— Pewnie tak. Ale ja lubie zabijac tych arystokratycznych zgnilkow. Nienawidze ich wszystkich, z ich wiecznoscia, na ktora nie stac zwyklego czlowieka. Sprawia mi przyjemnosc zabijanie ich i jeslibym mial pieniadze, z, checia bym placil za ten przywilej.
— Hull lubi takich jak ty biednych ludzi. Smutny jest ten swiat.
— Nie, tylko uczciwy. Wstan, poprawie ci pas u torby.
Kiedy juz sie z tym uporal, powiedzial:
— Sluchaj, Tom, moze bysmy sie stowarzyszyli podczas tego polowania, co? Chronili nawzajem?
— Myslisz o ochranianiu mnie?
— Nie ma powodu do wstydu. Kazdy musi sie uczyc, zanim stanie sie wytrawnym lowca. I gdzie znajdziesz lepszego nauczyciela niz ja — najlepszy mysliwy ze wszystkich?
— Dzieki, ale sam bede oslanial swoje plecy.
— Z pewnoscia sobie poradzisz. Pamietaj, Hull jest szermierzem, a oni maja swoje tricki. Objasnie ci je, jak bedziemy isc jego tropem.
Wszedl sluzacy, niosac stary, ozdobny zegar. Gdy minutowa wskazowka minela dwunastke, spojrzal chlodno na zebranych.
— Panowie. Minal juz czas, jaki daje sie zwierzynie. Polowanie moze sie rozpoczac.
Mysliwi wyszli na dwor. Wstawal swit. Theseus, tropiciel, szybko znalazl slady. Wiodly na zbocze gory. Rozciagnieci w dlugi sznur zaczeli sie wspinac w gore.
Wkrotce slonce rozproszylo mrok. Theseus stracil trop, gdy slad dotarl do gladkiej skaly. Mysliwi lamana linia kontynuowali wspinaczke. W poludnie czlowiek uzbrojony w miecz znalazl strzep jedwabiu koloru khaki na galazce krzewu. Z takiego materialu uszyty byl stroj Hulla. Kilka minut pozniej Theseus znalazl slady stop na mchu. Prowadzily w dol ku waskiej, zadrzewionej kotlinie. Mysliwi przyspieszyli.
— Tutaj jest! — krzyknal jeden z nich.
Blaine spojrzal w strone, skad dochodzil krzyk. Jakies piecdziesiat jardow po prawej stronie znajdowal sie czlowiek z gwiazda. Zbiegl w dol. Byl to jeden z najmlodszych uczestnikow polowania, pewny siebie Sycylijczyk. Jego bron skladala sie z raczki z jesionu, do ktorej przymocowany byl lancuch. U jego konca wisiala ciezka, nieforemna kula. Machal swoja bronia nad glowa, nucac piosenke.
Sammy Jones i Blaine ruszyli w jego strone. W tym samym czasie Hull wypadl z zarosli z rapierem w reku. Sycylijczyk pochylil sie i zadal uderzenie zdolne powalic drzewo. Hull odsunal sie nieco, wyminal kule i zadal pchniecie.
Mlody czlowiek zarzezil i upadl na ziemie, krwawiac z przecietego gardla. Hull postawil stope na jego ~ piersi, wyciagnal rapier z rany i zniknal wsrod krzewow.
— Nigdy nie moglem pojac, dlaczego ludzie walcza za pomoca gwiazdy. Jesli raz nie trafisz, juz nie masz czasu na powtorne uderzenie — powiedzial Sammy Jones.
Sycylijczyk nie zyl. Wsrod krzewow wyraznie rysowal sie slad pozostawiony przez Hulla. Poszli za nim, wraz z innymi mysliwymi. Niektorzy ubezpieczali ich po bokach. Wkrotce ponownie dotarli do litej skaly i stracili trop.
Szukali go przez cale popoludnie, bez wiekszego szczescia. Po zachodzie slonca zrobili postoj. Po wystawieniu strazy skupili sie wokol malego ogniska, rozmawiajac o przebiegu polowania.
— Jak myslisz, gdzie on jest? — zapytal Blaine.
— W kazdym miejscu tej przekletej posiadlosci. Pamietaj, ze on zna tu kazdy zakatek. My jestesmy tu po raz pierwszy.
— A wiec moze sie przed nami skryc tak, ze go nie znajdziemy.
— Jesli zechce. Ale on chce umrzec, nie pamietasz? Jak bohater. Bedzie sie staral wiec byc zawsze w poblizu nas i walczyc.
Blaine popatrzyl na ciemny las.
— Moze jest tam, podsluchuje nas.
— Bez watpienia. Mam nadzieje, ze straznicy nie utna sobie drzemki.
Rozmowy ucichly. Blaine zapragnal, aby juz byl swit. Ciemnosc odwracala role. Mysliwi stali sie zwierzyna, na ktora polowal okrutny, bezwzgledny samobojca, dazacy do zabrania ze soba jak najwiekszej liczby ludzkich istnien.
Z ta mysla zasnal.
Jakis czas przed switem obudzil go jek. Chwytajac za karabin poderwal sie na nogi i spojrzal w ciemnosc. Rozlegl sie jeszcze jeden glosny skowyt, tym razem blizej niego, a potem halas dobiegajacy sposrod drzew. Ktos rzucil na ognisko garsc lisci.
W jasnym blasku plomienia Blaine ujrzal mezczyzne z dwoma krwawiacymi ranami. Byl to jeden ze straznikow, uzbrojony we wlocznie. Jego rany nie wygladaly zbyt groznie.
— Ten sukinsyn — wyjeczal wloczniarz — ten pieprzony sukinsyn.
— Uspokoj sie, Chico — powiedzial jeden z mezczyzn, obmywajac mu rany. — Udalo ci sie go dostac?
— Zbyt szybki. Nie trafilem go — westchnal wloczniarz.
Nikt juz nie zmruzyl oka tej nocy.
W pierwszych promieniach poranka mysliwi ruszyli ponownie. Byli wsciekli. Pierwszy znalazl slad Theseus. Podazyli ku szczytowi.
Idacy przodem Otto krzyknal nagle: — Hej! Mam go!
Ruszyl w jego strone Theseus, za nim pobiegli Blaine i Jones. Zobaczyli, jak Hull cofa sie, sledzac poczynania Otta. Ten rozwinal swoje lasso, rzucil je w strone Hulla. Trzy kule z zelaza zaswistaly przecinajac powietrze. Wtedy Otto puscil koniec sznura. W tej samej chwili Hull upadl na ziemie. Lasso przelecialo nad nim i owinelo sie dookola drzewa. Otto pozostal bezbronny. Hull podazyl w jego strone, ale wczesniej dotarl do niego Theseus. Zaczeli walczyc: rapier z trojzebem. Nagle Hull odwrocil sie i zaczal uciekac. Theseus zadal pchniecie. Zwierzyna wydala jek, ale nie ustawala w biegu.
— Zraniles go? — spytal Jones.
— Najwyzej drasnalem — odpowiedzial. — Najwiecej dostalo sie jego dumie.
Mysliwi pobiegli za Hullem, lecz ponownie stracili go z oczu. Poniewaz gora zwezala sie, rozproszyli sie tak, aby Hull nie mogl uciec i zajsc ich od tylu. Od czasu do czasu napotykali na zostawione przez niego slady. Poznym popoludniem dotarli prawie pod sam szczyt. Wokol niego rozciagalo sie rumowisko skal, istny labirynt.
— Badzcie ostrozni! — zawolal Jones do pozostalych.
Jeszcze nie przebrzmialo echo tych slow, jak zza skaly wylonil sie Hull. Zaatakowal starego Bjorna, ktorego bronia byla maczuga. Jego rapier blysnal w sloncu. Wyraznie staral sie polozyc Bjorna jednym pghnieciem i zniknac, zanim pozostali zdaza pospieszyc mu na pomoc.
Ale Bjorn nie dal sie zaskoczyc. Zaczal flegmatycznie parowac pchniecia. Hull zaatakowal, zdenerwowany jego powolnoscia — i ledwo udalo mu sie uniknac ciosu maczugi. Stary zblizyl sie jednak zbyt szybko. Z szybkoscia blysku swiatla rapier zaglebil sie w jego piersi i maczuga wypadla z bezwladnych rak. Cialo Bjorna zaczelo staczac sie w dol gory.
Mysliwi ponownie zamkneli kolo. Hull zniknal w plataninie glazow.
Blaine zauwazyl zblizajacy sie zachod slonca.
— Dzien sie juz konczy — powiedzial do Jonesa.
— Zostalo nam jeszcze z pol godziny silnego swiatla. Jones spojrzal na niebo. — Lepiej, zebysmy teraz go dopadli, bo potem wyluska nas wsrod tych skal z dziecinna latwoscia. Szybciej ruszyli do przodu.
— Moze stoczyc na nas glazy.
— Nie on — odpowiedzial Jones. — Jest na to zbyt dumny.
W tym momencie Hull wyszedl zza wysokiej skaly nie opodal Blaine’a.
— Bo roboty, karabinierze.
Blaine ledwo sparowal pchniecie. Ostrze rapiera minelo o cal jego szyje. Instynktownie cofnal sie do tylu.