Kiedys widzial w Galii jej wykonanie. Winowajce zaciagnieto na srodek obozu i obito oficerska laska. Potem towarzysze rzucili sie na niego z maczugami, kamieniami i piesciami. Jesli mial szczescie, umieral szybko.
Marek wyobrazil sobie Gorgidasa i Kwintusa Glabrio w roli skazancow i wzdrygnal sie z przerazenia. Najlatwiej oczywiscie byloby zapomniec to, co uslyszal od Damaris, i zywic nadzieje, ze strach przed nim kaze jej milczec. Przynajmniej tak uwazal, dopoki nie sprobowal wyrzucic z pamieci jej slow. Im bardziej sie staral, tym glosniej rozbrzmiewaly mu w glowie, rozpraszajac go i irytujac. Bez powodu warknal na Gajusza Filipusa, zdzielil Malrika, kiedy chlopiec nie chcial przestac spiewac w kolko tej samej piosenki. Lzy, ktore sie polaly, nie poprawily Skaurusowi humoru.
Helvis pocieszala syna i spogladala gniewnie na trybuna, wiec chwycil ciezki plaszcz i wyszedl w noc.
— Mam pare spraw do zalatwienia — burknal pod nosem i zamknal drzwi, odcinajac sie od jej protestow.
Na granatowym zimowym niebie pojawily sie gwiazdy. Konstelacje byly wciaz obce dla Marka, ktory nadawal im nazwy wymyslone ponad rok temu przez legionistow. Swierszcz, Katapulta, a tam, nisko na zachodzie Pederasci. Skaurus potrzasnal glowa i ruszyl dalej. Miekka ziemia tlumila odglos krokow.
Chata Glabrio i Gorgidasa byla szczelnie zamknieta przed zimowym chlodem. Okna byly zasloniete drewnianymi okiennicami, a szczeliny miedzy nimi upchniete plotnem dla ochrony przed mroznym wiatrem. Spomiedzy nich wydostawaly sie tylko drobne plamki swiatla lampy wskazujace, ze ktos jest w srodku.
Trybun stanal przed drzwiami i juz mial zapukac, kiedy przypomnial sobie swiety hufiec tebanski zlozony ze stu piecdziesieciu par kochankow, ktorzy pod Cheronea walczyli do ostatka z Filipem i Aleksandrem Macedonskimi. Skaurus opuscil reke. Nie dowodzil Tebanczykami.
Wahal sie. Nie wiedzial, czy zapukac. Przez cienkie sciany slyszal rozmowe mlodszego centuriona i lekarza. Nie odroznial slow, ale obaj mezczyzni najwyrazniej dobrze sie czuli w swoim towarzystwie. Gorgidas rzucil jakas uwage i Glabrio sie rozesmial.
Markowi stanal w pamieci Gajusz Filipus, z ktorym rozmawial krotko po tym, jak sprowadzil Helvis do barakow. „Nikogo nie obchodzi, czy spisz z kobieta, chlopcem czy owca, poki myslisz glowa, a nie tym, co masz miedzy nogami”, powiedzial starszy centurion.
Pamiec o greckich bohaterach nie pomogla mu w decyzji, lecz uczynila to madra rada Rzymianina. Jesli ktokolwiek postepowal wedlug wymagan Gajusza Filipusa, to byli nimi ci dwaj mezczyzni. Uspokojony Skaurus wrocil wolno do swojej chaty.
Uslyszal, ze za nim otwieraja sie drzwi i Kwintus Glabrio wola cicho:
— Jest tam kto?
Trybun znajdowal sie juz za rogiem. Drzwi sie zamknely.
Po powrocie Skaurus odebral bure jak ktos, kto na nia zasluzyl, co jeszcze bardziej rozdraznilo Helvis. Czasami przyznanie sie do winy jest ostatnia rzecza, ktorej pragnie rozgniewany czlowiek. Lecz przeprosiny Marka byly szczere i po jakims czasie kobieta zlagodniala.
Skaurus z ulga stwierdzil, ze Malrik juz zapomnial o niezasluzonej karze. Bawil sie z nim, dopoki chlopiec nie zrobil sie senny.
Trybun sam juz prawie zasypial, kiedy cos mu sie przypomnialo. Imie dowodcy swietego hufca tebanskiego brzmialo Gorgidas.
Zima mieszkancy doliny Aptos z opoznieniem dowiadywali sie o najnowszych wydarzeniach. Wiesci z Amorion pochodzily od garstki zbieglych Yezda. Nomadzi po krotkim rekonesansie doszli do wniosku, ze miasto jest kuszacym celem. Nie mialo murow i nie stacjonowalo w nim imperialne wojsko, wiec powinno stanowic latwy kasek.
Czekala ich przykra niespodzianka. Nieregularne formacje Zemarkhosa, splamione krwia Vaspurakanerow, zadaly najezdzcom druzgoczaca kleske, a w traktowaniu jencow przerosly o glowe zdziczalych Yezda.
Wysluchawszy opowiesci przemarznietych nomadow, Gagik Bagratouni zagrzmial:
— Wspolczucie dla Yezda to cos nowego w moim zyciu. Wiele dalbym, zeby zobaczyc Amorion spalone i Zemarkhosa razem z nim.
Zacisnal wielkie dlonie pokryte bliznami. Blysk w oczach upodabnial go do lwa, ktoremu zabrano zdobycz.
Skaurus rozumial jego pragnienie zemsty i wzial je za dobry znak. Czas zaczal leczyc rany vaspurakanskiego wojownika. Lecz trybun niezupelnie zgadzal sie z Bagratounim. Kazda przeszkoda stawiana Yezda miala znaczenie dla oslabionego Imperium. Zemarkhos i jego fanatycy byli wrzodem na ciele Videssos, ale najezdzcy plaga.
W polowie zimy do Aptos przybyla z Amorion grupa uzbrojonych kupcow, ktorzy nie bali sie pogody ani napadow. Mieli nadzieje na duze zyski w miescie, gdzie rzadko pojawiali sie ich koledzy po fachu. I nie pomylili sie. Przyprawy, perfumy, delikatne brokaty i cyzelowane mosiezne naczynia ze stolicy sprzedawaly sie po cenach wyzszych niz w miastach na bardziej uczeszczanym szlaku.
Przywodca grupy, muskularny mezczyzna o twarzy pokrytej bruzdami, ktory wygladal raczej jak zolnierz niz kupiec, skwitowal to lakoniczna uwaga.
— Bywalo gorzej.
I nie powiedzial nic wiecej, mimo ze mial przy sobie kilkunastu straznikow. Najemnicy czesto zabawiali sie ograbianiem kupcow.
W innych sprawach on i jego towarzysze byli bardziej rozmowni. Z kazdym, kto chcial sluchac, dzielili sie nowinami, ktore zbierali podczas podrozy. Ku wlasnemu zaskoczeniu Marek dowiedzial sie, ze Baanes Onomagoulos, powaznie ranny w bitwie pod Maragha, zyje. Skaurus sadzil, ze videssanski general dawno umarl od ran albo w trakcie poscigu.
Jesli mozna bylo wierzyc poglosce, Onomagoulos uciekl. Czesc ocalalej armii pod jego dowodztwem pobila Yezda, ktorzy napadli na Kybistre, miasto lezace nad rzeka Arandos.
— Dobrze, jesli to prawda — skomentowal Gajusz Filipus — ale historyjka przebyla dluga droge, zanim do nas trafila. Prawdopodobnie biedak jest teraz pokarmem dla krukow, bo inaczej znajdowalby sie setki mil stad, w lozku z jakas slicznotka. Dobrze, jesli to prawda. — W jego glosie brzmial smutek, rownie dziwny jak niesmialosc u Gorgidasa.
Jak wszystkie miasta w Imperium, Aptos swietowalo dni po zimowym przesileniu, kiedy slonce wracalo na polkule pomocna. Przed domami rozpalano ogniska. Ludzie skakali przez nie na szczescie. Mezczyzni tanczyli na ulicach w kobiecych strojach, a kobiety przebieraly sie za mezczyzn. Miejscowy opat i mnisi przemaszerowali przez plac targowy, z drewnianymi mieczami w rekach, udajac zolnierzy. Tatikios Tornikes i kilkunastu sklepikarzy zlosliwie parodiowalo tlustych, pijanych mnichow, przewracajac stoly.
Obchody w Aptos byly huczniejsze niz te, ktore Rzymianie widzieli przed rokiem w Imbros. To ostatnie probowalo malpowac wyrafinowany styl zycia stolecznego Videssos. Aptos po prostu swietowalo i nie dbalo ani troche o pozory.
Miasto nie mialo teatru ani zawodowej grupy mimow. Mieszkancy wystawiali burleski na ulicach, nadrabiajac ekspresja braki kunsztu. Podobnie jak w Imbros, skecze dotyczyly lokalnych spraw i cechowaly sie brakiem szacunku. Tatikios zamienil sie z jednym z mnichow i wyszedl przebrany za zolnierza. Zardzewiala stara kolczuga, w ktora sie wcisnal, przy kazdym ruchu grozila rozerwaniem. Minela dluzsza chwila, zanim Marek rozpoznal nakrycie glowy. Mial to byc zapewne rzymski helm, lecz grzebien biegl od ucha do ucha zamiast od czola na tyl glowy.
Viridoviks, stojacy obok niego, zarechotal. Gajusz Filipus mocno zacisnal szczeki.
— Oho! — mruknal Marek.
Starszy centurion nosil helm w poprzek dla zaznaczenia rangi.
Tatikios wlepial oczy w wysokiego mezczyzne o kedzierzawej brodzie ubranego w wymyslna suknie, w ktorych lubowala sie Nerse Phorkaina. Za kazdym razem, kiedy szlachcianka spogladala w jego strone, szynkarz naciagal plaszcz na oczy i drzal ze strachu.
— Zabije sukinsyna — zazgrzytal Gajusz Filipus.
Polozyl dlon na rekojesci gladiusa. Nie sprawial wrazenia, ze zartuje.
— Przestan, glupcze, to tylko zabawa — powiedzial Viridoviks. — W zeszlym roku w Imbros drwili ze mnie za walke w szynku. W Galii bardowie robia to samo. Okazywanie urazy jest wyjatkowym nietaktem.
— Czyzby? — burknal Gajusz Filipus.
Po chwili, ku uldze Marka, puscil miecz. Obserwowal skecz do konca, ale mial twarz zawzieta bardziej niz w