Blaine wyciagnal przed siebie obraz, naszykowal piesc.

— Jestes Reilly? — zapytal.

— Tak.

— Dlaczego mnie straszysz?

— Bo jestes winny! Zabiles mnie swoja mordercza psychika. Tak! Ty, ty ohydna rzeczy z przeszlosci, ty przeklety potworze!

— Nie zrobilem tego! — krzyknal Blaine.

— Zrobiles! Nie jestes czlowiekiem! Wszyscy unikaja ciebie, masz tylko jednego przyjaciela — zombie. Czemu nie zdechles, ty morderco?!

Piesc Blaine’a zblizyla sie do plotna.

— Nie! — krzyknal glos.

— Dasz mi spokoj?

— Odloz obraz — poprosil Reilly.

Blaine odlozyl go ostroznie.

— Zostawie ciebie w spokoju. Dlaczego mialbym tego nie zrobic? Sa sprawy, o ktorych nie wiesz, Blaine, ale ja wiem. Twoj pobyt na Ziemi bedzie krotki, bolesnie krotki. Ci, ktorym ufasz — zdradza ciebie, ci, ktorych nienawidzisz — pokonaja ciebie. Umrzesz, i to wkrotce, nie za lata, wczesniej, wczesniej niz ci sie wydaje. Bedziesz zdradzony i popelnisz samobojstwo.

— Wariat! — krzyknal Blaine.

— Ja? — zachichotal Reilly. — Czyzby na pewno ja?

Zniknal.

* * *

Smith odprowadzil go do wyjscia na ulice. Wstawal poranek. Powietrze bylo orzezwiajace.

Blaine chcial mu podziekowac, ale Smith potrzasnal glowa.

— Nie musisz mi dziekowac. Nie zapominaj, ze ja potrzebuje ciebie. Kim bylbym, gdyby jakis upior zabil ciebie? Dbaj o siebie, badz. ostrozny. Bez ciebie jestem nikim.

Zombie spojrzal na niego niespokojnie, po czym pospiesznie sie oddalil. Blaine popatrzyl za nim. Zastanawial sie, czy nie lepiej byloby miec tuzin zajadlych wrogow niz jednego Smitha za przyjaciela.

21

Pol godziny pozniej znajdowal sie u Marie Thorne. Przywitala go na wpol spiaca, bez makijazu i w szlafroku. Poszedl za nia do kuchni, gdzie zaprogramowala kawe, grzanki i jajecznice.

— Wolalabym, zebys pojawil sie nieco pozniej. Jest teraz wpol do siodmej.

— Postaram sie poprawic na przyszlosc — odpowiedzial jej radosnie. .

— Obiecales, ze zadzwonisz. Co sie stalo?

— Niepokoilas sie?

— Ani odrobine. Co sie stalo?

Jedzac opowiedzial jej o polowaniu i egzorcyzmach. Wyshzchawszy powiedziala:

— Najwyrazniej jestes z siebie bardzo dumny i, jak domyslam sie, masz do tego powody. Ale wciaz nie wiadomo, czego chce od ciebie Smith. Ani nawet kim jest. — Nie mam zielonego pojecia. On rowniez.

— Co sie stanie, gdy odkryje swoja tozsamosc?

— Bede sie tym martwil, gdy to sie stanie.

Marie uniosla brwi, ale nie skomentowala jego zdania.

— Tom, jakie sa teraz twoje plany?

— Zamierzam znalezc prace.

— Jako mysliwy?

— Nie. Moze to nielogiczne, ale sprobuje dostac sie do pracowni projektowej jachtow. Potem zamierzam wpadac tutaj, ale o bardziej odpowiedniej porze. Co o tym myslisz?

— Niepraktyczne. Chcesz dobra rade?

— Nie.

— I tak ci to powiem. Tom, wyjedz z Nowego Jorku. Tak daleko, jak mozesz. Pojedz na Fidzi lub na Samoa.

— Po co?

Marie zaczela przemierzac kuchnie.

— Po prostu nie rozumiesz tego swiata.

— Mysle, ze nie masz racji.

— Tom, doswiadczyles kilku przygod, ale to nie oznacza, ze sie zasymilowales. Straszono ciebie i byles na polowaniu. Tak naprawde twoje przezycia przypominaja wycieczkowe atrakcje, a nie rycie. Reilly mial racje: jestes rownie nieprzystosowany do obecnego swiata jak jaskiniowiec.

— Nie zgadzam sie z takim porownaniem.

— Dobrze, lepsze bedzie czternastowieczny Chinczyk? Przypuscmy, ze przeniesiony do dwudziestego wieku Chinczyk zobaczyl Coney Island, spotkal sie z gangsterem i pojezdzil troche autobusem. Czy moglbys powiedziec, ze zrozumial twoj wiek?

— Oczywiscie, ze nie. Ale jakie to ma znaczenie?

— Oznacza to — powiedziala — ze nie jestes tu bezpieczny. Nawet nie wiesz, czego sie bac. Przede wszystkim jest ten cholerny Smith. Nalezy tez uwzglednic spadkobiercow Reilly’ego, ktorzy nie beda zadowoleni, gdy odkryja, ze demolowales jego grobowiec. Poza tym istnieja dyrektorzy Rexa, ktorzy nadal nie wiedza, co z toba zrobic, ale sa zgodni, ze cos trzeba. Czy naprawde nie czujesz, ile namieszales?

— Moge sobie poradzic ze Smithem. Spadkobiercy Reilly’ego moga isc do diabla. A jesli idzie o dyrektorow, to co oni moga mi zrobic?

Podeszla do niego i objela go za szyje.

— Tom, kazdy, kto znajdowalby sie na twoim miejscu, nawet urodzony tutaj, w tych czasach, uciekalby gdzie go oczy poniosa.

Blaine przytulil ja na chwile, poglaskal jej wlosy. Troszczyla sie o niego, chciala, zeby byl bezpieczny. Ale nie mial zamiaru zastosowac sie do jej rad. Poradzil sobie na polowaniu, nic mu sie nie stalo w miescie zombie, nawet Reilly nie dal mu rady. Teraz, siedzac w kuchni Marie, czul sie pogodzony z calym swiatem. Niebezpieczenstwo wydawalo mu sie czysto akademickim problemem, niewartym tracenia czasu na dyskusje o nim. Mysl o opuszczeniu Nowego Jorku wydala mu sie absurdalna.

— Powiedz mi, czy i ty jestes wsrod tych osob, ktorym pomieszalem szyki?

— Nie wiem, o co ci chodzi, ale prawdopodobnie strace prace.

— Nie, nie o to mi chodzi.

— W takim razie odpowiedz jest oczywista… Tom, prosze, wyjedz z Nowego Jorku.

— Nie. I prosze ciebie, przestan mnie straszyc.

— O Boze — westchnela. — Mowimy tym samym jezykiem, a ja nie jestem w stanie nic ci przekazac. Pozwol, ze sprobuje raz jeszcze — przez chwile sie zastanawiala. Przypuscmy, ze jakis czlowiek jest wlascicielem lodzi…

— Lubisz plywac na zaglowce?

— Tak, uwielbiam. Ale nie przerywaj. Przypuscmy, ze chce na niej przeplynac ocean.

— Przez morze zycia… — wtracil Blaine.

— Wcale nie jestes zabawny — wygladala na bardzo powazna, bylo jej z tym do twarzy. — Ten czlowiek nie wie nic o lodziach. Patrzy na swoja i wydaje mu sie, ze wszystko jest na swoim miejscu: piekna, swiezo pomalowana. Wtedy ty dokonujesz ogledzin. I szybko odkrywasz, ze swidraki przedostaly sie do ukladu sterowania i porzadnie go nadwerezyly, ze szkielet konstrukcji jest spekany, gniazdo masztu sprochnialo, zagle zbutwialy, kil zardzewial, a wiazania wlasnie maja zamiar puscic.

Вы читаете Niesmiertelnosc na zamowienie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату