Dennis czul sie bardzo niezrecznie. Przechodzenie przez brame bez zaproszenia doroslej osoby nie wydawalo sie zbyt rozsadne. Z drugiej jednak strony nie bardzo chcial tak po prostu odchodzic.
Budynki i podworze byly w zupelnym porzadku. Prawdziwe kurczaki dziobaly rozsypane na ziemi ziarno razem ze stadkiem ptakow, ktore wygladaly jak malenkie strusie.
Sciezki na podworzu zostaly wykonane z tego samego sprezystego materialu, ktory tworzyl nawierzchnie szosy. Mialy takie same, poszarpane krawedzie, niemal wtapiajace sie w ziemie i trawe.
Cala farma sprawiala wrazenie, jakby zostala wykonana w taki wlasnie sposob. Okna w budynku mieszkalnym byly czyste i dobrze dopasowane, ale umieszczono je jakby w zupelnie przypadkowych miejscach, bez zwracania uwagi na jakikolwiek plan. Okna duze i male sasiadowaly ze soba bez zadnej oczywistej przyczyny.
Tomosh przylgnal do piersi ciotki, teraz juz otwarcie placzac. Dennis byl powaznie zaniepokojony. Cos sie musialo przytrafic rodzicom chlopca.
W koncu zdecydowal sie podejsc kilka krokow. Kobieta podniosla ku niemu oczy.
— Pan sie nazywa Dennis? — spytala chlodno z tym samym, szczegolnym akcentem, z ktorym mowil Tomosh.
Skinal glowa.
— Tak, prosze pani. Czy Tomosh dobrze sie czuje? Czy moglbym w czyms pomoc?
Propozycja chyba ja zaskoczyla. Jej twarz nieco zlagodniala.
— Rodzice Tomosha odeszli. Przyszlam, zeby go zabrac do mego domu. Moze pan tu zostac do czasu, az przyjdzie moj maz, zeby zabrac rzeczy i wszystko pozamykac.
Denni s chcial zadac jeszcze inne pytania, ale powstrzymal go jej surowy wzrok.
— Niech pan siadzie tu, na stopniach, i poczeka chwile —. powiedziala, potem wprowadzila chlopca do domu.
Dennis nie czul sie obrazony okazywana przez kobiete podejrzliwoscia. Byl obcy. Jego akcent pewnie wcale mu nie pomagal. Usiadl na stopniach w miejscu, ktore wskazala.
Na ganku, tuz obok drzwi do budynku, stala dluga skrzynia z narzedziami. W pierwszej chwili Dennis spojrzal na nia tylko przelotnie, myslac o czym innym. Potem przyjrzal sie blizej i zmarszczyl brwi.
— Robi sie coraz ciekawiej — powiedzial.
Byl to najdziwniejszy zbior narzedzi, jaki zdarzylo mu sie widziec.
Bezposrednio obok drzwi znajdowala sie siekiera, dalej grabie, motyka i lopata — wszystko blyszczace i nowiutkie Dotknal wielkich nozyc ogrodniczych, ktore staly jako nastepne. Wydawaly sie bardzo mocne. Mialy uchwyty z gladkiego, ciemnego drewna, co nie bylo zreszta takie dziwne. Jednak ostrza nie wygladaly na wykonane z metalu. Byly ostre jak brzytwa, ale przede wszystkim byly polprzezroczyste, z widocznymi w srodku delikatnymi zylkami.
Dennis nie wierzyl wlasnym oczom.
— To jest kamien! — szepnal. — Na dodatek chyba ktorys ze szlachetnych! To moga nawet byc pojedyncze krysztaly!
Byl oszolomiony. Nie mogl sobie wyobrazic przemyslu, ktory potrafilby produkowac takie narzedzia na uzytek rolnika! To, co mial przed soba w skrzyni obok drzwi, bylo zupelnie nieprawdopodobne!
Ale nie byla to ostatnia niespodzianka. Przygladajac sie skrzyni, czul narastajacy, nieklamany niepokoj, gdyz jakkolwiek narzedzia najbardziej od drzwi odlegle byly rowniez wykonane z kamienia, na tym sie konczylo ich podobienstwo do wspanialych ostrzy tuz przy wejsciu.
To wszystko nie mialo najmniejszego sensu. Po lewej, najbardziej odleglej stronie skrzyni stala inna siekiera. Jednak ten egzemplarz wygladal, jakby pochodzil prosto z Epoki Kamiennej!
Prymitywne drewniane stylisko co prawda zostalo wygladzone w dwoch miejscach, ale w innych ciagle bylo pokryte kora. Ostrze bylo zrobione z oblupanego krzemienia i przytwierdzone rzemieniami.
Reszta narzedzi miescila sie pomiedzy tymi ekstremami. Niektore byly tak prymitywne, jak to mozliwe. Jakosc innych mogla byc osiagnieta tylko przy zastosowaniu wspomaganego komputerowo projektowania i najwyzszych lotow technik obrobki materialow.
W zamysleniu dotknal siekiery o krzemiennym ostrzu. Moglaby byc wykonana ta sama reka, spod ktorej wyszedl tajemniczy noz, schowany w jego plecaku.
— Stivyung byl najlepszym zuzywaczem w tych stronach — powiedzial glos za jego plecami.
Odwrocil sie. Zagubiony w myslach, nie uslyszal krokow ciotki Biss, wychodzacej na ganek. Kobieta wyciagnela ku niemu talerz i lyzke. Przyjal je odruchowo. Nagle poczul sie bardzo glodny.
— Stivyung? — Z trudnoscia powtorzyl imie. — Ojciec chlopca?
— Tak. Stivyung Sigel. Dobry czlowiek, sierzant Krolewskich Zwiadowcow, zanim ozenil sie z moja siostra Surah. Jego reputacja jako zuzywacza sprowadzila na niego nieszczescie. To oraz fakt, ze byl zbudowany dokladnie jak baron — i wzrost, i waga. Ludzie barona przyszli po niego dzis rano.
Wygladala tak, jakby naprawde wiedziala, co mowi. Dennis nie smial wyprowadzac jej z bledu. Poza tym to mogla byc jego wina — byc moze wskutek jej akcentu nie wszystko wlasciwie rozumial.
— A co sie stalo z matka chlopca? — spytal. Podmuchal na zaczerpnieta z talerza zupe. Byla slodka, ale i tak zdecydowanie roznila sie smakiem od zelaznych racji, ktore od tygodnia musial sobie przyrzadzac. Ciotka Biss wzruszyla ramionami.
— Kiedy zabrali jej meza, Surah przybiegla do mnie, potem spakowala sie i poszla na wzgorza. Chce prosic L’Toff o pomoc. — Parsknela z dezaprobata. — Akurat widze, jak to cokolwiek pomoze!
Dennisowi zaczynalo krecic sie w glowie od wzmianek o rzeczach, o ktorych nie mial pojecia. Kim sa L’Toff? I kim, do diabla, jest zuzywacz?
Dennis mogl sobie wyobrazic sytuacje, w ktorej farmerska duma wpedza kogos w konflikt z miejscowym moznowladca i powoduje jego uwiezienie. Ale dlaczego Stivyung Sigel mialby zostac aresztowany za to, ze jest „zbudowany dokladnie tak samo” jak jego baron? Czy to tutaj jest przestepstwem?
— Tomosh dobrze sie czuje?
— Tak. Chcialby sie z panem pozegnac, zanim pan pojdzie.
— Pojde — powtorzyl Dennis. Mial cicha nadzieje, ze zostanie zaproszony do pozostania tu troche dluzej, ugoszczony zarowno rozmowa, jak i normalnym lozkiem na noc Ta okolica nie wygladala na najspokojniejsza pod sloncem Chcial dowiedziec sie czegos wiecej, zanim wyruszy w strone jakiegos wiekszego osiedla, dowiedziec sie, kto produkuje te wspaniale narzedzia, ktore tu widzial, i zmierzac prosto ku niemu, omijajac z daleka wszelkich baronow Kremerow tego swiata.
Ciotka Biss skinela glowa stanowczo.
— W naszym domu nie mamy dosc miejsca, a to miejsce jutro zostanie zamkniete. Jesli szukasz pracy, mozesz ja znalezc w Zuslik.
Dennis zapatrzyl sie w talerz. Nagle stracil wszelka ochote spedzanie jeszcze jednej nocy pod golym niebem. Nawet popiskiwanie kurczat budzilo w nim tesknote za domem.
Ciotka Biss milczala przez chwile, potem westchnela.
— Och, co za roznica. Tomosh uwaza, ze jest pan prawdziwym pielgrzymem, a nie jednym z tych nicponiow, ktorzy czasem docieraja tu ze wschodu. Nie sadze, zeby bylo cos zlego w tym, ze pozwole panu przespac te noc w stodole. Pod warunkiem, ze bedzie sie pan dobrze zachowywal i ze obieca odejsc z samego rana.
Dennis skinal glowa.
— Moze jest tu cos do zrobienia, w czym moglbym pomoc…?
Biss pomyslala przez chwile. Odwrocila sie i wyjela ze skrzynki siekiere o krzemiennym ostrzu.
— Nie spodziewam sie, zeby to cos dalo, ale moze by pan sprobowac narabac troche drewna.
Dennis wzial prymitywna siekiere z wahaniem.
— No coz… mysle, ze moge sprobowac… — Spojrzal na piekny topor, stojacy obok drzwi.
— Niech pan bierze te tutaj — powiedziala z naciskiem. — Teraz, gdy Stivyunga juz nie ma, chcemy ja jak najszybciej sprzedac. Bierwiona sa za domem.
— Zycze dobrego zuzywania. — Kiwnela glowa, odwrocila sie i weszla do domu.
Znowu pojawilo sie to pojecie. Dennis byl pewien, ze jego uwadze wymknelo sie cos bardzo waznego. Doszedl jednak do wniosku, ze najmadrzej bedzie nie zadawac ciotce Biss juz zadnych pytan.
A wiec najpierw rzeczy najwazniejsze. Dokonczyl zupe i do czysta wylizal naczynie Mial wrazenie, ze jest