Zrzucila jeszcze jedna bele. Nim zeszla po drabinie, Nick przetoczyl obie bele pod sciane.
Przez caly czas sie zastanawiala, jak odniesc sie do jego propozycji. I co mu powiedziec. Nadal nie miala pojecia, i to coraz bardziej ja stresowalo. Moze zrobi najlepiej, jak postawi sprawe jasno. To obojgu zaoszczedzi czasu i niepotrzebnych problemow.
– Posluchaj, panie Mer…
– Nick – przerwal jej stanowczo, choc lagodnie.
– Moze jestem malo oblatana w wielu sprawach, ale mam swiadomosc mojej sytuacji finansowej i tego, jak wygladam. Nie naleze do kobiet, z jakimi umawiaja sie faceci twojego pokroju. Wiec dlaczego tak ci na tym zalezy?
Nick siegnal do kapelusza, jakby chcac zyskac na czasie. Widziala utkwione w nia czarne oczy. Czekala w milczeniu.
– Nie jestes taka jak inne – powiedzial powaznie. – Jestem na takim etapie zycia, ze to, co zwyczajne, juz mnie nie interesuje.
Wlepila w niego wzrok. Zartuje sobie z niej, to jasne. Jednak w tym jego spojrzeniu jest cos przekonujacego. Chyba mu wierzy. Choc nie powinna.
Slowa, ktore slyszala przez lata i ktore szczesliwie odepchnela w niepamiec, znowu ozyly i powrocily z dawna sila. Jakby slyszala bezbarwny glos ojca, stale powtarzajacy je ku przestrodze.
„Badz madra, Corrie. Jestes zwyczajna dziewczyna. Nie daj sie omamic chlopakom Merricka. Takim jak oni zalezy tylko na jednym… Nie skoncz jak twoja ciotka, ktora dala sie podprowadzic bogatemu chlopakowi. Najpierw czarowal ja i uwodzil, a potem wystawil do wiatru, okrywajac hanba. Mysl o sobie i swoim zyciu. Nie licz na innych, tylko na siebie. Zaden facet nie zapewni ci dachu nad glowa, jesli w okolicy bedzie chetna panienka…”
Te i inne slowa dzwieczaly jej w uszach. Im byla starsza, tym czesciej ojciec je powtarzal. Niby dobre ojcowskie rady. Choc bylo w nich sporo racji. Obracala sie wsrod chlopcow, wiec wiedziala. Potem Nick, probujac przemowic jej do rozumu i odizolowac od brata, nieswiadomie je potwierdzil. Nie jest dziewczyna, o jakiej marza. Nie sprawdzilo sie tylko jedno – ze ktos bedzie o nia zabiegal, sprobuje ja omotac. Co tylko potwierdzalo inne slowa ojca.
Po jego smierci stopniowo zapomniala o tych pouczeniach. Przyjela je za swoje i pogodzila sie, ze taka jest rzeczywistosc. Potem juz do nich nie wracala. Ulozyla sobie zycie, liczyla wylacznie na siebie. Przestala sie ludzic. Dopoki znowu nie pojawil sie Shane.
Wtedy zaczela sie zastanawiac. Czy slowa ojca nie stracily aktualnosci? Czy nadal jest nieciekawa dziewczyna, na ktora zaden chlopak nawet nie spojrzy? Nie ma podstaw sadzic, ze to sie zmienilo, jednak jest kilka rzeczy, ktore juz nie sa tak oczywiste.
Glos Nicka wyrwal ja z tych rozmyslan.
– No wiec?
Otarla dlonie o dzinsy i uciekla wzrokiem. Nie ma innego wyjscia, jak powiedziec mu prawde.
– Sama nie wiem, co na to odpowiedziec.
– Podsune ci pomysl. „Tak, Nick, bardzo chetnie wybiore sie z toba jutro do San Antonio”. Chyba ze nie lubisz latac. W takim razie mozemy pojechac samochodem.
Slyszala usmiech w jego glosie. Podniosla na niego wzrok. Rzeczywiscie sie usmiecha. I wyglada przy tym rewelacyjnie. Serce zabilo jej zywiej.
Ciezar, jaki ja przygniatal, byl ponad jej sily. Jakby wszystko sie na nia zwalilo. Ciagle miala w uszach ponure proroctwa ojca. Powracaly i nie dawaly spokoju. Ale w oczach Nicka dostrzegla cos, co dalo jej nadzieje. Moze nie do konca jest tak, jak mowil ojciec. Moze prawda nie jest taka jednoznaczna.
Mimowolnie przypomniala sobie niedawny pocalunek Shanea. Zaskakujace, ze przez caly ten czas ani przez chwile do tego nie wracala. Nie, chyba nie jest tak zle, jak twierdzil tata. Nie moze ciagle byc spieta i przewrazliwiona.
Nie chce sie zblaznic, jednak nie moze tak po prostu zbyc jego propozycji. Musi sie jakos zachowac. Zreszta chce z tego skorzystac. Jest przeczulona i nieufna w bardziej osobistych relacjach z mezczyznami i zdaje sobie sprawe, ze powinna to zmienic. To moze byc dobra okazja, by nabrac troche doswiadczenia, nauczyc sie czegos. Co kiedys moze sie przydac.
Zdecydowala sie.
– Dobrze, Nick. Bardzo chetnie polece z toba jutro obejrzec tego ogiera – wybakala. Chciala powiedziec to lekko, jednak zabrzmialo smiertelnie powaznie. – O ktorej? – wydusila lamiacym sie glosem, coraz bardziej na siebie zla. Nick nie dal po sobie niczego poznac. Moze nie zauwazyl?
– Moze byc o osmej?
– Jak najbardziej – wymamrotala.
Ustalili szczegoly. Podeszla z Nickiem do samochodu. Przez caly czas zastanawiala sie, jak nadrobi ten czas. Ma zaplanowane tyle prac, wszystko wezmie w leb.
Jest jeszcze jedna rzecz – nigdy dotad nie leciala samolotem. Jedyna znana jej odleglosc od ziemi to konski grzbiet, ewentualnie dach domu, na ktory czasem musi sie wspiac, gdy cos szwankuje. Dlatego nie ma pojecia, czy lubi latac i jak zniesie lot. W sumie to nawet dobrze, ze ma sie nad czym zastanawiac. Bo dzieki temu latwiej oderwie mysli od tego, co moze wydarzyc sie jutro.
Rozdzial 8
Bala sie tego wspolnego wyjazdu. Caly czas zastanawiala sie, jak najlepiej wybrnac z sytuacji, ktora z pewnoscia ja przerasta. Musi zrobic wszystko, co tylko mozliwe, by jutrzejszy dzien nie zakonczyl sie katastrofa. Zadzwoni do Eadie, od tego zacznie. Potrzeba jej rady kogos zyczliwego i majacego wieksze doswiadczenie niz ona.
Eadie nie zawiodla. Gdy tylko uslyszala o calej sprawie, z miejsca zaofiarowala sie z pomoca. Najpierw telefonicznie omowily stroj i ewentualne warianty. Ustalily, ze nazajutrz o wpol do siodmej rano Eadie przyjedzie na ranczo Corrie, zabierajac z soba swoj skromny zapas kosmetykow do makijazu.
Nie mialy czasu, by najpierw poeksperymentowac. Obie zgodnie uznaly, ze lepiej poprzestac na delikatnym podkresleniu urody, niz ryzykowac przesadny makijaz. Lekki cien na powieki, troche tuszu, by wydobyc oczy. Corrie nie mogla zdecydowac sie na pomalowanie ust. Szminka budzila w niej nieufnosc.
– Wiesz, w tych dzinsach i niebieskiej bluzce wygladasz rewelacyjnie, a twoje oczy sa jeszcze bardziej niebieskie – zachwycala sie Eadie. – Cale szczescie, ze jednak kupilas ten srebrny pasek i bizuterie. Teraz masz jak znalazl.
Sama sie z tego cieszyla. Choc niewiele brakowalo, by w sklepie odlozyla je z powrotem na polke. Prosty srebrny naszyjnik i bransoletka pasowaly do stroju. Wlozyla swoje najlepsze czarne kowbojki. Skoro maja ogladac ogiera, to pewnie pojda do stajni czy na wybieg.
Eadie pochwalila jej wybor. Ten zestaw jest najbardziej odpowiedni. Ani zbyt roboczy, ani zbyt wyszukany. W dodatku w tym stroju bedzie jej wygodnie w niewielkim samolocie Nicka.
Corrie tez byla zadowolona. Dobrze sie w tym czuje. Jest przyzwyczajona do spodni, chodzi w nich na co dzien. W nich bedzie jej wygodnie, a przeciez nie wiadomo, ile czasu zajmie wyprawa do San Antonio. Musi tylko pamietac, by nie trzec oczu. I uwazac, zeby nie zaczepic o cos bransoletka.
Jeszcze jedno wazne przykazanie – torebka. Nie powinna tracic jej z oczu. Na wszelki wypadek wlozyla portfel do kieszeni dzinsow. Podobnie jak gumke do wlosow, bo moze bedzie musiala je zwiazac. Eadie przekonala ja, by nie zaplatala warkocza i zostawila wlosy rozpuszczone. Nie dala jej spiac ich spinka.
– Gdy patrze na ciebie, nie moge odzalowac, ze scielam wlosy – powiedziala Eadie, poprawiajac niesforne pasemko. Cofnela sie i badawczo popatrzyla na przyjaciolke. – Wygladasz fantastycznie, Corrie – rzekla z usmiechem. – Chcialabym choc w polowie tak wygladac.
Corrie wzniosla oczy do nieba, a po chwili popatrzyla na Eadie z powaga.
– Eadie, to ty jestes piekna – powiedziala z przekonaniem. – Dzieki ci bardzo.
– Bardzo prosze, ale chyba powinnas isc do okulisty – zareplikowala Eadie, ruszajac za Corrie do wyjscia.
– Moim oczom nic nie dolega – zaoponowala Corrie.