Postaralem sie tez o cos, czego prawdopodobnie nie powinienem robic.
— Czy moglby mi pan powiedziec, co takiego?
— Nawiazalem kontakt z panskimi przyjaciolmi, ktorzy beda na pana czekali przy wyjsciu. Prosze jednakze nic C o tym nie mowic. I czas juz na pana.
Kean powiodl zebranych kretymi korytarzami. Blaine powoli dochodzil do siebie, bol glowy stawal sie coraz mniej dokuczliwy. Wkrotce staneli przed wyjsciem.
— Zycze panu powodzenia — powiedzial Kean.
— Dziekuje. I tobie, Smith.
— Staralem sie, jak moglem. Jesli umrzesz, ja tez prawdopodobnie umre. Ale jesli bedziesz zyl — popracuje nad tym, zeby sobie przypomniec.
— Co bedzie, jesli to sie stanie?
— Wowczas sie spotkamy — powiedzial Smith.
Blaine skinal glowo na pozegnanie i zaczal wspinac sie po schodach.
Na zewnatrz panowala noc. Ulica 79 Zachodnia wydawala sie pusta. Stal obok wejscia, zastanawiajac sie, co robic dalej.
— Blaine!
Ktos go wolal, ale nie byl to glos Marie. Meski glos, skads mu znany. Moze to byl Sammy Jones, moze Theseus…
Szybko odwrocil sie w strone wejscia. Na prozno. Nikogo nie zauwazyl. Bylo dokladnie zamkniete.
28
— Tom! Tom, to ja!
— Ray?
— Oczywiscie! Nie mow tak glosno. Niedaleko stad sa mysliwi. Poczekaj chwile.
Blaine czekal, wtulony w zaglebienie wejscia, spogladajac w mrok. Rozejrzal sie wokolo, ale nigdzie nie bylo widac Melhilla, zadnego klebu ektoplazmy — dobiegal go tylko jego cichy glos.
— W porzadku, idz na zachod — powiedzial jego niewidzialny przyjaciel. — Szybko.
Poszedl, przez caly czas czujac tuz nad soba jego obecnosc.
— Ray, skad sie tu wziales?
— Najwyzszy czas, abym ci troche pomogl. Kean skontaktowal sie z twoja dziewczyna, a ona ze mna przez Lacznice Duchow. Zatrzymaj sie!
Blaine skryl sie za weglem. Przelecial helikopter.
— Mysliwi — wyjasnil Melhill. — Wyznaczono za ciebie wysoka nagrode. Nawet obiecano pewna sume pieniedzy za wiadomosc, ktora pomoze ciebie zlapac. Tom, powiedzialem Marie, ze postaram sie ci pomoc, ale nie wiem, jak dlugo jestem w stanie tu przebywac. To bardzo wyczerpuje energie. Gdy rozstane sie z toba, nie pozostanie mi nic innego, jak przejsc w zaswiaty.
— Ray, doprawdy, nie wiem jak…
— Daj spokoj… Nie moge zbyt duzo mowic. Marie ma pewien plan. Jej przyjaciele moga ciebie uratowac, musimy sie tylko do nich dostac. Nie ruszaj sie!
Zatrzymal sie i skryl za skrzynka pocztowa. Minely dhzgie chwile, po czym pojawilo sie trzech mysliwych z bronia gotowa do strzalu. Gdy tylko skrecili za rogiem, Blaine ponownie podjal ucieczke.
— Masz chyba sto oczu — powiedzial do Melhilla.
— Stad widzi sie o wiele wiecej. Przetnij szybko te ulice. Przebiegl. Przez nastepne pietnascie minut, sluchajac polecen przyjaciela, kluczyl po ulicach miasta.
— To tutaj — powiedzial wreszcie Melhill — drzwi numer 341. Idz tam. Bede przy tobie. Zaczekaj!
W tej samej chwili zza rogu wyszli dwaj mezczyzni. Spojrzeli uwaznie na Blaine’a i jeden z nich powiedzial:
— Patrz, to ten facet.
— Jaki facet?
— Ten, za ktorego wyznaczyli nagrode. Hej, ty tam!
Zaczeli biec w jego strone. Blaine z latwoscia znokautowal jednego z nich. Odwrocil sie, aby zajac sie drugim, ale nie docenil swojego przyjaciela: wokol glowy napastnika krazyl tajemniczo lewitujacy pojemnik na smieci. Przestraszony, kulac sie, probowal oslaniac rekami glowe. Blaine podszedl i dokonczyl dziela.
— Cholernie mi sie to podobalo — powiedzial Melhill bardzo cichym glosem. — Zawsze chcialem zabawic sie w straszenie. Ale niestety, ubylo mi sporo energii… Powodzenia, Tom!
— Ray! — krzyknal Blaine, ale nie doczekal sie odpowiedzi. Przestal tez czuc obecnosc ducha.
Nie bylo na co czekac. Podszedl do pokoju 341, otworzyl drzwi i waskim korytarzykiem podszedl do nastepnych. Zastukal.
— Prosze wejsc!
Otworzyl i stanal jak wryty.
W malym, odcietym od swiata ciezkimi zaslonami pokoiku, siedzial usmiechniety szeroko zlodziej cial — Carl Orc. Tuz obok niego, rowniez promieniejacy, stal Joe — naganiacz od Transplantu.
29
Zrobil krok wstecz, ale w tym samym momencie Orc gestem zaprosil go do srodka.
— Spodziewalismy sie oczywiscie ciebie. Czy pamietasz Joego?
Blaine skinal glowa. Nie trzeba mu bylo przypominac tego czlowieczka o niespokojnych oczach, ktory odciagnal jego uwage, zeby Orc mogl zatruc napoj.
— Tak sie ciesze, ze znow sie spotykamy — oznajmil Joe.
— Nietrudno mi w to uwierzyc — odrzekl ponuro Blaine, nie odstepujac od drzwi.
— Wejdz do srodka. I siadaj — powiedzial Orc. — Nie zamierzamy ciebie pozrec. Naprawde. Zapomnij o przeszlosci.
— Chciales mnie zabic.
— Mialem w tym interes — odparl z rozbrajajaca szczeroscia Orc. — Teraz jestesmy po tej samej stronie.
— Mam w to wierzyc?
— Zaden czlowiek — Orc wygladal na nieco urazonego — nigdy nie kwestionowal mojej uczciwosci. Nigdy, gdy bylem szczery, tak jak to jest w tej chwili. Pani Thorne wynajela nas, abysmy wydostali ciebie z tego kraju. Zamierzamy dotrzymac zobowiazania. Siadaj, musimy przedyskutowac sprawe. Zjadlbys cos?
Blaine usiadl, lecz nadal mial sie na bacznosci. Na stole ~ znajdowaly sie kanapki i butelka czerwonego wina. Nagle zdal sobie sprawe, ze przez caly dzien nic nie jadl. Nieomal rzucil sie na jedzenie. Orc zapalil cienkie cygaro, Joe wydawal sie drzemac.
— Niezbyt chetnie podjalem sie tego zadania — ciagnal Orc, puszczajac kleby dymu. — Nie z powodu malej sumy. Ale Tom, jest to najwieksze polowanie, jakie widzialem w swoim zyciu. Joe, widziales kiedy wieksze?
— Nigdy — czlowieczek nagle potrzasnal glowa. Zaroilo sie w miescie jak w ulu.
— Ludzie z Rexa rzeczywiscie chca dostac ciebie w swoje lapy. Rozmiescili wszedzie twoje podobizny i wyslali za toba swoje psy goncze. Cale miasto sie zmobilizowalo. Grube ryby nie lubia byc wykiwane przez malo znaczacego czlowieka, jakim ja jestem. Ale taka sytuacja jest wyzwaniem dla kazdego prawdziwego mezczyzny.