– Doskonale. Karin – zwrocil sie Malcolm do dziewczyny. – Pojdziesz do mojego gabinetu. Ty mozesz poruszac sie swobodnie po domu, nie wzbudzajac podejrzen. W szufladzie biurka jest schowany pistolet, a w dolnej szufladzie w bocznej szafce lezy pudelko z amunicja. Ukryj to wszystko pod ubraniem i przynies tutaj.
Malcolm byl przekonany, ze Catharina wybierze frontowe drzwi, gdzie krecilo sie wiele osob i nic nie moglo jej zagrazac, tymczasem dziewczyna wrocila pospiesznie ta sama droga, ktora przybiegla. Zniknela w mroku i nikt nie zauwazyl, ze podazyla w strone kuchennego wejscia.
W sieni zderzyla sie z piecioma drabami.
– Czy nie mowilam juz wam, ze nie wolno platac sie po calym domu? – zawolala glosno w nadziei, ze ktos ja uslyszy.
Tymczasem Malcolm, nieswiadom, ktoredy poszla Catharina, zaczail sie przy tym samym wejsciu.
– Odsun sie, dziewczyno! – zawolal pogardliwie jeden z rabusiow na widok sluzacej i popchnal ja na bok. Niemal jednoczesnie otworzyly sie drzwi i do srodka wtargnal Malcolm ze swymi ludzmi. Latwo sie domyslic, jakie uczucia nim owladnely, gdy zobaczyl Catharine szarpiaca sie z piecioma opryszkami. Zrozumial, ile znaczy dla niego ta drobna dziewczyna. Przeklinal w duchu swa nieostroznosc. Jak mogl ja wyslac po bron, nie upewniwszy sie, ze wejdzie frontowymi drzwiami?
Nie namyslajac sie ani chwili, jeden z bandytow obezwladnil brutalnie Catharine i przystawil jej noz do gardla.
– Jeden krok, a zadzgam dziewczyne! – wrzasnal.
Malcolm stal jak skamienialy, patrzac na rabusiow wycofujacych sie w glab domu z Catharina jako zakladniczka.
Na szczescie kilku chlopow Malcolma wykazalo sie roztropnoscia i zostalo przed budynkiem. Kiedy uslyszeli, co sie dzieje, wbiegli do srodka glownym wejsciem i zaskoczyli bandytow od tylu. Zarzadca, ktory takze byl z nimi, podniosl nie nabita strzelbe i zawolal:
– Pusccie dziewczyne, i to natychmiast!
Przywodca, prawdopodobnie sam Torstensson, zaklal siarczyscie i pociagnal zakladniczke w strone drzwi, ktore mignely mu w polmroku.
– Tedy! Szybko! – krzyknal.
– Nie! – zawolala Catharina. – To piwnica!
Ale bandyci juz otworzyli drzwi i wepchnawszy dziewczyne, przecisneli sie za nia. Catharina poczula, ze ziemia usuwa jej sie spod stop.
ROZDZIAL VII
Na szczescie schodzila juz kiedys tedy i wiedziala, z ktorej strony mozna przytrzymac sie poreczy. Dwaj rabusie runeli z hukiem w dol, dwoch innych chlopi zdazyli pochwycic w korytarzu, na schodach zas, tuz obok Cathariny, zostal tylko jeden. Zdazyl jednak w ostatniej chwili zaryglowac drzwi. Po co, na milosc boska, zelazna sztaba od strony piwnicy? zdumiala sie przerazona dziewczyna, slyszac, jak Malcolm ze swymi pomocnikami szarpie ciezkie wrota.
– Catharina! – uslyszala glos ukochanego.
Uzyl mego prawdziwego imienia, pomyslala. To znaczy, ze jest bardzo zdenerwowany.
– Tu jes… – nie dokonczyla, bo jakas silna dlon zaslonila jej usta i zostala brutalnie pociagnieta w dol.
– Prowadz do wyjscia – warknal rabus, ktorym byl, jak sadzila, sam Torstensson.
– Nie znam drogi – zdolala wydusic przez zasloniete usta. – Jestem tu nowa.
– Nie krec! Idziemy, pospiesz sie!
Nagle potkneli sie o opryszka, ktory spadl ze schodow i musial sie mocno potluc, bo zwijal sie z bolu.
– Wstawaj – rozkazal mu Torstensson.
– Nie moge, a Kalla chyba sie zabil.
– Wstawaj, jak ci kaze – zdenerwowal sie szef bandy i zaklal siarczyscie.
Poszkodowany podniosl sie z jekiem.
– Prowadz nas do wyjscia, mala!
W przyplywie desperacji Catharina wyrwala sie napastnikowi i popedzila na oslep, slyszac z tylu grozne nawolywania, aby zawrocila.
Gdzies tu musza byc jeszcze jedne schody, myslala goraczkowo. Te, ktorymi zszedl Malcolm! Tylko gdzie?
Och, Malcolmie, ile jeszcze nieszczesc spadnie na ciebie i twoje Markanas? Czy nie dosc cierpisz, zmagajac sie z przeklenstwem ciazacym nad dworem, od pokolen nalezacym do twego rodu? Trzeba bylo jeszcze takich zbirow, by ci zatruc zycie? Dlaczego to dotyka wlasnie ciebie, szlachetnego i wrazliwego czlowieka o wielkim sercu?
Catharina, opierajac sie jedna reka o oslizly mur, posuwala sie naprzod. Za plecami slyszala glosy goniacych ja mezczyzn. Ranny, nie mogac zapewne nadazyc, jeczal glosno:
– Poczekaj na mnie, Torstensson!
A wiec slusznie sie domyslala, ze to sam herszt bandy.
Jemu nie chodzi o to, by mnie zlapac, pocieszala sie, szuka po prostu wyjscia. Ciekawe, w jakim stanie jest ten drugi. Z pewnoscia nie jest z nim dobrze, skoro tak glosno jeczy.
Catharina znalazla sie nagle w jakims pomieszczeniu. Zniknal mur i odnosilo sie wrazenie, ze wokol jest wieksza przestrzen. Przykucnela pod sciana tuz za rogiem, za ustawionymi w tym miejscu workami z weglem.
Potykajac sie, Torstensson minal ja z halasem i zniknal gdzies w piwnicznej otchlani. Ale co sie stalo z tym drugim? Z oddali dochodzilo jakies powolne czlapanie. Czyzby zabladzil, pogubil sie w ciemnych korytarzach?
Coz, ona takze stracila calkiem orientacje i nie miala pojecia, gdzie sie dokladnie znajduje.
Znow uslyszala jakies dalekie odglosy. Pewnie Malcolm ze swymi ludzmi zszedl drugimi schodami. Ale to musialo byc gdzies na drugim koncu budynku! Pewnie w sasiednim skrzydle. Gdyby jeszcze mogla wezwac pomocy! Tymczasem bala sie nawet pisnac, wiedzac, ze gdzies w poblizu czyha dwoch groznych rabusiow. Jeden co prawda byl prawdopodobnie unieszkodliwiony, ale poki nie miala calkowitej pewnosci w tym wzgledzie, wolala nie ryzykowac.
Czy odwazy sie pojsc w kierunku dochodzacych z dala glosow? Chyba tak, napiete do granic wytrzymalosci nerwy i tak nie pozwola jej siedziec w jednym miejscu i czekac.
W piwnicznych korytarzach panowaly grobowe ciemnosci, kiedy jednak Catharina mimo leku ruszyla po omacku naprzod, dotarla do przejscia biegnacego zapewne wzdluz zewnetrznej sciany palacu. Przez umieszczone wysoko trzy okienka saczylo sie ksiezycowe swiatlo. Nie byla pewna, czy powinno ja to cieszyc. Wprawdzie widziala teraz lepiej, ale rownoczesnie sama bardziej rzucala sie w oczy.
Meskie glosy slychac bylo coraz blizej, ktos wolal ja po imieniu, slyszala tez Malcolma. Bala sie jednak odpowiedziec na te nawolywania. Postanowila poczekac, az mezczyzni podejda calkiem blisko. Minuty nerwowego oczekiwania ciagnely sie niemilosiernie, gdy nagle, ku swej rozpaczy i przerazeniu, uslyszala glosy spieszacych jej na ratunek mezczyzn gdzies na ukos za swymi plecami.
Poczatkowo nic nie pojmowala, zaraz jednak zorientowala sie, ze przez te ogromna piwnice prowadzi rownolegle kilka korytarzy.
To znaczy, ze sie mineli. Jak teraz zdola dotrzec do Malcolma? Juz miala zawolac, gdy nieoczekiwanie uslyszala w poblizu tuz za soba niepewne kroki.
Bezwiednie wydobyla z siebie cichy zduszony krzyk, po czym niewiele sie namyslajac, poderwala sie i pognala przed siebie. Minela okienka i przerazona do utraty zmyslow pedzila dalej, rekami obmacujac szorstkie mury. Nagle potknela sie na nierownym kamiennym podlozu i upadla, uderzajac sie w glowe. Lezala, nie majac sil, by sie podniesc, poranione dlonie piekly ja niemilosiernie.
Rozzalona pomyslala sobie, ze na gorze w salonie siedza sobie spokojnie okoliczni chlopi z rodzinami, gdy ona tymczasem lezy w ciemnej piwnicy…
Ale co to? Kroki podazaly w slad za nia. Powolne, niepewne…
Catharina calkiem stracila panowanie nad soba. Rzucila sie do ucieczki, w mroku badajac wyciagnietymi