ramionami przestrzen wokol siebie. Tymczasem z otchlani dochodzilo ciezkie sapanie. Zatrzymala sie na moment, po czym ruszyla w przeciwnym kierunku. Nie slyszala juz ani Malcolma, ani jego pomocnikow, pewnie dotarli do schodow, przy ktorych lezal bez ducha jeden z bandytow. Biegla jak oszalala, nie zastanawiajac sie, czy w dobra strone. Nagle znow potknela sie o kamien i upadla. Rekami wyczula jakies kraty, zelazna furtke, czy cos w tym rodzaju. Ostroznie chwycila za prety i szarpnela lekko. Poczula opor, ta krata musiala byc ogromna. Smuga ksiezycowego swiatla przedarla sie przez piwniczne okienka i rozjasnila mrok. Za krata znajdowala sie jakas wneka. Ksiezyc schowal sie za chmury i znowu zapanowaly egipskie ciemnosci. Ale Catharina zdazyla zauwazyc za zelaznymi pretami wyprostowana postac kobiety, spogladajacej na nia z gory.
Krzyknela, przerazona do utraty zmyslow. Oderwala dlonie od pretow i odwrociwszy sie na piecie uciekla z tego miejsca. Wolala Malcolma. Nie wiedziala, ile razy potykala sie i przewracala, nie zwracala na nic uwagi. Wpadla na kogos, kto tylko zaklal i usilowal ja zlapac, ale ona wyrwala sie i biegla dalej, wciaz slyszac skrzypienie kraty. Gdzies w oddali w sasiednim korytarzu ktos wzywal pomocy. I wreszcie uslyszala glos Malcolma.
– Catharina! – wolal.
Z placzem pobiegla ku niemu, ale wpadla znow na jakas sciane czy drzwi i zrezygnowana osunela sie na ziemie, szlochajac rozpaczliwie.
– Tutaj jest! – krzyknal ktos i chwycil ja za ramiona. – Tu w srodku!
– Pusc mnie! Zostaw! – szlochala.
– Dobrze, juz dobrze, Karin – uslyszala glos zarzadcy. – To my, znalezlismy cie, juz nie musisz sie bac!
Ale oto dobiegl Malcolm i objal ja bezpiecznym ramieniem. Wtulil policzek w jej wlosy, chcac ja pocieszyc. Kiedy uspokoila sie troche, wymamrotala niewyraznie:
– Byla tam, widzialam ja.
– Ja? Chyba ich! Przeciez na dole skrylo sie kilku rabusiow.
– Jeden spadl ze schodow i mocno sie poturbowal.
– Jeden lezal zabity – liczyl Malcolm. – Razem dwoch.
Kiwala glowa, wtulona przez caly czas w jego ciepla kurtke, i usilowala opanowac placz.
– Torstensson jest gdzies blisko. Przed chwila sie z nim zderzylam.
Mezczyzni ruszyli pospiesznie we wskazanym przez dziewczyne kierunku.
– Czy dlatego tak sie wystraszylas? – pytal Malcolm.
– Nie, ale to byla ona… tam w krypcie… Agneta Jarncrona. Zabierz mnie stad, Malcolmie. Wyprowadz mnie z tych ciemnosci!
Na nowo zalala sie lzami.
– Nie, poczekaj! Jaka krypta? O czym ty mowisz?
– Kraty. Widzialam ja tam w blasku ksiezyca wpadajacym przez dwa okienka.
Odezwal sie zarzadca, ktory przez caly czas stal w poblizu:
– Dwa okienka? Wiem w takim razie, gdzie to bylo.
– Ja takze – powiedzial Malcolm. – Chodz, Catharino!
Zarzadca zastanawial sie, dlaczego dziedzic uparcie nazywa sluzaca Karin innym imieniem, ale nie smial go o to zapytac.
– Nigdy! Nie wroce tam za zadne skarby. Chce stad wyjsc.
– Tam ci nic nie grozi – uspokajal Malcolm dziewczyne. – Pojdziemy razem, mamy lampy, nie ma sie czego bac.
Zrezygnowana apatycznie ruszyla za mezczyznami, kurczowo trzymajac Malcolma za reke.
Nie uszli daleko, gdy doszly ich jakies przeklenstwa i odglosy bojki.
– Zlapali Torstenssona – stwierdzil zarzadca. – Chyba zmusili go, by sie poddal.
– Chce na gore – pojekiwala zrozpaczona dziewczyna.
– Zaraz wyjdziemy – pocieszal ja Malcolm. – Tu niedaleko znajduja sie drugie schody.
Jak oni sie orientuja w tym labiryncie korytarzy? zastanawiala sie oszolomiona.
Ale piwnica oswietlona lampami nie wygladala juz tak strasznie.
Mineli jednego z chlopow, ktory zdyszanym glosem meldowal, ze zlapali dwoch opryszkow.
– Jeden jest nieszkodliwy – dodal. – Wynieslismy go kuchennym wyjsciem. Podobno lensman juz przyjechal.
– Doskonale. W takim razie mamy cala piatke.
– Tak, bande Torstenssona w komplecie.
– Troche sie wiec tu, w Markanas, przysluzylismy sprawie – orzekl z duma Malcolm. – Ale to glownie zasluga Karin!
Catharina jednak wcale nie zareagowala na pochwale. Pragnela tylko jednego: wyjsc z piwnicy.
– Przepraszam, ze pytam – wtracil sie zarzadca. – Jak ona wlasciwie ma na imie, Karin czy Catharina?
Dopiero teraz Malcolm uswiadomil sobie z przerazeniem, ze sie wielokrotnie przejezyczyl. Odparl jednak przytomnie:
– Karin. Ciagle mi sie myla te imiona.
– Dlaczego tak sie przeraziles? – spytala go szeptem Catharina, kiedy zarzadca ich wyprzedzil.
– Ona czyha na ciebie – wymamrotal tylko i zamilkl.
„Ona?” Czyzby wiec Malcolm mimo wszystko wierzyl, ze Agneta Jarncrona straszy w palacowych korytarzach?
Zatrzymali sie, gdy zarzadca odwrocil sie do nich i podniosl w gore lampe. Catharina smiertelnie sie wystraszyla podswietlonej postaci i zawrocila, tlumiac okrzyk.
– Nie! Catharino, stoj! – powstrzymal ja Malcolm. – Tu nie ma nic groznego! Czy to te krate widzialas?
– Tak – pisnela zalosnie.
– Klodka nie powinna byc zamknieta – powiedzial z gniewem zarzadca.
– Nie. Ale przeciez, kiedy tedy schodzilismy, byla otwarta! – odparl zdziwiony Malcolm i zwracajac sie do dziewczyny, rzekl: – Spojrz, to, co wzielas za krypte, jest wneka ze schodami prowadzacymi na gore.
– Ale ja ja widzialam! Stala za krata!
– Posluchaj, Catharino! To znaczy Karin. W Markanas nie ma zadnej krypty i nigdy nie bylo. Wszyscy moi przodkowie zostali pochowani w pobliskim kosciele. Agneta Jarncrona takze.
Zarzadca spojrzal na Malcolma i potrzasnal glowa w zamysleniu.
– Ona znow staje sie niebezpieczna – powiedzial.
– Tak, musimy cos zrobic – potwierdzil Malcolm.
– Slusznie. Z jakiej racji wszyscy maja cierpiec przez jedna osobe? Zamknela klodke, zeby Karin nie mogla sie wydostac… – dodal tym samym tonem.
– Tak przypuszczam – westchnal Malcolm.
– To prawda, kiedy zblizalam sie do kraty, uslyszalam jakis trzask – wtracila Catharina.
– Hmm… – westchnal Malcolm nieobecny duchem. – Wyjdzmy stad!
Nareszcie upragnione slowa, na ktore tak czekala.
Mezczyzni otworzyli klodke i poprowadzili dziewczyne schodami na gore. Z uczuciem ulgi wyszla z ciemnej piwnicy do holu, tuz przy schodach na pietro.
Na spotkanie wybiegly im pani Tamara i jej siostra.
– Moja droga, co z toba? Biedactwo, przez co musialas przejsc! – lamentowala.
W drugim koncu holu stala Elsbeth i obserwowala obojetnie zamieszanie. Catharina rozejrzala sie wokol, bo wydalo jej sie, ze w domu dziwnie ucichlo. A Tamara, ktora dostrzegla zaskoczenie sluzacej, wyjasnila:
– Wszyscy juz sobie poszli. Kiedy dowiedzieli sie, ze zlodziejska banda grasuje w palacu, woleli wrocic do swych chat. Ale teraz chodz, zaprowadze cie do kuchni, zebys sie mogla troche ogarnac. Wygladasz okropnie.
Catharina popatrzyla na swe obolale dlonie, pokryte zadrapaniami i kurzem. Pewnie twarz takze miala brudna. Co tez Malcolm sobie pomysli?
Ale on nie byl zbyt rozmowny.
– Klodka byla zamknieta – wyjasnil tylko.
W drodze do kuchni Catharina uslyszala ciche slowa Inez, skierowane do siostry: