Chyba jednak straznik wlozyl w uderzenie zbyt duzo sily, obcy przybysz bowiem bardzo powoli odzyskiwal przytomnosc.
„Niewazne” — pomyslal Hoss’k. — „Kiedy bedziemy wracac, przelecze znajda sie juz w rekach mojego pana. Wole przedefilowac dumnie przed jego oddzialami z moja zdobycza, niz jeszcze raz odbyc podroz ta pusta, niesamowita droga”.
— Czy juz odeszli?
Linnora odwrocila sie i syknela na Artha, ktory zamilkl i szybko skryl sie ponownie w krzakach.
Dennis przygladal sie z niepokojem ksiezniczce wychylajacej sie ostroznie spomiedzy krzewow porastajacych pobocze drogi. Kurz wzbity w powietrzu kopytami koni powoli osiadal na ziemi.
Linnora uparla sie, ze to wlasnie ona uda sie na rekonesnas. Dennisowi niezbyt to sie podobalo, ale musial przyznac, ze miala racje; nie wiazalo sie to ze zbytnim obciazeniem dla jej stop, byla na pewno mniej zmeczona od obu mezczyzn, a w dodatku dysponowala nieprawdopodobnie bystrym wzrokiem.
Polozyl sie ponownie na suchych galazkach i iglach tuz kolo ich niewielkiego wozka. Wepchneli go w gestwine mniej wiecej kwadrans temu — jak sie okazalo, w sama pore, zaraz potem bowiem zza wypuklosci wzgorza wylonila sie szpica kawalerii Kremera.
Dennis i Arth padli bez sil na ziemie, ledwo zauwazajac nie majaca konca, wydawaloby sie, procesje galopujacych tuz obok nich jezdzcow. Dopiero teraz lomotanie krwi w uszach i chrapliwe, glebokie oddechy uspokoily sie na tyle, ze dwaj mezczyzni mogli cokolwiek slyszec.
Ktos pociagnal Dennisa za rekaw. Odwrociwszy sie ujrzal stojacego tuz obok niego robota z wyciagnietym w jego kierunku manipulatorem. W korpusie plonelo czerwienia swiatelko majace za zadanie zwrocic na siebie uwage. Dennis uniosl sie na lokciu i przeczytal tekst, ktory pojawil sie na malym ekranie.
— Nie teraz, do diabla! — warknal.
Robot w dalszym ciagu pragnal spelnic pierwsze zadanie, jakie otrzymal po przybyciu na planete, to jest poinformowac go o wszystkim, czego dowiedzial sie o jej mieszkancach. Bez watpienia dowiedzial sie bardzo duzo, ale to nie byl odpowiedni czas na wyklady!
Dennis poklepal maszyne po kadlubie.
— Pozniej. Obiecuje ci, ze wyslucham wszystkiego, co masz mi do powiedzenia.
Robot zamrugal w odpowiedzi swiatelkiem.
— Okay — odezwala sie Linnora, uzywajac ziemskiego slowa, ktorego nauczyla sie od Artha. — Jezdzcy znikneli. Nie przypuszczam, zeby nastepny oddzial pojawil sie wczas-niej niz za godzine, nawet gdyby to rowniez byla kawaleria.
— W porzadku. — Dennis usiadl i jeknal rozdzierajaco. — Zaryzykujemy znowu wyjscie na droge.
Tylko tedy mogli dotrzec glebiej w gory, a musieli tam isc, jesli chcieli zdazyc na czas do oblezonych L’Toff.
Dennis wstal i wyciagnal przed siebie reke. Chochlak zeskoczyl na nia z wysokiej galezi, skad obserwowal przejezdzajacych kawalerzy sto w. Jego usmiech mogl swiadczyc o tym, ze cale to zdarzenie odebral jako znakomity kawal. Nie ulegalo najmniejszej watpliwosci, ze gdyby nie on i robot, nie udaloby im sie dotrzec tak daleko.
Kiedy po raz pierwszy dostrzegli zblizajaca sie pogon, od gestwiny, w ktorej teraz sie kryli, dzielily ich jeszcze ponad trzy mile. Arth i Dennis nigdy nie daliby rady dopchac tu na czas wozka. Na szczescie robot okazal sie doskonala sila pociagowa, przynajmniej rownie dobra jak osiol, dzieki czemu przebyli te trzy mile w znakomitymi tempie.
W pewnej chwili Dennis odniosl graniczace z pewnoscia wrazenie, ze znowu czuje, jak miedzy ludzmi i Krenegee nawiazuje sie po raz kolejny niezwykla wiez, majaca na celu szybkie udoskonalenie uzywanych przez nich przedmiotow. Przypominalo to nieco lagodna wersje transu felhesz. Byl gotow dac glowe, ze nawet na tak krotkim dystansie robot i wozek znowu troche sie zmienili.
Wydal rozkaz i robot wpelzl pod pojazd, dwoma sposrod swoich trzech ramion chwytajac mocno za jego podwozie.
Teraz ramiona zaczely sprawiac wrazenie przygotowanych do czekajacych ich zadan.
Dennis wraz z Linnora wypchneli pojazd przez luke w krzakach, podczas gdy Arth wybiegl do przodu rozejrzec sie. Kiedy znalezli sie juz na drodze, Linnora weszla do srodka i przestawila zagle utworzone ze skrzydel szybowca. Dennis chcial ja powstrzymac, potem jednak wzruszyl ramionami i pozwolil jej skonczyc. Kto wie? Trzepoczacy material byl w stanie wystraszyc oddzialy, na ktore mogli sie natknac.
Przybiegl Arth.
— Cala armia idzie w te strone, Dennizz! Przy ich szybkosci marszu mamy nie wiecej niz godzine przewagi.
— Dobra. Ruszajmy.
Linnora przypasala sie w kabinie pojazdu, ktorego gladkie, niemal oplywowe ksztalty polyskiwaly w swietle slonecznym. Arth wspial sie do srodka i zajal hamulcami, ktorych klocki tarciowe i dociskowe sruby wygladaly prawie jak rezultat maszynowej produkcji.
Dennis pozostal na zewnatrz, aby moc popychac pojazd. Wskoczy do srodka, kiedy zaczna zjezdzac w dol.
Linnora zaczela juz swoje medytacje zuzycia. Moze Dennis stal sie bardziej wrazliwy, a moze wplywala na to obecnosc chochlaka, ale od razu zaczal to wyczuwac.
Chochlak dostrzegl dla siebie lepsze miejsce od jego ramienia, porzucil Dennisa i wspial sie na szczyt podwojnego masztu. Zagle obwisly nieco pod jego ciezarem, ale stworzon-jjo wyraznie poczulo sie szczesliwe. Jego mruczenie wzmagalo odczucie, ze zaczely juz dzialac dziwne moce, pomagajac przeksztalcic pojazd w cos jeszcze lepszego.
„Doskonale — pomyslal Dennis — ale mimo wszystko ciagle jeszcze wolalbym miec tu transporter opancerzony wytworzony od poczatku przez Zaklady Chatham w Anglii”.
Z westchnieniem skinal glowa swej tak roznorodnej zalodze i dal robotowi znak, zeby wlaczyl pelna predkosc.
Dennis popychal pojazd, gdy jechali pod gorke, i biegl obok niego, gdy zjezdzali w dol, podczas gdy Arth zajmowal sie hamulcami, a Linnora sterowaniem. Robot brzeczal, a zagle lopotaly.
Ponad ich glowami maly Krenegee mruczal, zwiekszajac dziwaczny rezonans, ktory zdawal sie plonac wokol nich niczym aura. Popoludniowe powietrze sprawialo wrazenie krysztalu, wielofasetowego klejnotu, zuzywanie pojazdu zas zaczynalo przypominac skomplikowany taniec wykonywany przy akompaniamencie nieslyszalnej muzyki.
Najwyrazniej zaczynali radzic sobie coraz lepiej w doprowadzaniu do stanu, w ktorym zaczynal dzialac trans zuzycia.
Wywolywalo to u Dennisa uczucie dziwnej radosci. Za posrednictwem chochlaka niemal czul mysli koncentrujacej sie Linnory. Wygladalo na to, ze wytwarza to miedzy nimi jakas wiez, ze staja sie sobie bardziej bliscy, niz mogloby to byc mozliwe w innych okolicznosciach. Arth rowniez stawal sie czescia tego wzoru, choc Krenegee nie skupial sie az tak silnie na malym zlodzieju.
Dennis zerkal od czasu do czasu na chochlaka siedzacego na obwislych zaglach. Stworzonko krzywilo sie w usmiechu, radujac sie przeplywem celowosci przechodzacym przez nie do machiny, od ktorej zalezalo ich zycie.
I maszyna zmieniala sie. Dennis popychal pojazd do chwili, gdy przekonal sie, ze musi biec, aby po prostu za nia nadazyc! Na szczycie stromego wzniesienia polecil robotowi zatrzymac sie i wspial na przod, zeby przejac od Linnory wodze.
Spostrzegl, ze rzemienie staly sie bardziej miekkie i latwiej bylo je trzymac.
Wlasnie mial zamiar znowu ruszyc, kiedy Arth tracil g0 w ramie i wskazal reka. Na drodze za nimi unosily sie kleby kurzu. Mniej wiecej w odleglosci mili dostrzegli kolejny oddzial kawalerii, za ktorym po zboczu gory wila sie pozornie nie majaca konca kolumna piechoty.
Byli w pulapce! Nie mogli jechac szybciej, bo wpadliby na oddzialy podazajace przed nimi. Ale zwolnienie tempa jazdy moglo okazac sie w rownym stopniu katastrofalne!