— A jak uwazasz? — spytal tonem, z ktorego bila pewnosc siebie.

Arth usmiechnal sie lekko.

— Tak, jasne. Tylko skonczony idiota moglby probowac wzniesc sie w powietrze jedna z tych rzeczy, na dodatek w ciemnosci i nie wiedzac, jak to sie robi. Przepraszam Dennizz.

Dennisowi udalo sie zachowac kamienna twarz. Polozyl dlon na ramieniu Artha.

— Tez tak mysle — powiedzial. — Jak uwazasz, jakie mamy szanse na ukrycie szybowca do czasu, az bedziemy go potrzebowali? Zdaje sie, ze ludzie Kremera nie bardzo wiedza, co to jest spis kontrolny, jednak mimo to moga zauwazyc jego brak.

— To nie problem. — Arth wyszczerzyl zeby w usmiechu. — Moj pokoj jest zawalony gorami materialow do naszych eksperymentow, plocien, drewna. Sluzba dostala polecenie, zeby dawac nam wszystko, czego bedziemy potrzebowali, pod warunkiem ze nie jest to ostre albo wykonane z nietalu. Z latwoscia moge ukryc szybowiec u siebie.

— Chcesz, zebym ci pomogl, jak bedziesz go wykradal?

Arth wzdrygnal sie.

— Och, raczej nie, Dennizz. Pewne rzeczy lepiej zostawic fachowcom. Ty sie poruszasz jak stogan, ktory szuka po zagrodzie swojej samicy. Nie chce cie urazic, ale lepiej bedzie, jesli zrobie to sam. Ty juz sie o to nie martw.

— Wiec dobrze. — Dennis spojrzal na ciemniejace szybko niebo. — Moze dzis troche wczesniej skonczysz prace, Arth? Wygladasz na bardzo zmeczonego.

— Co? Przeciez dopiero… ach. — Arth skinal glowa. — Chcesz, zebym to zrobil juz dzisiaj. — Wzruszyl ramionami. — Niby czemu nie? To znaczy, ze jutro w nocy uciekamy?

— Tak, jutro albo pojutrze.

Dennis zdawal sobie sprawe, ze ma bardzo malo czasu. Nie mogl juz dluzej zwodzic Kremera.

— Dobra. — Arth przybral sugerowany przez Dennisa wyraz twarzy i ziewnal rozdzierajaco w strone straznikow. Potem glosno powiedzial: — Zdaje mi sie, ze przyszedl czas, zebym troche popracowal nad ulepszeniem mojej pryczy!

Tracil Dennisa lokciem i puscil do niego oko.

— Do zobaczenia rano, szefie! — A ciszej dodal: — Mam nadzieje.

— Powodzenia — powiedzial Dennis polglosem, gdy Arth, w towarzystwie swego straznika, odszedl juz pare krokow.

Dennis nie czul sie najlepiej, zlecajac mu zadanie wiazace sie z tak duzym ryzykiem. Jednak zlodziej dobrze znal swoj fach i na pewno z radoscia wykona wszystko, co jest zwiazane z wykorzystaniem jego profesjonalnych umiejetnosci. Dennis uwazal sie za szczesliwca, ze moze zaliczac Artha do grona swoich tutejszych przyjaciol.

Z koncowki skraplacza stojacego obok urzadzenia destyla cyjnego zaczal wyciekac niewielki strumyczek mocnego plynu. Jezeli to sie utrzyma, glownym zadaniem obslugi destylatora bedzie proste jego dogladanie. Glowna trudnosc stanowilo nauczenie tych ludzi prawidlowego wymieniania przeznaczonej do destylacji mieszanki winnej.

Dennis stwierdzil, ze jego mysli wedruja ku gornym pietrom zamku. Teraz, gdy byl skazany na rychla ucieczke nadszedl czas, zeby wreszcie wyraznie okreslic postawe, jaka chcial przyjac wobec ksiezniczki Linnory.

Jesli rzeczywiscie zamierzal cos dla niej zrobic, bedzie musial w ciagu najblizszych dwudziestu czterech godzin w jakis sposob porozumiec sie z nia, odzyskac jej zaufanie i jakos wyrwac ja spod kurateli straznikow, zeby mogla zjawic sie w umowionym czasie na szczycie zamkowej wiezy.

To wszystko wydawalo sie niemal niewykonalne.

Zywil tylko nadzieje, ze gdy wreszcie beda mogli porozmawiac, ona pozwoli mu sie wytlumaczyc.

Obsluga destylatom tloczyla sie wokol skraplacza, obserwujac powoli skapujace do butelki krople brandy.

Dennis chwycil na palce troche plynu i powachal. Wzdrygnal sie gwaltownie czujac, jak budzi sie w nim tesknota za butelka trzydziestoletniego Johny Walkera, prawdopodobnie ciagle stojaca w jego szafce w Instytucie Saharanskim.

Podstawil dlon pod wylot skraplacza i chwycil jeszcze kilka kropel. Zlizal je z dloni i niemal sie zakrztusil. O tym bimbrze mozna bylo wiele powiedziec, ale na pewno nie to, zc jest slaby.

Zjawila sie wieczorna zmiana zuzywaczy, zastepujac tych. ktorzy pracowali w czasie dnia. I tak byl juz najwyzszy czas na zmiane kociolka, wiec kilkakrotnie przecwiczyl te czynnosc z coylianskimi wiezniami, az nabral pewnosci, ze beda ja wykonywali prawidlowo.

Gdy wreszcie skonczyl, na niebie juz zaczely pojawiac sie gwiazdy. Upewnil sie jeszcze, ze wszystko jest w porzadku, i podniosl wiszaca na ogrodzeniu peleryne.

— Chce troche rozprostowac nogi — powiedzial do straznikow.

Zolnierze sklonili sie lekko i podazyli za nim. Jakkolwiek jego przywileje zostaly powaznie zredukowane, ciagle jednak, przynajmniej oficjalnie, byl tu czyms w rodzaju goscia… a poza tym czarownikiem. Mogl sie swobodnie poruszac po calym zamkowym dziedzincu, pod warunkiem, ze wszedzie towarzyszyli mu straznicy.

Poszedl najdluzsza trasa, obok szop, w ktorych trzymano szybowce, a potem wzdluz glownej bramy. Gdy zblizyl sie do tej czesci zamku, w ktorej ksiezniczka Linnora miala swoja kwatere, jego watpliwosci powrocily z nowa sila. Parapet kazdego pietra otoczony byl na skraju rzedem ostro zakonczonych kolkow, zuzywanych kazdego dnia przez grupy uzbrojonych w polcie miesa zolnierzy. Ladowanie szybowcem na ktoryms z tych parapetow, a potem ponowny start wydawaly sie przedsiewzieciem rownie niewykonalnym, jak wdrapanie sie na gore po tych gladkich, blyszczacych murach.

Czy powinien przyjmowac i tak juz ryzykowny plan, a potem redukowac do zera szanse jego powodzenia, podejmujac probe uwolnienia ksiezniczki? Czy to byloby w porzadku wobec Artha?

Skrecil za rog i poczul, jak jego serce zaczyna, bic szybszym rytmem. W swietle migoczacych lamp sciennych zobaczyl smukla, ubrana na bialo dziewczyne, spogladajaca przez kraty trzy pietra wyzej. Ksiezniczka wpatrywala sie w rozgwiezdzone niebo, wiatr targal jej powiewnym strojem. Dennis podszedl blizej i zobaczyl, ze ksiezniczka sie odwraca. Na balkon weszla jakas druga osoba.

Dennis pochylil sie, udajac przed straznikami, ze poprawia sznurowadla, przekrzywil nieco glowe i dyskretnie spojrzal w gore. Zobaczyl barona Kremera, podchodzacego energicznie do ksiezniczki i zatrzymujacego sie tuz przed nia. W porownaniu z nim Linnora wydawala sie malenka i krucha.

Baron cos powiedzial i dziewczyna potrzasnela stanowczo glowa. Probowala sie odwrocic, ale chwycil ja za ramie znowu cos mowiac, tym razem ostrzej. Dennis nie slyszal slow, ale latwo mogl sie domyslic tonu tej rozmowy.

Linnora chciala sie wyrwac, ale Kremer zasmial sie tylu przyciagnal ja do siebie i nie zwazajac na jej opor, przycisnal do swej szerokiej piersi.

Jeden ze stojacych za plecami Dennisa straznikow zazartowal grubo. Najwyrazniej zolnierze byli przekonani, ze ich wladca daje wynioslej L’Toff poczuc smak tego, co i tak nieuchronnie ja czeka.

Dennis wsunal palce pod plocienna szarfe, sluzaca mu jako pas. Znajdowaly sie tam cztery starannie wybrane, gladkie kamienie. Niestety, nie mial dotychczas zadnej mozliwosci zeby chociaz troche popracowac nad swoja bronia. Jej jakosc byla dokladnie taka sama jak w chwili, w ktorej ja zrobil. W sumie ta nowa proca nie byla duzo lepsza od zaimprowizowanej za pomoca paska od spodni na pamietnym, ostatnim przyjeciu w Instytucie.

A jednak zdazylby chyba wystrzelic jeden czy dwa kamienie, zanim straznicy by go dopadli. Poza tym Kremer stanowil taki znakomity, duzy cel.

„Gdybym byl postacia z Szekspira — pomyslal — pewnie uwazalbym, ze warto jest umrzec w obronie niewiesciej cnoty. A przynajmniej honoru”.

Opuscil ramiona z westchnieniem. Wiekszosc szekspirowskich bohaterow to byli afektowani idioci. Nawet gdyby mu sie udalo powalic teraz Kremera, Linnora zyskalaby tylko chwile oddechu. A on sam stracilby zycie.

To byla gra niewarta swieczki. Tym bardziej ze byc moze przy odrobinie cierpliwosci bedzie w stanie calkowicie ja uwolnic. Gotow byl ryzykowac dla niej zycie, ale nie w bezsensowny sposob je oddawac.

W gorze rozlegl sie dzwiek dartego materialu.

Вы читаете Stare jest piekne
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату