niewielkiego wzgorza na srodku duzej stromizny, jak ich sily rozdzielaja sie na dwie kolumny.
Wieksza czesc wyruszyla na zachod, jeszcze wyzej w gory, kamienista droga, wzdluz ktorej toczylo sie najwiecej potyczek w tej polegajacej na szybkim ataku i jeszcze szybszej ucieczce wojnie.
Wzgorze, na ktorym stali dowodcy, powstalo dopiero tego dnia rano, kiedy lawina otoczakow spadla na to miejsce, grzebiac dwudziestu zolnierzy pod kamiennym gradem.
Straty mogly byc duzo wieksze, ale szybowce nowego krola walczyly bardzo dzielnie. Oddzialy Kremera spadaly z powietrza, atakowaly brawurowo, nie zwazajac na zmienne prady powietrza i razac ludzi L’Toff burza smiertelnych strzal. Szybko oczyscily wzgorze z obroncow, pozwalajac armii posuwac sie dalej.
Baron R’ketts przygladal sie sunacym naprzod kolumnom z ponura satysfakcja. Nawet baron… niech bedzie krol Kremer… nie mogl narzekac na ich postepy. Przynajmniej jesli jest przy zdrowych zmyslach.
Na przekor poczatkowym przeciwnosciom baron R’ketts nadal spodziewal sie latwego zwyciestwa i wybiegal mysla w przyszlosc, rozkoszujac sie plonami, jakie przyniesie ta kampania. Slyszal cudowne historie o bogactwach znajdujacych sie u L’Toff. Mowilo sie, ze L’Toff potrafia zuzyc narzedzia i bron do perfekcji w ciagu kilku minut, a potem przedmiot pozostaje w tym samym ksztalcie na zawsze! Mowilo sie takze, ze kobiety z L’Toff maja dar zuzywania mezczyzn… przywracajac im meskosc, jaka kiedys posiadali.
Po drugich godzinach w siodle dokuczal mu krzyz. Ale powtarzal sobie, ze warto. Kremer obiecal bogactwa i przyjemnosci, o jakich sie nie snilo.
Oblizal wargi na mysl o tym. Potrafil bowiem wysnic strasznie duzo!
Ksiaze Feif-dei przypatrywal sie postepowi wojsk trzezwiejszym okiem. Tam, gdzie jego brat dostrzegal jedynie zolnierzy pracych w gore, Feif-dei widzial coraz wieksza rzesze sunaca w drugim kierunku — wiesniakow, gospodarzy, zuzywaczy, a nawet najemnych robotnikow, z obandazowanymi ranami, opierajacych sie na kulach lub jeden na drugim i schodzacych do punktow opatrunkowych.
Feif-dei wiedzial, ze najlepsze, najbardziej zuzyte bandaze chowane byly dla szlachty. Wielu, moze nawet wszyscy ci ludzie umra — jesli nie z utraty krwi, to z zakazenia.
Oddzialy nie wykazywaly juz tego szalonego entuzjazmu, z jakim zaczynaly kampanie. Ludzie w wiekszosci byli zmeczeni i glodni, a takze nieco przestraszeni.
Jednak nadal tu i tam trafial sie ktos w podnieceniu rozprawiajacy o bogactwach, ktore przypadna im w udziale, kiedy zdobeda twierdze wroga. W swoich w blekit odzianych oddzialach widzial juz takich samochwalow. Mowili duzo, ale widac bylo, ze maja rowniez wielki talent w dekowaniu sie najdalej od miejsc, gdzie toczyla sie rzeczywista walka.
Ksiaze Feif-dei zaklal cicho. Wojna jest czyms okropnym, a baron R’ketts jest zbyt glupi, zeby to zrozumiec. On, Feif-dei, odwiedzil kiedys ziemie L’Toff i byl goszczony przez ksiecia Linsee. Kilka razy staral sie wytlumaczyc R’kettsowi, ze L’Toff nie sa tak strasznie zasobni. Jedynym celem tej kampanii jest oslona tylow wojsk Kremera w czasie prawdziwej wojny na wschodzie.
Ale R’ketts nie sluchal zadnych opowiesci Feif-deia o tym, co zastana u L’Toff, wolal wierzyc w swoje fantazje.
Ksiaze Feif-dei westchnal gleboko. No coz. Dzieki temu zamieszaniu R’ketts przynajmniej przez jakis czas nie bedzie siedzial jemu na karku. Pod panowaniem nowego krola jego ziemia i lud powinni byc rownie bezpieczni jak pod rzadami starego.
Oby tylko bylo to czyste zwyciestwo, z jak najmniejsza liczba ofiar.
Gdzies z przodu dobiegl chrapliwy, ostrzegawczy sygnal trabki, a w chwile potem loskot spadajacych skal.
— Och, nie! Nie znowu! — jeknal baron R’ketts, zaslaniajac dlonia oczy. Siedzial bez ruchu na wierzchowcu i potrzasal glowa.
— Pedzcie z powrotem do sygnalizatorow — zwrocil sie Feif-dei do swej swity. — Poinformujcie ich o nowej zasadzce i kazcie wezwac wsparcie powietrzne.
Poslaniec ruszyl z kopyta. Baron R’ketts w dalszym ciagu roztkliwial sie nad soba, nie czyniac nic, zeby zbadac sytuacje. Ksiaze Feif-dei pokrecil z niesmakiem glowa i skierowal konia w strone, z ktorej dobiegaly odglosy walki.
— Uderzamy i cofamy sie, uderzamy i cofamy… — mowil kurier ochryplym glosem. — Zatrzymalismy ich na wszystkich innych frontach, ale w Dolinie Ruddik sa ich cale masy i wciaz naplywaja nowi!
Ksiaze Proll podziekowal wyczerpanemu poslancowi, polecil, aby sie nim zaopiekowano, po czym zwrocil sie do swojego ojca.
— Panie, czy wolno mi bedzie wyruszyc na czele naszych rezerw i zmiazdzyc nieprzyjaciela w Dolinie Ruddik?
Ksiaze Linsee sprawial wrazenie zmeczonego. Siedzial w cieniu zamaskowanego baldachimu, rozpietego pod drzewami w poblizu wschodniego frontu. Z zewnatrz dobiegaly glosy przybywajacych kurierow i tetent rumakow, na ktorych goncy dopiero wyruszali w droge. W zewnetrznym pawilonie zebral sie sztab, obradujac nad sposobem rozlokowania sil L’Toff i ich nielicznych sojusznikow.
Siwowlosy ksiaze potrzasnal glowa.
— Nie, moj synu — powiedzial. — Twoje oddzialy musza pozostac na polnocy, wraz ze zwiadowcami Demsena. Tam wlasnie Kremer uderzy swoimi glownymi silami.
Nie dodal, ze najprawdopodobniej tam rowniez zbuntowany baron oglosi w dobrze wybranym momencie, ze ma w rekach ksiezniczke, aby w ten sposob oslabic morale przeciwnika.
Kiedy to sie stanie, beda potrzebowali najlepszych dowodcow, zeby poprowadzili ludzi do najwazniejszej walki ich zycia. Starzy, doswiadczeni stratedzy doskonale nadawali sie do prowadzenia dlugotrwalych bojow na wschodnich rubiezach, szczegolnie wtedy, gdy w kazdej chwili mogl przybyc im z pomoca korpus balonowy, ale tylko mlodzi i energiczni, tacy jak Proll i Demsen, beda w stanie dodac zolnierzom serca i otuchy. Proll zdawal sie to rozumiec. Nie protestowal, tylko skinal glowa i zaczal na nowo przechadzac sie wzdluz plociennej sciany, oczekujac najswiezszych wiesci.
Po pewnym czasie Linsee przemowil ponownie:
— Poslijcie po Stivyunga. Musze sie wreszcie dowiedziec, czy jego projekt przyniesie na czas owoce.
— Kim jestescie, do cholery? Pusccie mnie! Dokad mnie prowadzicie?
Straznicy chwycili mocniej wysokiego cudzoziemca i zaciagneli go przed oblicze uczonego Hoss’ka, odzianego w czerwona szate i siedzacego pod drzewami na stuletnim, przenosnym fotelu.
Jasnowlosy przybysz zmierzyl go spojrzeniem i wyprostowal sie.
— Czy to ty jestes tu najwazniejszy? Radze ci, zebys mi powiedzial, co sie tutaj dzieje! Nie obchodzi mnie, co zrobiliscie z Nuelem, ale musze wiedziec, co sie stalo z naszym zevatronem!
— Zamilcz — powiedzial Hoss’k.
Obcy zamrugal ze zdumieniem powiekami, po czym ryknal co sil w plucach:
— Posluchaj, tlusciochu! Jestem dr B. Brady z Saharyjskiego Instytutu Technologicznego. Reprezentuje doktora Marcela Flastera, ktory…
Rozlegl sie gluchy loskot, kiedy cudzoziemiec runal jak dlugi na ziemie, powalony celnym ciosem na odlew przez jednego ze straznikow.
— Medrzec kazal ci byc cicho!
Mezczyzna przewrocil sie z trudem na plecy i rozejrzal dookola, mrugajac raptownie powiekami. Nie powiedzial juz ani slowa.
Hoss’k usmiechnal sie z zadowoleniem. Wygladalo na to ze ten osobnik okaze sie znacznie bardziej ulegly niz Dennis Nuel. Jego gwaltowana paplanina swiadczyla o tym, ze posiadal niewiele wewnetrznych rezerw i szybko sie zlamie, kiedy zobaczy, jak maja sie sprawy. Wykazywal juz tego pierwsze oznaki.