westchnal ciezko. – Przez wiele lat czulem sie rozdarty pomiedzy owa przysiega a zobowiazaniami wobec ciebie. W koncu musialem dokonac wyboru. Nie sadzilem jednak… nie mialem pojecia, ze ty i ja… ze my… ze bedzie to takie bolesne dla twoich siostr, rodzicow, no i przede wszystkim dla mnie. Bog mi swiadkiem, ze bardzo bym pragnal miec cie u swego boku na zawsze! Ale ty moglabys przyplacic to zyciem, a tego nigdy bym sobie nie darowal.
– Dlaczego nie mozesz zlamac tej przysiegi?
– Bo zlozylem ja umierajacemu, a konsekwencje dotknelyby nie mnie, lecz kogos innego. Mam jednak pewien plan – szepnal prostujac sie. – Domyslam sie, ze tobie, tak jak i mnie, bedzie trudno zniesc rozstanie. Wydaje mi sie, ze znalazlem wyjscie. Nie jest to, co prawda, rozwiazanie, ktore w pelni by mnie zadowalalo, ale mam nadzieje, ze sie na nie zgodzisz.
– Powiedz, co wymysliles! – rzekla Catharina, zerkajac katem oka na tajemnicze zamkniete drzwi.
– Zrezygnujesz z posady. Przygoda w piwnicy moze ci posluzyc za pretekst. W Markanas to nic nowego, wszystkie sluzace predzej czy pozniej odchodza. Wyjedziesz do ciotki Aurory, ktora, sadzac z twoich opowiesci, jest osoba wyrozumiala. Postaram sie przyjechac do ciebie jak najpredzej. Wezmiemy skromny slub…
– Ale czy tym samym nie narazisz swego zycia na niebezpieczenstwo?
– Moje zycie jest pozbawione sensu – powiedzial z gorycza. – Swiadomosc, ze gdzies daleko mam piekna zone, ze oddalem przysluge jej i siostrom, bylaby dla mnie jak promyk slonca.
– Dziekuje, ale…
– Pomyslalem tez o tobie. Pomieszkasz troche u ciotki, a potem wrocisz do domu i oglosisz, ze zostalas wdowa.
– Alez, Malcolmie!
– Ciii, nie tak glosno. Uwierz mi, tak bedzie najlepiej! Pragne cie prosic tylko o jedno…
– Slucham.
– Daj mi potomka, Catharino. Chce miec komu przekazac Markanas, kiedy skonczy sie juz ten koszmar. A jesli sie nie skonczy, podpale stary dwor i zbuduje nowy.
Catharina nie slyszala koncowych slow. Dotarlo do niej jedynie, ze Malcolm chce miec z nia dziecko. Czy to znaczy…
– Catharino, na milosc boska, co ci sie stalo? Zachwialas sie, omal nie upadlas.
– Chyba mialam dzis za wiele wrazen.
– Ale odpowiedz mi, czy sie zgadzasz?
– Jesli nie ma innego wyjscia, a z tego, co mowisz, wynika, ze nie ma, zgadzam sie na wszystko, o co mnie poprosisz. Malcolmie, ja… – urwala nagle i rozplakala sie. – Tak bardzo cie cenie – szlochala. – Wydaje mi sie, ze zostalismy dla siebie stworzeni. Nigdy nie marzylam, ze okazesz sie taki mily, a zarazem taki pociagajacy. Nic na to nie poradze, ze w ciagu tych kilku dni spedzonych w Markanas moje zycie przemienilo sie w cudowna przygode. Kocham cie… Pewnie nie powinnam tego mowic, raczej zachowac odwage i godnosc, ale moje serce jest przepelnione miloscia do ciebie.
– Catharino – szepnal, odslaniajac jej ukryta w dloniach twarz.
– Jestem brzydka i nijaka.
– Jak mozesz tak mowic! Jestes… Cii! – Malcolm urwal w pol slowa i podkradlszy sie na palcach do drzwi, nasluchiwal. – Ktos tu przed chwila byl – szepnal. – Wyjde i sprawdze.
– Nie! Nie zostawiaj mnie tu samej z…
– Z kim? – Malcolm cofnal sie zaintrygowany.
Spojrzenie ja zdradzilo.
– A wiec chodzi ci o drzwi? – zdziwil sie i zmarszczyl brwi. – Dobrze, chodz ze mna, ale trzymaj sie dyskretnie z tylu.
Catharina stanela wiec w progu, a on tymczasem wyszedl na korytarz. Wrocil po chwili uspokojony.
– To tylko Inez. Chyba musiala zalatwic potrzebe.
Panna Inez, poniewaz byla czlonkiem rodziny, mieszkala w tym samym skrzydle.
– Juz wrocila do swego pokoju – oznajmil i przekrecil klucz. Potem odwrocil sie i powiedzial lagodnie: – Catharino, mysle, ze juz najwyzszy czas, by uchylic przed toba rabka tajemnicy.
Ze zdumieniem ujrzala, ze Malcolm wyjal z kieszeni pek kluczy i po kolei zaczal otwierac klodki i zamki budzacych w niej przerazenie drzwi. Z trudem lapiac oddech probowala go powstrzymac. Uczepila sie jego dloni.
– Nie! – krzyknela.
Ale Malcolm nie zwazal na jej protesty i otworzyl wszystkie zamki.
Instynktownie chwycila go za rekaw, a druga reke oparla o drzwi, jakby nie chciala dopuscic, by cos sie stamtad wymknelo.
– Malcolmie – jeknela. – Nie zniose juz dzisiaj wiecej okropnosci. Prosze cie!
Ale on tylko sie usmiechnal i nacisnal klamke. Wyobrazala sobie, ze drzwi zaskrzypia upiornie, tymczasem otworzyly sie calkiem bezglosnie.
Malcolm ze swiecznikiem w jednej dloni ujal Catharine za reke i pociagnal do srodka. Dziewczyna drzala niczym lisc osiki. Z zacisnietymi powiekami pytala sama siebie w duchu, czemu sie na to godzi, kiedy uslyszala czuly, lekko rozbawiony glos Malcolma.
– Catharino, otworz oczy!
Z zupelnie niezrozumialych dla siebie powodow posluchala go. Pomieszczenie, do ktorego weszli, okazalo sie zwykla garderoba. Wprawdzie nie wisialy tu ubrania, ale tez nie dostrzegla zadnych schodow ani tajemnego przejscia. W scianie znajdowaly sie otwory wentylacyjne, ktorymi dostawalo sie swieze powietrze, mimo ze ptaki uwily sobie tam gniazda.
Catharina rozszerzyla oczy ze zdumienia.
– Ale… – z trudem wydobyla glos.
Na srodku stal niewielki stol, a na nim lezaly wszystkie drobne upominki, jakie mu przyslala na przestrzeni lat, oraz nie pochowane do kopert listy. Odnosilo sie wrazenie, ze ktos je czesto czyta.
Poczula, ze sie rumieni, wspomniawszy swa niemadra pisanine. Przez tyle lat wzajemnej korespondencji przyzwyczaila sie do Malcolma i pisywala dosc otwarcie, powierzajac mu swe troski, przemyslenia, radosci. Jej pseudofilozofia musiala go szczerze bawic, o ile w ogole mial cierpliwosc czytac do konca te gryzmoly. Skoro jednak zgromadzil je w jednym miejscu, to moze czytal.
– Oto moja tajemnica – rzekl powoli. – To, co uwazam za najdrozsze skarby.
– Pisalam takie glupstwa – wymamrotala.
– Alez nie, Catharino!
– Najdrozsze skarby, powiadasz, a przeciez ty mnie w ogole nie znales.
– Tak uwazasz? Twoje listy mi wiele o tobie powiedzialy.
Z niedowierzaniem potrzasnela glowa.
– Bylas moim marzeniem – ciagnal dalej smutnym glosem. – Chce, bys wiedziala, ze nie mialem innej kobiety. Lubilem twe listy, trafialy mi wprost do serca. Obdarzalas mnie wielkim zaufaniem.
Kiedy jej szloch zmienil sie w lkanie, dodal cieplo:
– Nie wolno ci mowic, ze jestes nijaka, nic nie warta, Catharino. Masz najpiekniejsze oczy, uwielbiam na ciebie patrzec, ogarnia mnie wtedy taki spokoj, nawiedzaja takie wzniosle mysli. Rownoczesnie jednak twoja obecnosc dziwnie na mnie wplywa… Catharino, gdyby wszystko ulozylo sie tak, jak powinno…
Patrzyla na niego zdumiona. Sam Malcolm Jarncrona wyrazal sie o niej, szarej myszce, w tak cudowny sposob? A przy tym zdawal sie mowic szczerze.
– Chyba byles bardzo samotny – rzekla cichym glosem.
– Tak – przyznal wzdychajac ciezko. – Wiesz, ze nigdy nie zostalem przygotowany do roli dziedzica, wszak to moj starszy brat mial objac rodzinna posiadlosc, ja zas zamierzalem studiowac. Ale kiedy on popelnil samobojstwo, z dnia na dzien cala odpowiedzialnosc za dwor spadla na mnie. Nie mialem zielonego pojecia o rolnictwie…
– Moim zdaniem swietnie sobie radzisz.
Usmiechnal sie.
– Dziekuje, ale nauka nie przyszla mi latwo. Ilez to razy przezywalem chwile niepewnosci!
Catharina doskonale rozumiala, ze Malcolma, mezczyzne niezwykle wrazliwego, kosztowalo niemalo wysilku,