W drzwiach frontowych pojawil sie Malcolm i zawolal glosno:

– Karin!

Pospiesznie wyszla mu naprzeciw, katem oka dostrzegajac zatroskana twarz pani Tamary i zagniewana Elsbeth. Panna Inez patrzyla z wyraznym zdumieniem.

– Karin, czy moglabys oproznic magazyn przy schodach kuchennych? Musimy tam przeniesc prosieta. Zagroda dla swin runie lada moment. I przynies moja kurtke z gabinetu. Dasz ja staremu Svenssonovi.

Wyszedl, nim zdazyla cokolwiek odpowiedziec.

Trzy damy, ktore zaniepokoilo troche zainteresowanie Malcolma sluzaca, rozpogodzily sie slyszac, ze kierowala nim jedynie troska o prosieta.

Catharina znalazla kurtke Malcolma i zapytala w salonie o Svenssona. Staruszek ruszyl ku wyjsciu, a tymczasem Catharina poszla do kuchni. Wybrala okrezna droge przez jadalnie. Mimo panujacego polmroku przy kredensie ze srebrami dostrzegla dwoch mezczyzn, ktorzy na odglos krokow odwrocili sie gwaltownie. Byli zbyt mlodzi, by chronic sie we dworze, poza tym ich twarze polyskujace w ciemnosciach wydaly jej sie malo sympatyczne.

To banda Torstenssona, olsnilo ja. Zdjeta lekiem, zmusila sie, by przybrac naturalny ton.

– Chyba slyszeliscie, ze macie siedziec w salonie, a nie krecic sie po calym domu – ofuknela ich i poszla dalej, nie zwracajac uwagi na przeprosiny, jakie wymamrotali pod nosem. Kuchennym korytarzem podazyla bez tchu do wyjscia.

Silny podmuch wiatru uderzyl w dziewczyne, omal jej nie przewracajac. W ostatniej chwili uczepila sie sciany. Nie zdawala sobie sprawy, ze wieje z taka sila. W ciemnosciach stracila orientacje. Nieoczekiwanie z pomoca przyszedl jej ksiezyc, ktory wychylil sie zza postrzepionych chmur gnajacych po niebie i oswietlil sciane palacu. Jej oczom ukazaly sie okna sali balowej, mignal rzad portretow. Odwrocila sie pospiesznie, bo ozylo w niej przykre wspomnienie. Wiedziala juz jednak dokladnie, w ktorym miejscu sie znajduje.

Zgieta wpol przedzierala sie przez park. W oddali od strony zabudowan gospodarskich uslyszala przerazliwy kwik prosiat i glosne przeklenstwa robotnikow. Z ciemnosci wylonila sie wysoka postac i doszedl ja glos Malcolma.

– Panie dziedzicu…

– Catharina? Karin? Co ty tu robisz? Mialas przeciez…

– Panie dziedzicu, widzialam w jadalni jakichs zbirow – mowila zdyszana. – Wydaje mi sie, ze naleza do bandy Torstenssona. Kradli srebro. Pewnie wykorzystali zamieszanie, poza tym w holu tyle razy gasly lampy… A moze dostali sie kuchennym wejsciem?

Chlopi zgromadzili sie wokol nich i sluchali urywanych wyjasnien Cathariny.

– Ilu ich bylo?- spytal Malcolm, kladac jej reke na ramieniu.

– Widzialam dwoch – odpowiedziala, czujac cieplo w sercu.

– Ale moglo byc ich wiecej. Hans, wsiadaj na konia i czym predzej sprowadz tu lensmana. Wy trzej zajmiecie sie prosietami, a pozostali pojda ze mna – zarzadzil Malcolm. – Czy ktos ma strzelbe?

– Ja mam – rozlegl sie glos zarzadcy.

Вы читаете Tajemnice Starego Dworu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату