meldunkiem dla krola Coylii. Jezeli ten balon zdola we wlasciwym czasie wzniesc sie na wystarczajaco duza wysokosc, nawet szybowce Kremera nie zdolaja przeszkodzic w przekazaniu meldunku.
O ile naziemne oddzialy L’Toff zaczely wiwatowac, widzac balony unoszace sie nad nimi, o tyle znajdujacy sie w dole wrogowie spogladali w gore z przerazeniem. Rozeszly sie juz sluchy o wielkim, okraglym potworze, ktory pare miesiecy temu z rykiem przelecial noca nad Zuslik. A teraz mieli przed soba dziesiec takich olbrzymow, ktore patrzyly na nich w dol z wsciekloscia. Atakujacy wycofali sie w panice z wyzej polozonych redut i szeptali nerwowo miedzy soba, gdy tymczasem ich dowodcy zastanawiali sie nad nowa sytuacja.
W miejscu, ktore L’Toff wybrali na swoja glowna linie obrony, teren byl niezwykle trudny. Szereg przygotowanych z gory, smiercionosnych lawin kamiennych mogl sprawic, ze kazdy czolowy szturm drogo by kosztowal atakujacych.
Ale przy tym systemie obrony, aby zapewnic spokoj walczacym na gorze wojownikom L’Toff, nalezalo powstrzymac szybowce Kremera.
W tym wlasnie celu wyslany zostal oddzial balonowy. Czas proby nie dal na siebie dlugo czekac.
— Tam! — Wskazal mlody lucznik w gondoli Gatha. Na tle oswietlonych sloncem chmur, wysoko w niebie poludnia rysowaly sie wyraznie przynajmniej dwa tuziny czarnych ksztaltow. Szybowce wygladaly w oddali jak sokoly i nagle pochylily sie w zakrecie jak te wielkie, drapiezne ptaki.
— Przygotowac sie! — krzyknal kapitan sasiedniej gondoli.
Przez pozornie dlugi czas wydawalo sie, ze nieprzyjacielskie maszyny sa male i oddalone. Az nagle, w jednej chwili spadly na nich! Wszedzie wokol Gatha lucznicy wolali:
— Tam! Strzelajcie!
— Nadlatuja zbyt szybko!
— Przestan narzekac, chlopie! Staraj sie ich powstrzymac!
Kakofonia glosow niemal w rownym stopniu wyprowadzala z rownowagi jak ohydne, czarne skrzydla przemykajace miedzy balonami.
— Jahuu! Mam jednego!
— Wspaniale! Ale nie podniecaj sie!
— Uwazajcie na dziryty!
W ciagu kilku zaledwie sekund rozlegly sie wrzaski bolu i okrzyki triumfu. Wtem, niemal rownie blyskawicznie jak nadlecialy, szybowce zaczely oddalac sie szybko, sunac wzdluz krawedzi grani w kierunku precyzyjnie zaznaczonych na mapach pradow wznoszacych. Trzy maszyny dywizjonu lezaly w dole roztrzaskane na rumowisku skalnym.
Jeden szybowiec z rozdartym smoczym skrzydlem nie zdolal wyjsc z nurkowania i obserwowany przez Gatha rozbil sie o stok urwiska. Obroncy zarowno na gorze, jak i na dole zaczeli wiwatowac.
— Dobra! — wrzasnal ochryple Gath, gdy tylko zdolal zlapac oddech. — Oni powroca i nastepnym razem nie zdolamy odeprzec ich tak latwo! A dopoki nie powroca, zajmijmy sie nieprzyjacielem na ziemi. Wybierzcie cele i niech kazda strzala trafi.
Zdobycie nowej amunicji stwarzalo trudnosci. Uzupelnienie jej byloby powolne i ryzykowne. A obecnie nieprzyjacielscy dowodcy wojsk naziemnych z cala pewnoscia rzuca wszystkie sily na miejsca, w ktorych zakotwiczone byly balony oslonowe. Juz w tej chwili Gath widzial, ze najezdzcy przegrupowuja swe oddzialy do szturmu na przeciwlegly stok wawozu, gdzie umocowane byly cztery balony Stiyyunga Sigela.
Od tej chwili ataki nastepowaly co godzina. Lucznicy zadali najezdzcom na ziemi straszliwe straty. Ale kazda utracona strzala byla bezcenna — ze wzgledu na proces tworzenia, na utracone zuzycie i trudnosc w dostarczaniu uzupelnien pod ogniem.
Gdy bitwa trwala dalej, obroncy gineli rowniez — pojedynczo, po dwoch. Wojownicy L’Toff, ktorzy walczyli na ziemi, starali sie utrzymac pozycje i obronic kotwicowiska. Wojska baronow rownie desperacko chcialy zajac granie.
Popoludnie minelo jak dluga, smiertelna meczarnia. Po kilku godzinach sytuacja zaczela sie wyjasniac.
Tu, na polnocnej grani, jak na razie obrona uwienczona byla sukcesem. Lucznicy Gatha zadali ciezkie straty szturmujacym, ktorzy probowali wspiac sie na zbocza i odparli trzy kolejne ataki szybowcow.
Ale na poludniu sytuacja zaczela ukladac sie zle. Zanim slonce zaszlo za najwyzsze szczyty, poludniowa grupa Sigela stracila dwa balony. Jeden, ktorego powloka zostala przedziurawiona, opadl wolno na ziemie. Drugi, gdy zdobyto miejsce, w ktorym byl zakotwiczony, zdryfowal ponad wschodnia rownine. Opadajac, poruszal sie zbyt wolno i wreszcie zostal stracony deszczem dzirytow z szybowcow Kremera, ktore okrazyly go ze wszystkich stron jak wilki ranna owce.
Gath zastanawial sie, czy Stiyyung zdola utrzymac sie do zapadniecia nocy. Pozostale dwa balony poludniowej grupy niezbyt mogly wspierac sie nawzajem.
Z uczuciem bezsily obserwowal przybyle poznym popoludniem nieprzyjacielskie posilki… w tym tuzin nowych szybowcow. Mozna bylo odniesc wrazenie, ze Kremer ma ich niewyczerpana ilosc! Albo to, albo jego generalowie ogolacali inne fronty ze wsparcia lotniczego, aby zlikwidowac sprawiajacy im klopoty punkt w centrum.
Kiedy popoludnie zblizalo sie do konca, Gath spostrzegl, jak cale stado szybowcow splynelo na dwa balony na samotym zboczu. I w zaden sposob nie mogl im przyjsc z pomoca!
— Zwolnij! Zwolnij!
Dennis uswiadomil sobie, ze Arth i Linnora przylaczyli sie do jego spiewu. Rezonans zuzycia zalezal calkowicie od nich.
Wydawalo sie, ze srebrzysty ogien tanczy wokol korpusu wozka i ped, z jakim mkneli w dol pokrytego skalnym rumowiskiem zbocza, rzeczywiscie zdawal sie malec. Ale mimo to nieublaganie zblizali sie do krawedzi urwiska. Widnialo dziesiec, piec, dwa metry przed nimi.
W ostatniej chwili wirujace gasienice robota odzyskaly przyczepnosc i podnoszac sklebiona chmure pylu zatrzymaly pojazd. §tanal, kolyszac sie na skraju przepasci.
Arth zlapal za cieniutki pien roztrzaskanego drzewka, ktore czesciowo wyhamowalo ich ped. Maly zlodziej trzymal sie go z calych sil.
Dennis otarl z oczu unoszacy sie w powietrzu pyl i zmusil sie, zeby nie patrzec w dol. Mial wlasnie poprosic grzecznie robota, zeby zdwoil swoje wysilki i cofnal ich od krawedzi urwiska. Jednak w tej chwili wozek uznal za stosowne przesunac sie kilka cali do przodu. Osunal sie z loskotem i gasienice robota zawisly nad pustka.
— Dobra — zawolal Dennis, tym razem nieco wytracony z rownowagi. — Linnora? Arth? Jestescie cali? Mam pewien pomysl. Przesunmy sie wszyscy do tylu, delikatnie i ostroznie. — Poczul, ze Linnora zaczyna rozpinac swoj pas. Najwidoczniej wpadla na ten sam pomysl. Byla najwyzsza pora wynosic sie stad do diabla.
Cos swisnelo kolo glowy Dennisa. Poczatkowo pomyslal, ze to jakis duzy owad, ale gdy sie odwrocil, dostrzegl, jak druga strzala przecina powietrze w miejscu, ktore przed sekunda zajmowalo jego ucho.
— Hej! — zawyl Arth. W pniu drzewka, kilka cali od jego palcow drzala strzala.
Dennis dostrzegl, ze przynajmniej tuzin odzianych na szaro lucznikow barona Kremera spuszcza sie ostroznie w dol ze szczytu pokrytego osypiskiem zbocza, starajac sie dotrzec do miejsca, z ktorego beda w stanie zadac ostatni cios. Widocznie wziecie Dennisa i jego towarzyszy do niewoli nie wchodzilo juz w tym momencie w gre.
Dennis uswiadomil sobie, ze na dobra sprawe lucznicy nie powinni robic sobie klopotu. Artha najwyrazniej opuszczaly juz sily i wkrotce bedzie zmuszony puscic albo drzewo, albo szybowiec. On zas wraz z Linnora w zaden sposob nie zdolaja przesunac sie do tylu wystarczajaco szybko, by odnioslo to jakis skutek.
Czy rzeczywiscie? Dennis rozejrzal sie, szukajac jakiegos wyjscia z sytuacji, podczas gdy strzaly swistaly wokol nich albo z bzyknieciem wbijaly sie w burty wozka.
Linnora usilowala namacac noz. Dennis zastanawial sie, co ma zamiar zrobic. Az nagle go olsnilo.
Szybowiec! Jezeli uda im sie odczepic go w pore od wozka, beda mogli nim uciec!
Najpierw jednak trzeba pozwolic opasc skrzydlom. Sterczaly do gory, zwiazane kawalkiem mocnej liny w pionowej pozycji jak zagle lodzi. Linnora miala zamiar przeciac ja swym nozem. Niemal pol sekundy zajelo mu uswiadomienie sobie, jak bardzo napieta jest ta lina. — Nie! Linnora, nie rob tego! — zawolal z przerazeniem.