Musial to byc jeden z najpotezniejszych transow felhesz w historii Tatiru. Chochlak opadl wyczerpany na kolana Dennisa. Oddychal ciezko i rozgladal sie wokolo z niedowierzaniem. Dennis czul sie jeszcze zbyt niepewnie przy sterach szybowca, aby zaryzykowac wykonanie zakretu, ale moglby sie zalozyc, ze Arth i Linnora byli w podobnym stanie ducha.
Dennis wciaz blakal sie miedzy snem a jawa. Niemal czul znowu zapach benzyny, smarow i drzenie metalu.
Gdyby pozostal pograzony w tym snie, niewatpliwie spotkalby innych bohaterow lotnictwa, przywolanych przez podswiadomosc, by stworzyc punkt zogniskowania dla intensywnego transu zuzycia. Sen trwal jednak wystarczajaco dlugo i zasial w nim niewyrazne poczucie dumy. Tacy mezczyzni i kobiety stanowili dziedzictwo Ziemi. Dzieki odwadze i pomyslowosci przeksztalcali realnosc w cuda — z wysilkiem i trudem.
Dennis wychylil sie przez burte i rozejrzal naokolo. Wznoszacy prad powietrza zanikal i nie byl juz w stanie wydzwig-nac ich z powrotem do poziomu gorskiej drogi, z ktorej spadli. Musial znalezc w zasiegu lotu slizgowego inne, nadajace sie do ladowania miejsce.
Niedaleko widnial plaskowyz, wzniesienie odchodzace na wschod od pasma gorskiego. Dennis ostroznie pochylil sie w lewo i polozyl statek powietrzny w lagodny zakret. Na plaskim szczycie wzniesienia dostrzegl odpowiednie miejsce. Musialo im wystarczyc. Poza nim jak okiem siegnac widnialo sklebione rumowisko glazow.
Ale przeciez nie mogli bez konca pozostawac w gorze.
Dennis bardzo by pragnal przeniesc robota do kokpitu. Nie chcial, by ulegl jakiemus uszkodzeniu w trakcie ladowania. Wszystko wskazywalo jednak na to, ze bedzie musial podjac to ryzyko. Zawolal do maszyny w dole, zeby przygotowala sie do zetkniecia z ziemia najlepiej jak potrafi.
Uswiadomil sobie, ze te srodki ostroznosci byly najprawdopodobniej zbedne. To krzepkie malenstwo moze w gruncie rzeczy stac sie jedynym czlonkiem ich gromadki, ktory przezyje spotkanie z ziemia.
Wykorzystal zapas wysokosci, zeby odleciec dalej nad rownine. Zajelo mu nieco czasu, aby zajac pozycje wzdluz, mial nadzieje, odpowiedniej sciezki schodzenia. Potem zawroci i zacznie podejscie do ladowania. Musialo byc wykonane wlasciwie, nie beda bowiem mieli drugiej szansy.
Gdy juz przygotowal sie, pozwolil sobie zerknac do tylu na pozostalych. Arth byl spocony jak mysz, ale dodawal mu otuchy, pokazujac wzniesiony kciuk. Linnora wygladala po prostu na wniebowzieta, jakby nie marzyla o niczym wiecej niz o tym, czego wlasnie doswiadczyli. Pochylila sie nieco do przodu i przytknela do niego swoj policzek. Dennis odpowiedzial pelnym nadziei usmiechem i odwrocil sie, aby przygotowac sie do ladowania.
— W porzadku. Ladujemy.
„Rowne miejsce”, ktore pedzilo im na spotkanie, bylo wlasciwie piaszczystym walem o przynajmniej dziesieciostopniowym kacie nachylenia z lewej strony na prawa. Znajdowalo sie najwyzej dwanascie metrow od polnocnej krawedzi plaskowyzu. Boczny wiatr wial z sila dwudziestu stopni z lewej strony dziobu. Dennis staral sie utrzymac stan rownowagi, w ktorej sila nosna obu skrzydel byla mniej wiecej taka sama. Poczul, jak ramiona Linnory obejmuja go mocno. W ostatniej chwili uniosl kolana ku gorze i zaparl sie z calej sily.
Plocienne skrzydla zatrzepotaly lekko, gdy szybowiec opadl w dol jak siadajacy albatros i wyladowal lagodnie na miekkim piasku. Jedna koncowka skrzydla dotknela na chwile ziemi, obracajac ich nieco, gdy jechali podskakujac wzdluz nasypu. Zwir trysnal za nimi w gore, gdy Arth z calej sily nacisnal hamulce i gasienice robota zaczely obracac sie wsciekle.
Kurz byl wszedzie! Oslepiony Dennis sterowal, kierujac sie wylacznie instynktem.
Wreszcie przestali sie toczyc. Kiedy piasek opadl, a lzy zmyly nieco suchy pyl z oczu, Dennis popatrzyl i ujrzal, ze szybowiec zatrzymal sie blisko krawedzi plaskowyzu. Nastepny, prawie piecdziesieciometrowy spadek byl zaledwie szesc stop przed nimi.
Kolejno — najpierw Arth, potem Linnora, a wreszcie Dennis — rozpieli pasy i wyszli na zewnatrz. Ledwo mogac utrzymac sie na nogach, pokustykali w strone niewielkiego splachetka trawy pod rzadkimi drzewami.
Arth i Linnora upadli tam oszolomieni na ziemie i zaczeli sie smiac. Tym razem Dennis przewrocil sie obok nich i tez zaczal zanosic sie ze smiechu.
Kilka minut pozniej chochlak wysunal glowe z kokpitu pojazdu. Ciagle jeszcze drzal i podrygiwal ze strachu, a takze pod wplywem poteznego transu, w ktorym zmuszony byl wziac udzial. Przez dluga chwile tylko patrzyl na zwariowanych ludzi.
Wreszcie, gdy slonce opadlo za szczyty gor na zachodzie, parsknal z oburzeniem, opadl w dol, sadowiac sie kolo delikatnie pomrukujacego robota i natychmiast zasnal.
Mimo dosc spacerowego tempa marszu, Bernald Brady zdazyl juz dorobic sie odparzen od siodla, zanim tegi jegomosc w czerwonych szatach rozkazal zatrzymac sie na nocleg.
Byla to jego pierwsza w zyciu jazda wierzchem. Jezeli bedzie mial szanse odmowic dalszym propozycjom, zywil gleboka pewnosc, ze zarazem bedzie to jazda ostatnia. Niezgrabnie zsiadl z konia. Straznik podszedl, rozluznil mu wiezy na rekach, a potem gestem polecil, by pokustykal i siadl pod wysokim drzewem nie opodal obozowiska.
Wkrotce zaplonal ogien i w powietrzu zaczely unosic sie zapachy jedzenia.
Jeden z zolnierzy nalozyl sobie solidna porcje gulaszu i podszedl, wreczajac Brady’emu przepiekna, lekka jak piorko ceramiczna miseczke. Ziemianin jedzac podziwial naczynie. Nigdy nie widzial czegos podobnego. Stanowilo to wyrazne poparcie teorii, z ktora tu przybyl.
Choc ci, co go „pojmali”, odgrywali doskonale swa role rzekomych prymitywow, nie potrafili ukryc swej prawdziwej istoty. Takie rzeczy jak ta wspaniala, swiadczaca o wysoko rozwinietej technologii misa zdradzaly ich z kretesem.
Ci ludzie niewatpliwie byli przedstawicielami spoleczenstwa o wysokim poziomie kulturalnym. Wystarczylo popatrzec na droge, na wspaniale sanie o samosmarujacych sie plozach, aby sie o tym przekonac. To, co sie tu dzialo, mozna bylo wytlumaczyc w jeden tylko sposob.
Najwidoczniej Nuel spedzil ostatnie trzy miesiace, zyjac wsrod miejscowych ludzi. I przez caly czas knul intryge wiedzac, ze jesli poczeka wystarczajaco dlugo, Flaster niewatpliwie przysle jego, Brady’ego, aby podjal kolejna probe naprawienia zevatronu. Przez caly ten czas Nuel na pewno wkradl sie w laski tych ludzi, obiecujac im byc moze prawa na handel z Ziemia! W zamian za to mieli jedynie dopomoc mu przygotowac ten jeden, wielki dowcip.
Zgadzalo sie to zupelnie z przyjeta przez Nuela hierarchia wartosci!
Niewatpliwie czlonkowie rozwinietej cywilizacji moga dysponowac duzymi ilosciami wolnego czasu. Brady znal doskonale „sredniowiecznikow” na Ziemi, ktorzy lubili jezdzic konno i poslugiwac sie starodawna bronia. Nuel musial wynajac grupe fanatykow sredniowiecza, ktorzy dopomogli mu wyciac numer kolejnemu facetowi, majacemu pojawic sie przy zevatronie!
Ci faceci grali dosc ostro. Rzeczywiscie napedzili mu poczatkowo niezlego stracha, szczegolnie kiedy ten grubas przesluchiwal go, wypytujac o kazdy szczegol wyposazenia.
Brady parsknal. Tu posuneli sie juz za daleko! No bo pomyslalby kto, ludzie, ktorzy potrafia robic miecze o glowniach z drogocennych kamieni, byli zaskoczeni, widzac jego karabin i mikrofalowke!
Och, niewatpliwie znali Nuela. Gdy tylko wspomnial jego nazwisko, wielki „kaplan” zrobil dziwna mine. Zolnierze najwidoczniej rowniez wiedzieli, o kogo mu chodzi, choc nie zdradzili sie ani slowem.
Tak, skinal glowa Brady, w pelni przekonany. Wszyscy byli w jednej paczce. Nuel mscil sie na nim za przestawienie zetonow na tabeli zmian.
Ale co za duzo, to niezdrowo! Trzeba polozyc temu kres! Ta zabawa przybrala juz zbyt brutalny charakter. Mial poobcierane do krwi rece, byl caly poobijany i posiniaczony…
Brady uznal, ze najwyzsza pora wystapic w obronie swoich praw. Z zacisnietymi zebami odstawil oprozniona mise i zaczal sie podnosic.
I w tej wlasnie chwili jeden z „zolnierzy” wrzasnal.
Brady zamrugal, widzac kolo ogniska czlowieka slaniajacego sie ze strzala tkwiaca w gardle. Wszyscy nagle zaczeli szukac jakiejkolwiek oslony!
To byl juz zdecydowanie za daleko posuniety realizm! Brady widzial, jak trafiony zolnierz zabulgotal i umarl, uduszony wlasna krwia. Przelknal sline i przez chwile mial nieprzyjemne wrazenie, ze byc moze jego teoria