Potem z zaciekloscia ruszyl naprzod. Znikl z niego czlowiek, ktory mogl mowic o sobie, ze przypadkiem znalazl sie w gronie mysliwych. Stal sie istota czerpiaca rozkosz z morderczej walki.
Zwierzyna unikala jego pchniec z duza gracja. Blaine szedl za nim krok po kroku, wscieklosc klebila sie w jego mozgu. Nagle zostal odciety do tylu przez Jonesa.
— Moj. Teraz jestes juz moj, Hull — powiedzial Jones. — Wyprobuj na mnie swojego pogrzebacza.
Hull z nieruchoma twarza zaatakowal. Jones stal na lekko ugietych nogach. Jego dlonie z latwoscia poruszaly toporem. Sparowal pchniecie Hulla tak mocno, ze rapier ugial sie jak cienka galazka.
Pozostali mysliwi dolaczyli do nich. Zajeli miejsca na pobliskich skalach i z wysokosci obserwowali pojedynek. Coraz to ktorys udzielal Jonesowi rad.
— Przygwozdz go do skaly, Sammy!
— Nie, zrzuc go w przepasc!
— Moze ci pomoc?
— Do diabla, nie! — odkrzyknal.
— Uwazaj na siebie!
— Nie martw sie — odpowiedzial Jones.
Blaine stal z boku. Jego wscieklosc minela rownie szybko, jak sie pojawila. Patrzyl teraz na starcie dwoch przeciwnikow. Topor Jonesa nie byl lekki, ale w jego reku zdawal sie nie wazyc wiecej niz piorko. Teraz dopiero widac bylo roznice pomiedzy Hullem — uzdolnionym amatorem a prawdziwym wyszkolonym morderca — Jonesem. Hull nie mial zadnych szans. Jones spychal go w strone urwiska. Gdy juz dotarl na sam skraj przepasci, Jones zadal cios. Topor wbil sie w bok Hulla. Ten krzyczac przerazliwie spadl w przepasc. Po chwili dobiegl ich gluchy odglos upadku.
— Zaznaczcie, gdzie spadl — powiedzial Jones.
— Na pewno jest juz martwy — odparl czlowiek z mieczem.
— Mozliwe. Ale dopoki sie nie upewnimy, nie zaslugujemy na miano solidnie pracujacych ludzi.
Ponizej stoku znalezli martwe cialo Hulla. Zaznaczyli jego polozenie, aby latwo mogli je znalezc ludzie zajmujacy sie pogrzebem, i podazyli w strone rezydencji.
18
Mysliwi wrocili do miasta i urzadzili szalone przyjecie. Podczas wieczoru Jones zapytal Blaine’a, czy nie chcialby wziac udzialu w innych polowaniach.
— Podpisalem niezla umowe — powiedzial Jones. Pewien Rosjanin chce zorganizowac kilka walk gladiatorow. Musialbys walczyc wlocznia, ale niewiele sie to rozni od poslugiwania sie bagnetem. Naucze cie tego. Potem w Manilii bedzie wielkie polowanie. Samobojstwo chce popelnic pieciu braci, razem. Zatrudniaja piecdziesieciu mysliwych. Idziesz na to?
Blaine zastanowil sie, zanim odpowiedzial. Zycie mysliwego odpowiadalo mu. Dobrze sie czul w towarzystwie prostych, nieokrzesanych ludzi typu Sammy Jonesa. Odpowiadalo mu to zwykle zycie: bez zadawania zbednych pytan, bez tracenia czasu na jalowe rozmyslania, wypelnione dzialaniem nie pozostawiajacym zadnych watpliwosci.
Z drugiej strony bylo cos bezsensownego w tej wedrowce po swiecie po to, by zabijac jak platny morderca — nowoczesna wersja zbira, bandyty. Dzialanie takie ani nie poglebialo wiedzy, ani nie bylo dazeniem do okreslonego celu. Blaine nie zaprzatalby sobie glowy tymi rozwazaniami, gdyby byl jednoscia ze swoim cialem, ktore jednak ciagnelo go w swoja strone. Musial sie z nim zmierzyc. Zreszta ten swiat na pewno ma mu do zaoferowania inne rzeczy, bardziej pasujace do jego osobowosci.
— Przykro mi, Sammy — odpowiedzial. Jones potrzasnal glowa.
— Popelniasz blad, Tom. Jestes urodzonym zabojca. Nic innego tak ci sie nie spodoba.
— Byc moze — powiedzial Blaine — ale musze sprobowac.
— No to zycze ci szczescia. I dbaj o swoje cialo. Dostales cos prima sort.
Blaine mimo woli zamrugal oczami.
— Czyzby tak latwo dalo sie zauwazyc, ze to nie jest moje?
— Ja juz wiele widzialem — zachichotal Jones. — Latwo rozpoznam, czy ktos korzysta z zywiciela. Jesliby twoja psychika urodzila sie w tym ciele, polowalbys wraz ze mna. Ale jesli w innym…
— Tak?
— Nie poszedlbys polowac. Wcale. Nie jest to dobre polaczenie, Tom. Lepiej zastanow sie nad soba.
— Dzieki.
Podali sobie rece i Blaine opuscil zebranych.
Dotarl do hotelu. W pokoju rzucil sie nie rozbierajac na lozko. Gdy sie obudzi, zadzwoni do Marii. Ale przede wszystkim musi sie wyspac. Wszystko poza tym musi zaczekac.
Zgasil swiatla. Po chwili juz spal.
Obudzil sie kilka godzin pozniej. Wydawalo mu sie, ze cos jest nie w porzadku. W pokoju panowala ciemnosc. Bylo cicho, o wiele ciszej niz mozna sie bylo spodziewac w tak ogromnym miescie.
Usiadl na lozku. Od strony miednicy dobiegal jakis szelest. Wychylil sie i zapalil swiatlo. W pokoju nie bylo nikogo. Mimo to miednica uniosla sie powoli, bez niczyjej pomocy w powietrze. W tej samej chwili uslyszal chichot.
Natychmiast pojal, ze jest straszony przez zlosliwego i halasliwego ducha.
Ostroznie wstal z lozka i skierowal sie w strone drzwi. Niespodziewanie miednica z duza szybkoscia poleciala w jego strone. Uchylil sie. Naczynie roztrzaskalo sie o sciane.
Teraz uniosl sie w powietrze dzbanek. Wraz z nim lewitowaly dwa ciezkie kubki. Wirujac, skierowaly sie w jego strone. Blaine porwal z lozka poduszke i oslaniajac sie nia jak tarcza pobiegl do drzwi. Obrocil klucz w zamku. Kubek roztrzaskal sie nad jego glowa. Drzwi nie otwieraly sie. Nie pozwalal na to duch.
Dzbanek uderzyl go mocno w zebra. ~ Drugi kubek wirowal ostrzegawczo wokol jego glowy. Musial odejsc od drzwi.
Przypomnial sobie o zejsciu pozarowym. Duch jednak i o nim nie zapomnial. Ledwo Blaine ruszyl w strone okna, zaslony buchnely plomieniem. W tej samej chwili zapalila sie jego poduszka. Rzucil ja na podloge.
— Na pomoc! — krzyknal. — Na pomoc!
Zapedzony zostal do kata pokoju. Gdy usilowal sie stamtad wydostac, lozko unioslo sie i zastawilo mu droge. Rowniez krzeslo oderwalo sie od podlogi, przybierajac dogodna pozycje do uderzenia go w glowe.
Przez caly czas rozlegal sie ostry, zlosliwy, skads znajomy chichot.
3.
19
Gdy lozko zatarasowalo mu odwrot, Blaine krzyknal wolajac o pomoc, ale nikt sie nie zjawil. W odpowiedzi uslyszal tylko ten zlowieszczy chichot.
Czyzby wszyscy ogluchli?