— Mam teraz imie — powiedzial. — Zadecydowalem, ze dopoki nie przypomne sobie swego prawdziwego, bede nazywal sie Smith. Podoba ci sie?

— Wspaniale brzmi.

— Dziekuje. Poszedlem do lekarza. Powiedzial mi, ze moje cialo nie jest w dobrym stanie. Brak sil zyciowych, zdolnosci regeneracji.

— Nie moga ci pomoc?

Smith potrzasnal glowa.

— Cialo jest bez watpienia zombie. Zbyt pozno dostalem sie do srodka. Doktor dal mi najwyzej kilka miesiecy.

— Smutne — rzekl Blaine, czujac narastajace obrzydzenie na widok tej posepnej twarzy o ostrych rysach. Smith siedzial w jakis osobliwy sposob. Ubrany byl jak robotnik, jego policzki wygladaly na swiezo ogolone, pachnial woda toaletowa, ale juz wyczuwalo sie w nim zmiane. Dookola oczu, nosa i ust skora stracila swoja elastycznosc. Na czole pojawily sie skazy podobne do sladow narzedzia na starej skorze. Z zapachem wody toaletowej docieral slaby odor rozkladu.

— Czego chcesz ode mnie? — zapytal Blaine.

— Nie wiem.

— A wiec daj mi spokoj.

— Nie moge — powiedzial przepraszajacym tonem Smith.

— Chcesz mnie zabic?

— Nie wiem! Nie pamietam. Zabic, chronic, zranic czy kochac — nie wiem jeszcze. Ale sobie przypomne, obiecuje ci to.

— Zostaw mnie w spokoju. — Blaine czul napiecie w muskulach.

— Nie moge. Nie rozumiesz? Nic nie jest mi znane, tylko ty. Dokladnie nic! Nie znam tego swiata ani innego, zadnej osoby, twarzy, nic nie pamietam. Jestes osrodkiem mego istnienia, jedynym powodem.

— Skoncz z tym wreszcie!

— Ale ja mowie prawde! Czy myslisz, ze poruszanie tej rozpadajacej sie kupy miesni sprawia mi przyjemnosc? Po co zyc, skoro nie wiem nic o przeszlosci? Lepsza smierc! Zycie jest dla mnie wiezieniem, smierc przyniesie mi wyzwolenie. Marze o niej. Ale jestes jeszcze ty i dlatego wciaz chodze po ziemi.

— Wynos sie! — powiedzial pelen obrzydzenia.

— Ty jestes moim sloncem i ksiezycem, gwiazdami i ziemia, moim wszechswiatem, zyciem, przyjacielem, wrogiem, kochankiem, morderca, zona, ojcem, dzieckiem, mezem…

Blaine zadal cios, uderzajac Smitha w oko. Zombie spadl ze stolka. Wyraz jego twarzy nie zmienil sie, jedynie pod okiem pojawila sie czerwona plama.

— Twoj znak! — powiedzial Smith.

Piesc Blaine’a, juz uniesiona do powtornego ciosu, opadla. Smith podniosl sie.

— Ide. Badz ostrozny, Blaine. Nie umrzyj za wczesnie. Potrzebuje ciebie. Wkrotce wszystko sobie przypomne i powroce.

Opuscil bar.

Blaine zamowil podwojna whisky i przez dlugi czas siedzial nad szklanka, starajac sie uspokoic swoje drzace rece.

17

Do posiadlosci Hulla dotarl odrzutowym autobusem. Do switu pozostala jeszcze godzina. Ubrany byl w tradycyjny stroj mysliwych: koszule khaki, takie same luzne spodnie, buty na gumowych podeszwach i kapelusz o szerokim rondzie. Karabin i bagnet niosl schowane w torbie.

Przy bramie czekal na niego sluzacy. Poprowadzil go do niskiej rezydencji. Blaine dowiedzial sie, ze lesista posiadlosc Hulla rozciagala sie na obszarze dziewiecdziesieciu akrow. Lezala miedzy Keene i Elizabethtown w gorach Adirondack. Tutaj, jak poinformowal go sluzacy, ojciec Hulla popelnil samobojstwo w wieku piecdziesieciu jeden lat, zabijajac podczas polowania szesciu mysliwych, zanim pokonal go czlowiek z mieczem. Pelna chwaly smierc! Wuj Hulla z kolei wolal zostac wojownikiem w San Francisco. Policja musiala strzelic do niego dwanascie razy, zanim upadl. Zabil siedmiu przechodniow. Wiele pisaly o tym wypadku gazety i w kronice rodzinnej zachowano kilka artykulow.

W ten sposob, uwazal sluga, ujawnia sie roznica temperamentu. Niektorzy, jak wuj, towarzyscy, lubiacy rozrywki ludzie, chcieli umierac w tlumie, wywolujac zainteresowanie. Inni, jak obecny pan Hull, bardziej woleli nature i samotnosc.

Blaine przytakiwal uprzejmie. Zaprowadzono go do pokoju, w ktorym przebywali juz pozostali mysliwi, pijac kawe i dokonujac ostatniego przegladu broni. Na pierwszy rzut oka wydawalo sie, ze jest to scena ze sredniowiecza. Blaine’owi zdecydowanie przypominalo to kadr z filmu.

— Przysun swoje krzeslo, kumplu — powiedzial czlowiek z toporem. — Witaj w naszym Towarzystwie Dobroczynnosci i Opieki nad Mordercami i Zabojcami. Nazywam sie Sammy Jones, jestem najlepszym topornikiem w Ameryce, a moze i w Europie.

Blaine usiadl. Przedstawil sie obecnym. Pochodzili z roznych krajow, ale obowiazujacym w rozmowach jezykiem byl angielski. Sammy Jones, o szerokiej klatce piersiowej i miesniach karku jak u byka, musial stoczyc juz niejedna walke. Jego twarz pokryta byla bliznami.

— Pierwsze polowanie? — zapytal, patrzac na nowy stroj Blaine’a.

Ten przytaknal. Wyjal strzelbe z torby i umocowal bagnet. Sprawdzil umocowanie, poluzowal i ponownie wyjal bagnet. — Rzeczywiscie umiesz sie tym poslugiwac? — zapytal Jones.

— Pewnie — odpowiedzial z wieksza pewnoscia, niz czul.

— Mam nadzieje, ze tak jest. Faceci tacy jak Hull maja nosa. Potrafia szybko dostrzegac najslabszych i ich jako pierwszych eliminuja.

— Jak dlugo trwa polowanie?

— Najdluzsze zajelo mi osiem dni. Na Asturiasa, gdzie zginal moj partner Sligo. Silna grupa potrafi ubic zwierzyne w ciagu jednego, dwu dni. Zalezy od tego, jak bardzo jest przywiazany do zycia. Niektorzy usiluja przeciagnac polowanie tak dlugo, jak to jest mozliwe. Uciekaja przed nami. Chowaja sie w ciemnych, glebokich miejscach i chca, zebysmy tam za nimi wchodzili, narazajac sie na zdradzieckie pchniecie. Tak zginal Sligo. Ale nie sadze, zeby Hull byl takim czlowiekiem. Chce umrzec jak wielki bohater, prawdziwy mezczyzna. Bedzie krazyl wokol nas, usilujac jak najwiecej osob nadziac na swoj pogrzebacz.

— Mowisz tak, jakby ci sie to nie podobalo.

Sammy Jones uniosl brwi.

— Nie cierpie, jak wokol umierania robi sie tyle halasu. Ale oto nasz bohater.

Do pokoju wszedl Hull, jak zawsze elegancki. Dookola szyi mial zawiazana biala jedwabna chustke. Niosl lekka torbe, u pasa wisial mu cienki, ostry rapier.

— Dzien dobry, panowie — powiedzial. — Bron przyszykowana, sznurowadla zawiazane? Wspaniale!

Podszedl do okna i odsunal zaslony.

— Jeszcze nie wzeszla jutrzenka — swietlisty blask na wschodzie nieba, zwiastun naszego Pana Slonca, ktore podaza panowac nad swiatem. Musze juz opuscic to miejsce. Sluzacy poinformuje was, kiedy uplynie moje polgodzinne wyprzedzenie. Wowczas mozecie przystapic do polowania — i zabic mnie. Jesli bedziecie w stanie.

Uklonil sie i wyszedl.

— Boze, jak ja nie cierpie tych gogusiow! — krzyknal Sammy Jones, gdy tylko za Hullem zamknely sie drzwi. Wszyscy sa jak dwie krople wody. Zachowuja sie tak godnie, tak heroicznie. Zeby wiedzieli, jakimi sa glupcami w moich oczach! W oczach czlowieka, ktory bral udzial w dwudziestu osmiu polowaniach.

— Dlaczego jestes mysliwym? — zapytal Blaine.

Sammy Jones wzruszyl ramionami.

— Moj ojciec byl topornikiem. Nauczyl mnie, jak sie z tym obchodzic. Nic wiecej nie umiem robic.

— Przeciez moglbys nauczyc sie czegos innego?

Вы читаете Niesmiertelnosc na zamowienie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату