chcialo krzyknac z podziwu.
Wszystko to zrobilo na Pancho wrazenie, ale nie przygotowalo ja na widok domu Humphriesa. Na samym koncu korytarza znajdowaly sie gladkie metalowe drzwi, wygladajace, jakby zrobiono je z polerowanej stali. Przypominaly raczej klape sluzy albo drzwi bankowe do skarbca niz eleganckie drzwi, jakie mijala na korytarzu. Otworzyly sie z cichym sykiem, gdy Pancho zblizyla sie na odleglosc ramienia.
Przekroczyla prog i natychmiast poczula sie, jakby sie znalazla w innym swiecie. Znajdowala sie w szerokiej i wysokiej jaskini, naturalnej jaskini gleboko pod powierzchnia Ksiezyca. Wszedzie kwitly kwiaty, czerwone i zolte, pod obu jej stronach bylo pelno zielonego listowia. Drzewa! Az sie zagapila na widok tych olch i klonow, smuklych brzoz o bialych pniach i plumerii o delikatnych, palmowych lisciach. Jedyne drzewa, jakie widywala na Selene, znajdowaly sie w Grand Plaza, i w porownaniu z tymi byly to malenstwa. Po zamknietych, szarych przestrzeniach zatloczonych korytarzy Selene i ciasnych kwaterach mieszkalnych, otwarta przestrzen, kolory, oszalamiajacy zapach kwiatow rosnacych w takiej obfitosci prawie obezwladnily Pancho. Porozrzucane tu i owdzie kamienie; odlegle sciany jaskini i sufit wysoko w gorze byly z golej skaly. Sufit byl upstrzony lampami dajacymi pelne spektrum swiatla. Jezu, to jak w Krainie Oz, powiedziala sobie w duchu.
I jak w Krainie Oz, przez zagajnik prowadzila wijaca sie sciezka, upstrzona platkami kwiatow. Pancho podobalo sie to o wiele bardziej niz zolte cegly.
Uswiadomila sobie, ze w galeziach nie spiewaja ptaki. Wsrod kwiatow nie bzyczaly owady. Caly ten piekny ogrod byl jedynie wielka, pieknie urzadzona szklarnia, uznala Pancho. Musial kosztowac oblakana fortune.
Dlugimi slizgami podazyla sciezka, az za ostatnim zakretem zobaczyla dom zbudowany posrodku jaskini, otoczony kolejnymi drzewami i starannie wytyczonymi rabatami roz, irysow i piwonii. Zadnych stokrotek, zauwazyla Pancho, Zadnych nagietkow. Zbyt prostackie w tym otoczeniu.
Dom byl olbrzymi, niski, lecz szeroki, z pochylym dachem i scianami z wygladzonego i zabezpieczonego ksiezycowego kamienia. Wielkie przesuwane okna. Na szerokim dziedzincu znalazla drzwi frontowe, obok cicho szemrala fontanna. Fontanna! Pancho podeszla wolno do drzwi, wyciagnela dlon, by dotknac rzezbionej powierzchni. To plastik, uznala, udajacy drewno. Przez chwile stala przy drzwiach, po czym odwrocila sie, by spojrzec jeszcze raz na dziedziniec, ogrody, drzewa, fontanne. Kto wydalby tyle pieniedzy na taki prywatny palac? Kto mialby tyle pieniedzy do wydania?
— Witam, pani Lane.
Drgnela na dzwiek glosu. Otworzyl drzwi, gdy sie odwrocila i patrzyla na ogrod. Zobaczyla mezczyzne mniej wiecej w jej wieku, o kilka centymetrow nizszego od niej, troche pulchnego. Mial na sobie jasnozolta, otwarta przy szyi tunike, ktora opadala mu na biodra. Nosil doskonale skrojone spodnie barwy cynamonu. Jego nogi skrywaly eleganckie skorzane buty. Skore mial biala jak ciasto, ciemne wlosy zaczesal do tylu.
— Jestem umowiona z panem Humphriesem — rzekla. — Zostalam zaproszona.
Zasmial sie lekko.
— To ja. Dalem mojemu personelowi wolny wieczor.
— Ach, tak.
Martin Humphries zaprosil ja gestem do domu. Czujac Elly wygodnie owinieta wokol kostki, Pancho poszla za nim.
Dom byl rownie luksusowy, co otaczajacy go ogrod, moze jeszcze bardziej. Wielkie, przestronne pokoje byly wypelnione najpiekniejszymi meblami, jakie Pancho widziala w zyciu. Salon byl wielki jak boisko do hokeja, sofy obite wspanialym materialem, holookna przedstawialy piekne widoki z Ziemi: Wielki Kanion, gore Fudzi,
W jadalni moglo zasiasc dwadziescia osob, ale nakryto tylko dla dwoch: Humphriesa na glownym miejscu i Pancho po jego prawej stronie. Humphries przeszedl jednak przez jadalnie i zaprowadzil ja do pelnej ksiazek biblioteki, gdzie pojedyncze ho-lookno przedstawialo upstrzona gwiazdami otchlan kosmosu.
Wzdluz jednej ze scian biblioteki znajdowal sie bar.
— Czego sie pani napije? — spytal Humphries, uprzejmie podsuwajac jej jeden z barowych stolkow wyscielanych pluszem.
— Wszystko jedno — wzruszyla ramionami Pancho. Dobrym sposobem na ocenianie intencji faceta jest pozwolic mu wybrac drinki.
Patrzyl na nia przez chwile, krotko, intensywnie. Jakby mnie przeswietlal, pomyslala. Mial szare oczy, zauwazyla, zimnoszare, jak kamien ksiezycowy.
— Mam doskonalego szampana — zaproponowal.
Pancho usmiechnela sie.
— Chetnie.
Nacisnal przycisk na powierzchni barku i rozlegl sie stlumiony szum elektrycznego silnika, a nastepnie na barze pojawila sie srebrna taca z otwarta butelka szampana w schlodzonym kubelku i dwa smukle kieliszki. Pancho zauwazyla, ze schlodzona butelka szybko pokryla sie kropelkami wilgoci. Kieliszki wygladaly na prawdziwy krysztal, pewnie wykonane w fabryce w Selene.
Babelki laskotaly ja w nos, ale wino bylo naprawde dobre: cierpkie i chlodne, z delikatnym posmakiem, ktory bardzo przypadl Pancho do gustu. Saczyla je, siedzac na miekko wyscielanym barowym stolku obok Martina Humphriesa.
— Musi pan byc bardzo bogaty, skoro ma pan takie miejsce tylko dla siebie — stwierdzila.
Jego usta wygiely sie w waskim usmiechu.
— Tak naprawde nie nalezy do mnie. — Nie?
— Z prawnego punktu widzenia to centrum badawcze. Jego wlascicielem jest Trust Humphriesa i zarzadza nim wspolnie konsorcjum ziemskich uniwersytetow i zarzad w Selene.
Pancho pociagnela kolejny lyk szampana i probowala sobie to wszystko uporzadkowac. Humphries mowil dalej:
— Mieszkam tu, kiedy jestem w Selene. Pracownicy naukowi korzystaja z drugiej czesci domu.
— Ale tu nie mieszkaja. Zasmial sie.
— Istotnie, mieszkajapare poziomow wyzej, w… hm, bardziej zwyczajnych mieszkaniach.
— A pan korzysta z tego miejsca, nie placac czynszu. Machnawszy wolna reka, Humphries odparl:
— Jedna z zalet bycia bogatym.
— Bogaci bogaca sie jeszcze bardziej.
— Albo traca to, co maja. Kiwajac glowa, Pancho spytala:
— Wiec co sie tutaj bada?
— Ekologie lunarna — odparl Humphries. — Probuje sie opracowac sposoby budowania ziemskich systemow ekologicznych na Ksiezycu, pod ziemia.
— Jak Grand Plaza na gorze.
— Tak. Ale w cyklu calkowicie zamknietym, zeby nie trzeba bylo dostarczac slodkiej wody.
— I po to te wszystkie drzewa i kwiaty?
— Wlasnie. Zbudowano tu przepiekny ogrod i swietnie, ale jest niebywale kosztowny. Wymaga ogromnego wkladu pracy, bo nie ma ptakow ani owadow, ktore zapylalyby rosliny. Ci idioci zarzadzajacy wydzialem bezpieczenstwa ekologicznego Selene nie pozwalaja mi ich sprowadzic. Jakby mogly sie stad wydostac! Sa tak ograniczeni, ze wydaje sie, jakby patrzyli obydwoma oczami przez dziurke od klucza.
Pancho usmiechnela sie do niego, pamietajac o tym, jak trudno bylo jej uzyskac zezwolenie na wwoz Elly i jej pozywienia na Ksiezyc. Chyba jestem sprytniejsza od niego, pomyslala. Albo wladze Selene nie przepadaja za megazylionerami probujacymi wydawac im rozkazy.
— Elektrycznosc do tych wszystkich lamp o pelnym spektrum tez kosztuje majatek — mowil dalej Humphries.
— Elektrycznosc jest przeciez tania?
Humphries pociagnal dlugi lyk szampana, po czym odpowiedzial:
— Jest tania, kiedy juz zbuduje sie farmy sloneczne na powierzchni… i nadprzewodnikowe akumulatory do przechowywania energii slonecznej w nocy. Duze koszty inwestycji.
— Tak, ale kiedy sprzet juz dziala, koszty operacyjne sa niskie.
— Z wyjatkiem konserwacji.
— Ma pan na mysli oczyszczanie farm slonecznych na powierzchni. Tak, to pewnie nie jest tanie.
— Wszelkie prace na powierzchni sa paskudnie drogie — mruknal, unoszac do ust kieliszek z